– Znowu poszedl na zachod – szepnal do telefonu Raskin.

– Wciaz zmierza w kierunku baru sportowego? – zapytal Linsky.

– Albo motelu.

– Tak czy owak, nam to pasuje. Zbliz sie troche. Nie zgub go.

Raskin przebiegl dziesiec krokow i zwolnil. Przycisnal sie do sciany budynku i ostroznie wyjrzal zza wegla. Wytrzeszczyl

oczy. Problem. Nie z dostrzezeniem czegos. Boczna uliczka byla szeroka i prosta, oswietlona z drugiego konca jasnymi lampami czteropasmowej szosy, prowadzacej na polnoc, do autostrady. Tak wiec widzial wszystko jak na dloni. Problem polegal na tym, ze Reachera nie bylo w zasiegu wzroku. Znikl. Bez sladu.

11

Reacher czytal kiedys, ze karbowane podeszwy wynalazl jakis zeglarz, szukajacy obuwia pozwalajacego utrzymac rownowage na sliskim pokladzie. Facet wzial zwykle tenisowki o gladkich podeszwach i zaczal robic brzytwa niewielkie naciecia. W wyniku wielu eksperymentow doszedl do wniosku, ze najlepsze sa naciecia poprzeczne, faliste i polozone blisko siebie. Takie karbowanie dziala jak miniaturowa opona. Powstala cala nowa galaz przemyslu. Zaczeto uzywac takiego obuwia nie tylko na jachtach, przystaniach i w portach, ale podczas kapieli i letnich spacerow. Teraz takie obuwie jest powszechnie uzywane. Reacher nie lubil go. Dla niego bylo za cienkie, zbyt lekkie i nietrwale.

Jednak bylo ciche.

Zauwazyl tego faceta w skorzanym plaszczu, gdy tylko wyszedl z Marriotta. Trudno byloby nie zauwazyc. Odleglosc trzydziestu jardow, niewielki kat, dobre swiatlo padajace z rozmieszczonych wszedzie jarzeniowek. Zerknal w lewo i zobaczyl go calkiem wyraznie. Zauwazyl reakcje. Tamten przystanal na widok Reachera, co zdradzalo, ze byl jednym z jego wrogow. Reacher poszedl prosto przed siebie, odtwarzajac w myslach obraz, ktory jeszcze mial przed oczami. Z jakim przeciwnikiem mial do czynienia? Reacher przymknal oczy i skupil sie, stawiajac trzy kroki na oslep.

Bialy, sredniego wzrostu, sredniej budowy ciala, rumiana twarz i pomaranczowozolte wlosy w blasku ulicznych lamp.

Policjant?

Nie. Swiadczyla o tym kurtka. Niemodny kroj, wypchane ramiona, dwurzedowa, ze skory kasztanowego koloru. W dzien z pewnoscia byla czerwonobrazowa. Lakierowana. Zdecydowanie blyszczaca. Nieamerykanska. Takich nie bylo nawet na wyprzedazach, na ktorych mozna kupic skorzana odziez po czterdziesci dziewiec dolcow. Z pewnoscia zagraniczna. Wschodnioeuropejska, tak jak garnitur tamtego kaleki z placu. Nie tania, po prostu inna. Rosyjska, bulgarska, estonska – gdzies stamtad.

Zatem to nie policjant.

Reacher maszerowal dalej. Szedl cicho, wsluchujac sie w odglos krokow czterdziesci jardow za plecami. Krotsze kroki, grubsze podeszwy, skorzane, cichy chrzest zwiru, stuk gumowych obcasow. To nie Charlie. Tego faceta nikt nie nazwalby malym. Niezbyt duzy, ale na pewno nie niski. I nie mial ciemnych wlosow. Ten mezczyzna nie zabil dziewczyny. Nie byl wystarczajaco duzy. Tak wiec trzeba dodac jeszcze jednego przeciwnika. Razem nie czterech, lecz pieciu. Co najmniej. Moze wiecej.

Plan?

Czy ten facet ma bron? Zapewne, ale tylko krotka. Nie trzymal nic w reku. A Reacher byl optymista w kwestii swoich szans jako ruchomego celu dla faceta strzelajacego z broni krotkiej z odleglosci stu dwudziestu stop. Bron krotka nadaje sie do strzelania w pomieszczeniach, a nie na ulicy. Przecietny zasieg celnego strzalu to okolo dwunastu stop. Tu odleglosc byla dziesieciokrotnie wieksza. Ponadto bylo tak cicho, ze Reacher uslyszalby trzask bezpiecznika. Zdazylby zareagowac.

Co wiec robic? Korcilo go, zeby zawrocic i zalatwic tego faceta. Tak dla zabawy. Demonstracja sily. Reacher lubil demonstracje sily. Zademonstruj swoja sile, tak brzmialo jego credo. Pokaz, z kim maja do czynienia.

Moze powinien.

A moze nie. Przyjdzie na to czas.

Maszerowal dalej. Szedl cicho, miarowo. Chcial, zeby sledzacy go facet wpadl w ten rytm. Hipnotyzujacy. Lewa, prawa, lewa, prawa. Oczyscil umysl z wszystkich ubocznych mysli, skupiajac je tylko na krokach za plecami, wydzielajac je z tla, koncentrujac sie na nich. Byly tam, ciche, lecz wyraznie slyszalne. Chrup, chrup, chrup, chrup. Lewa, prawa, lewa, prawa. Hipnotyzujace. Doslyszal cichy pisk telefonu komorkowego. Sekwencja szybko nastepujacych po sobie elektronicznych piskow tak cichutkich, ze niemal nieslyszalnych, przyniesionych przez wietrzyk.

Skrecil w prawo i szedl dalej. Lewa, prawa, lewa, prawa. Na ulicach bylo pusto. Po godzinach pracy srodmiescie zamieralo. Wladze miasta mialy jeszcze wiele do zrobienia, zanim zacznie tetnic zyciem. To pewne. Szedl dalej. Slyszal cichy zlowieszczy szmer krokow czterdziesci stop za plecami. Pisk telefonu komorkowego. Z kim tam rozmawiasz, kolego? Szedl dalej. Na najblizszym rogu przystanal. Zerknal w prawo i skrecil w lewo, w szeroka i prosta boczna uliczke, za oslona czteropietrowego budynku.

I pobiegl. Piec krokow, dziesiec, pietnascie, dwadziescia, szybko i cicho, przez ulice na chodnik po drugiej stronie, minal pierwsza boczna uliczke i skrecil w druga. Przyczail sie w cieniu, w ciemnej bramie. Wyjscie awaryjne, zapewne z jakiegos teatru lub kina. Polozyl sie na ziemi. Tamten na pewno juz przyzwyczail sie do sledzenia idacego. Instynktownie bedzie patrzyl szesc stop nad ziemia. Moze nie zauwazy lezacego.

Reacher czekal. Uslyszal kroki na chodniku po drugiej stronie ulicy. Facet widzial, jak sledzony obiekt skreca za rog ulicy z chodnika po jej lewej stronie. Podswiadomie bedzie sie koncentrowal na tej, a nie tamtej stronie ulicy. Zacznie szukac nieruchomej postaci w zaulkach i bramach po lewej.

Reacher czekal. Kroki zblizaly sie. Facet byl juz blisko. Nagle Reacher go zobaczyl. Sledzacy szedl chodnikiem po lewej stronie ulicy. Powoli. Wygladal na niezdecydowanego. Zerknal przed siebie, na lewo i znow przed siebie. Trzymal przy uchu telefon komorkowy. Przystanal. Znieruchomial. Spoj-

rzal przez prawe ramie na bramy i zaulki po drugiej stronie ulicy. Warto sprawdzic?

Tak.

Zaczal przesuwac sie bokiem do tylu, jak krab, twarza do ulicy, katem oka sprawdzajac chodnik po prawej stronie. Jak na puszczonym wstecz filmie. Znikl z pola widzenia Reachera. Ten cicho wstal i przeszedl w glab zaulka, w gleboki mrok na jego koncu. Znalazl gruba rure kanalu wentylacyjnego i schowal sie za nia. Przysiadl w kucki i czekal.

To bylo dlugie oczekiwanie. Potem znow uslyszal kroki. Na chodniku. W zaulku. Powolne, ciche, ostrozne. Facet szedl na palcach. Nie bylo slychac stukania obcasow. Tylko chrzest zwiru pod skorzanymi podeszwami. Cichutki i odbijany jeszcze cichszym echem przez sciany zaulka. Facet byl coraz blizej. Calkiem blisko.

Dostatecznie blisko, by poczuc jego zapach.

Wody kolonskiej, potu, skory. Zatrzymal sie cztery stopy od kryjowki Reachera i bezradnie wpatrywal sie w ciemnosc. Jeszcze krok i przejdziesz do historii, koles. Jeszcze jeden krok i dla ciebie gra sie zakonczy.

Mezczyzna odwrocil sie i poszedl w strone ulicy.

Reacher wstal i podazyl za nim, szybko i bezglosnie. Role sie zmienily. Teraz ja ide za toba. Czas zapolowac na mysliwego.

***
Вы читаете Jednym strzalem
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату