wiata, zaslaniajaca przed oczami przechodniow plastikowy pojemnik na smieci, ktory siegal Reacherowi do ramienia. Wszedl tam i odkryl, ze jesli oprze sie ramieniem o smietnik, bedzie widzial szeroki na jard kawalek glownych drzwi Marriotta. Byla to calkiem wygodna pozycja. I najprzyjemniej pachnacy smietnik, w jakim zdarzylo
mu sie tkwic. Pojemnik roztaczal zapach kartonu i nowych butow. Znacznie lepszy od tego, co wdychasz za sklepem rybnym.
Wyliczyl sobie, ze jesli Emerson dziala sprawnie, to nie bedzie musial czekac tu dluzej niz pol godziny. Jezeli bardzo sprawnie, to najwyzej dwadziescia minut. Jesli przecietnie, to okolo godziny. Oparl sie o smietnik i czekal. Nie bylo pozno, ale na ulicach juz bylo cicho. Widzial niewielu przechodniow. Obserwowal i czekal. Zapach nowej skory z pustych pudelek po butach sprawil, ze Reacher zaczal myslec o czyms innym. sobie nowa pare. Wyciagnal noge przed siebie i spojrzal. Tenisowki, ktore nosil, byly miekkie, lekkie i mialy cienkie podeszwy. Dobre w Miami. Tutaj niezbyt. Z latwoscia mogl przewidziec sytuacje, w ktorej przydalyby sie solidniejsze buty.
Nagle jeszcze raz spojrzal w dol. Cofnal sie, zlaczyl stopy i zrobil krok naprzod. Stanal. Zrobil nastepny krok druga noga i znow znieruchomial, jak bohater slapstickowej komedii. Patrzyl na swoje stopy. Cos go zaniepokoilo. Cos w zwiazku z dowodami zebranymi przez Bellantonia. Cos, co znajdowalo sie na tych kilkuset zadrukowanych kartkach.
Po chwili znow podniosl wzrok, poniewaz katem oka dostrzegl jakis ruch przy znajdujacych sie dwie przecznice dalej drzwiach Marriotta. Zobaczyl policyjny radiowoz. Samochod pojawil sie w jego polu widzenia i stanal. Wysiedli dwaj policjanci w mundurach. Reacher spojrzal na zegarek. Dwadziescia trzy minuty. Emerson byl dobry, ale nie nadzwyczajny. Policjanci weszli do hotelu. Piec minut zajmie im rozmowa z recepcjonista. Ten bez oporu poda im numer pokoju Hutton. Przeciez goscie jutro wyjada, a miejscowa policja zostanie.
Policjanci pojda do pokoju Hutton. Zapukaja do drzwi. Hutton ich wpusci. Nie ma nic do ukrycia. Policjanci rozejrza sie i pojda sobie. Gora dziesiec minut od poczatku do konca.
Reacher ponownie spojrzal na zegarek i czekal.
Policjanci wyszli po osmiu minutach. Zatrzymali sie przy drzwiach hotelu – dwie male sylwetki w oddali. Jeden z nich
przechylil glowe i zameldowal przez radio negatywny wynik poszukiwan, po czym wysluchal nastepnych rozkazow, adresu kolejnej potencjalnej kryjowki do sprawdzenia albo nastepnego nazwiska. Rutyna. Bawcie sie dobrze, chlopcy, pomyslal Reacher. Poniewaz dla mnie bedzie to mily wieczor. Na pewno. Patrzyl, jak odjezdzali, i zaczekal jeszcze minute, na wypadek gdyby zawrocili w jego strone. Potem wyszedl zza ceglanej oslony smietnika i poszedl do Eileen Hutton.
Grigor Linsky czekal w swoim samochodzie na parkingu przed supermarketem, naprzeciw witryny calkowicie zamalowanej gigantycznym pomaranczowym napisem, reklamujacym mielona wolowine po bardzo niskiej cenie. Stara i smierdzaca, pomyslal Linsky. Albo zarobaczona. Jak mieso zwierzat, ktore kiedys zabijalismy z Zekiem na posilek. Slowo „zabijalismy” bylo kluczowe. Linsky nie mial zadnych zludzen. Zek i on byli zlymi ludzmi, a zycie uczynilo ich jeszcze gorszymi. Cierpienia ich nie uszlachetnily ani nie nauczyly wspolczucia, wrecz przeciwnie. Ci, ktorzy w ich sytuacji okazywali szlachetne odruchy lub wspolczucie, umierali po kilku godzinach. Jednak on i Zek przetrwali jak szczury w kanalach, wyzbywajac sie wszelkich zahamowan, walczac zebami i pazurami, zdradzajac silniejszych i podporzadkowujac sobie slabszych.
I nauczyli sie. A co sprawdza sie raz, sprawdza sie zawsze.
Linsky spojrzal w lusterko i zobaczyl nadjezdzajacy samochod Raskina. Byl to lincoln town car, stary i toporny, czarny i zakurzony, wygladajacy jak postrzelany okret. Raskin zatrzymal go tuz za jego wozem i wysiadl. Wygladal na tego, kim byl – drugorzednego moskiewskiego lobuza. Przysadzisty, szeroka twarz, tania kurtka skorzana, beznamietne spojrzenie. Czterdziestokilkuletni. I glupi, zdaniem Linsky'ego, a jednak przetrwal ostatni zryw Armii Czerwonej w Afganistanie, co o czyms swiadczylo. Mnostwo ludzi madrzejszych od Raskina nie wrocilo w jednym kawalku albo wcale nie wrocilo. Co dowodzilo umiejetnosci przetrwania, ktora to ceche Zek najbardziej cenil.
Raskin otworzyl tylne drzwiczki i usiadl za Linskym. Nie odezwal sie. Tylko podal mu cztery egzemplarze plakatu sporzadzonego przez Emersona. Dostarczyl je Zek. Linsky nie wiedzial, jak Zek je zdobyl. Jednak mogl sie domyslic. Plakaty byly bardzo dobre. Podobienstwo uderzajace. Odegraja swoja role.
– Dziekuje – rzekl uprzejmie Linsky.
Raskin nie odpowiedzial.
Chenko i Vladimir pojawili sie dwie minuty pozniej, w cadillacu Chenki. Prowadzil jak zawsze Chenko. Zaparkowal za lincolnem Raskina. Trzy duze czarne samochody, ustawione rzedem – kondukt pogrzebowy Jacka Reachera. Linsky usmiechnal sie pod nosem. Chenko i Vladimir wysiedli z samochodu i ruszyli, jeden maly i ciemnowlosy, drugi wielki i o blond Wlosach. Wsiedli do cadillaca Linsky'ego. Chenko usiadl z przodu, Vladimir z tylu obok Raskina, tak wiec liczac zgodnie z ruchem wskazowek zegara, w samochodzie byl siedzacy za kierownica Linsky, potem Chenko, Vladimir i na koncu Raskin. Wlasciwy porzadek dziobania, instynktownie przestrzegany. Linsky znow sie usmiechnal i rozdal trzy kopie plakatu. Jedna zatrzymal sobie, chociaz jej nie potrzebowal. Juz wielokrotnie Widzial Jacka Reachera.
– Zaczynamy natychmiast – powiedzial. – Od samego
poczatku. Zakladamy, ze policja cos przeoczyla.
Reacher otworzyl drzwi awaryjne, wyjal z zamka zwitek kartonu i schowal go do kieszeni. Wszedl do srodka i pozwolil, by drzwi zamknely sie na zatrzask. Poszedl korytarzem do windy i pojechal na drugie pietro. Zapukal do drzwi Hutton. przypomnial sobie cytat z jakiegos filmu o prawnikach marynarki wojennej, w ktorym Jack Nicholson gral twardego pulkownika piechoty morskiej: Nie ma to jak kobieta, ktorej rano musisz salutowac.
Hutton nie spieszyla sie z otwieraniem drzwi. Domyslil sie, ze pozbywszy sie policjantow, poszla spac. Nie spodziewala sie, ze znow ktos jej przeszkodzi. W koncu jednak drzwi sie otworzyly i zobaczyl ja. Miala na sobie szlafrok i bylo widac,
ze dopiero co wyszla spod prysznica. Padajace z tylu swiatlo podswietlalo jej wlosy. Na korytarzu panowal polmrok, a pokoj wygladal milo i zachecajaco.
– Wrociles – powiedziala.
– Myslalas, ze nie wroce?
Wszedl do apartamentu, a ona zamknela za nim drzwi.
– Dopiero co byli tu policjanci – powiedziala.
– Wiem – odparl. – Obserwowalem ich.
– Gdzie byles?
– W smietniku dwie przecznice stad.
– Chcesz sie umyc?
– To byl czysty smietnik. Za sklepem obuwniczym.
– Chcesz pojsc na kolacje?
– Wolalbym zjesc w pokoju – odparl. – Nie chce sie pokazywac, jesli nie musze.
– W porzadku. Calkiem rozsadnie. Zjemy tutaj.
– Jeszcze nie teraz.
– Mam sie ubrac?
– Jeszcze nie teraz.
– Dlaczego nie? – spytala po sekundzie wahania.
– Musimy cos dokonczyc.
Popatrzyla na niego w milczeniu.