zlosliwie, ze Alvaro caly zesztywnial.
– Dobrze – odparl oschle. Z namaszczeniem wpatrywal sie w trzymana w dloni fajke, jakby jej wcale nie rozpoznawal. – Przygotowuje wystawe w Nowym Jorku.
W pamieci Julii odbil sie ulotny refleks: atrakcyjna blondynka w ciemnobrazowym kostiumie, wysiadajaca z samochodu. Niewyrazny, trwajacy ledwie kilkanascie sekund obrazek, z trudem zapamietany, ktory mimo to zdolal, niby skalpel, jednym zdecydowanym cieciem naznaczyc granice miedzy jej mlodoscia a reszta zycia. O ile pamietala, jego zona pracowala dla jakiejs rzadowej instytucji, zwiazanej z departamentem kultury, z wystawami i podrozami. Dzieki temu przez jakis czas bylo im latwiej. Alvaro nigdy o niej nie wspominal, Julia tez nie, obydwoje wyczuwali jednak, ze jest miedzy nimi obecna niczym widmo. I to widmo wlasnie, owe kilkanascie sekund spostrzezone przez przypadek, ostatecznie wygralo mecz.
– Mam nadzieje, ze dobrze sie wam uklada.
– Niezle. To znaczy naprawde niezle.
– Mhm.
Uszli kilka krokow, nie odzywajac sie i nie patrzac na siebie. Wreszcie Julia cmoknela jezykiem i pochylila glowe, usmiechajac sie do siebie.
– Zreszta to juz nie ma znaczenia… – Stanela przed nim, wziela sie pod boki i popatrzyla na niego figlarnie. – Jak mnie teraz znajdujesz?
Niepewny, zmierzyl ja zmruzonymi oczyma od gory do dolu. Zastanowil sie.
– Wygladasz swietnie… Naprawde.
– I jak sie z tym czujesz?
– Mam lekkiego krecka… -Usmiechnal sie smetnie i ze skrucha. – Zadaje sobie pytanie, czy rok temu powzialem sluszna decyzje.
– I nigdy sie tego nie dowiesz.
– Nie wiadomo.
Wciaz jest atrakcyjny – pomyslala z niepokojem i zloscia, od ktorej az ja skrecilo w srodku. Patrzyla na jego dlonie i oczy, wiedzac, ze balansuje w tej chwili miedzy odraza a ochota.
– Obraz jest u mnie w domu – odparla ostroznie i niezobowiazujaco, usilujac zebrac mysli. Chciala zachowac osiagnieta z takim bolem zimna krew, aczkolwiek przeczuwala jednoczesnie zwiazane z tym ryzyko, wiedziala, ze bedzie sie musiala miec na bacznosci przed emocjami i wspomnieniami. Przeciez ponad wszystko wazny byl van Huys,
Dzieki temu rozumowaniu zdolala przynajmniej uporzadkowac mysli. Uscisnela wiec dlon, ktora wyciagnal do niej niezdarnie jak ktos, kto porusza sie po grzaskim gruncie. To dodalo jej otuchy i napelnilo zlosliwa, skryta radoscia. Z pelnym wyrachowaniem i wyczuciem chwili cmoknela go szybko w usta – ot, zaliczka z martwego funduszu – po czym otworzyla drzwiczki i wsiadla do malego bialego fiata.
– Jak chcesz zobaczyc obraz, przyjdz do mnie – powiedziala, jak gdyby od niechcenia, przekrecajac kluczyk stacyjki. – Jutro po poludniu. I wielkie dzieki.
Jesli chodzi o niego, to w zupelnosci wystarczylo. Widziala w lusterku, jak maleje, machajac w zamysleniu dlonia. Za nim wznosil sie ceglany budynek wydzialu, dalej w tle rozposcieralo sie miasteczko uniwersyteckie. Usmiechnela sie do siebie, gdy przejezdzala skrzyzowanie na czerwonym swietle. Polkniesz haczyk, profesorku – pomyslala. – Nie wiem dlaczego, ale ktos gdzies usiluje zagrac nieczysto. A ty powiesz mi, kto to, albo nie nazywam sie Julia.
Popielniczka na stoliku tuz obok ledwie miescila niedopalki. Julia, rozciagnieta na sofie, czytala przy malej lampce do pozna. Z wolna cala historia obrazu, malarza i przedstawionych postaci zaczynala jej sie ukladac w glowie w spojna calosc. Czytala zachlannie kierowana zadza wiedzy, cala w napieciu, zwracala uwage na najdrobniejsze szczegoly w nadziei odnalezienia klucza do tej tajemniczej partii szachow, ktora w polmroku nadal rozgrywano na sztalugach ustawionych przed sofa.
Odlozyla teczke na podloge, usiadla na sofie, podciagajac kolana pod brode i objela nogi ramionami. Bylo idealnie cicho. Chwile tak trwala bez ruchu, po czym wstala i podeszla do obrazu. QUIS NECAVIT EQUITEM. Wyciagnela palec, niemal dotykajac miejsca, gdzie znajdowal sie napis, ukryty pod kolejnymi warstwami zielonego barwnika, ktorego van Huys uzyl do namalowania sukna przykrywajacego stol. Kto zabil rycerza. W swietle danych dostarczonych przez Alvara to zdanie z obrazu, ledwie oswietlonego przez mala lampke, nabieralo zlowrogiej wymowy. Pochyliwszy sie tuz nad RUTGIER AR. PREUX, czyli byc moze Rogerem d'Arras, Julia nabrala pewnosci, ze chodzi wlasnie o niego. Tu niewatpliwie kryla sie jakas zagadka. Gubila sie tylko w domyslach, jaka role w tym wszystkim odgrywaly szachy. Odgrywaly. Moze wlasnie na tym rzecz polega – na grze.
Zaczynalo ja to nieznosnie draznic, jak wowczas, kiedy musiala siegac po lancet, zeby zdjac nieposluszny werniks. Skrzyzowala rece na karku i zamknela oczy. Gdy je po chwili otworzyla, znow ujrzala przed soba profil nieznanego rycerza zajetego rozgrywka, wyraznie skupionego, o czym swiadczyl mars na czole. Mial mila powierzchownosc, niewatpliwie musial byc czlowiekiem pociagajacym. Wygladal szlachetnie, otoczony nimbem dostojenstwa, zrecznie podkreslonym przez malarza znakomitym doborem tla. Poza tym glowa Rutgiera znajdowala sie w miejscu doskonale odpowiadajacym przecieciu linii znanych w malarstwie jako tzw. zlote ciecie. Byla to regula kompozycji malarskiej pozwalajaca uzyskac rownowage miedzy poszczegolnymi postaciami. Stosowali ja jako wzorzec malarze klasyczni od czasow Witruwiusza…
I to odkrycie nia wstrzasnelo. Zgodnie z zasadami, gdyby van Huys chcial podczas malowania wyeksponowac postac Ferdynanda z Ostenburga – ktoremu bez watpienia przynalezal ow zaszczyt – usytuowalby go w punkcie zlotego ciecia, a nie po lewej stronie kompozycji. To samo dotyczy Beatrycze Burgundzkiej, ktora nie dosc, ze siedziala po prawej stronie, to jeszcze na drugim planie, pod oknem. Zatem logicznie rzecz biorac, glowna postacie tajemniczej partii szachow byl nie ksiaze czy ksiezna, ale RUTGIER AR. PREUX, zapewne Roger d'Arras. Ale Roger d'Arras nie zyl.
Podeszla do regalu pelnego ksiazek, nie odrywajac przy tym wzroku od obrazu, patrzac nan nawet przez ramie, jakby sie obawiala, ze ktos sie tam zaraz poruszy.
– Przeklety Pieter van Huys – powiedziala prawie na glos – stawia zagadki, ktore jeszcze piecset lat pozniej spedzaja komus sen z powiek.
Wziela tom