– Chodzilo o przygode, czyz nie…? Zagrozenie jest konieczne. Wyobrazasz sobie przygode bez cienia strachu…? Juz nie moglem cie zabawiac tymi historyjkami, ktorymi fascynowalas sie w dziecinstwie. Wymyslilem wiec najlepsza, jaka potrafilem. Przygode, ktorej nie zapomnisz do konca zycia.
– Nie mam najmniejszych watpliwosci.
– Zatem misja wypelniona. Walka rozumu przeciwko tajemnicy, przegnanie upiorow, ktore cie zniewolily… Jeszcze ci malo? Do tego dodaj wiec odkrycie, ze Dobro i Zlo nie sa od siebie oddzielone na podobienstwo bialych i czarnych pol na szachownicy. – Zerknal na Munoza i usmiechnal sie ukradkiem, jakby mowil o ich wspolnym sekrecie. – Wszystkie pola sa szare, coreczko, co wynika z uswiadomienia sobie, ze Zlo jest pochodna doswiadczenia. I ze to, co nazywamy Dobrem, jest czesto jalowe, bezczynne i niesprawiedliwe. Przypominasz sobie mojego ukochanego Settembriniego z
Julia z uwaga wpatrywala sie w czesciowo oswietlona twarz antykwariusza. Chwilami miala wrazenie, ze mowi tylko polowa, ta jasna badz ta mroczna, a druga pelni role swiadka. Zapytywala sama siebie, ktora z tych polowek jest bardziej realna.
– Wtedy jak napadlismy na niebieskiego forda, kochalam cie, Cesar.
Podswiadomie zwracala sie do oswietlonej polowy, ale odpowiedz przyszla ze strony pograzonej w cieniu.
– Wiem. I to mi wystarcza za cale usprawiedliwienie… Nie wiedzialem, co tam robi ten samochod, jego pojawienie sie intrygowalo mnie tak samo jak ciebie. A nawet bardziej, z powodow oczywistych: ktoz zapalilby im swieczke na grobie? Wybacz ten beznadziejny dowcip, kochanie – pokrecil z rozkosza glowa. – Musze przyznac, ze te pare metrow, ty z pistoletem, ja z tym dramatycznym pogrzebaczem, napasc na dwoch kretynow, ktorzy okazali sie zbirami nadinspektora Feijoo… – Zamachal dlonmi, jakby brakowalo mu slow. – To bylo autentyczne cudo. Patrzylem, jak zmierzasz prosto na linie nieprzyjaciela, nastroszona, zeby zacisniete, dzielna i przerazajaca jak jakas msciwa furia, i przysiegam ci, czulem oprocz wlasnego podniecenia takze ogromna dume. “Oto kobieta, co sie zowie” – pomyslalem z podziwem… Gdybys byla inna, niezrownowazona albo slaba, nigdy nie poddalbym cie takiej probie. Ale bylem swiadkiem twoich narodzin i znam cie na wylot. Mialem pewnosc, ze to doswiadczenie wyjdzie ci na zdrowie, ze cie wzmocni i uodporni.
– Troche duzo ludzi za to zaplacilo, nie sadzisz? Alvaro, Menchu… Ty sam.
– Ach, tak, Menchu. – Antykwariusz zamyslil sie, jakby z trudem kojarzyl, o kim Julia mowi. – Biedna Menchu, wciagnieta w gre dla niej za trudna… – Potarl czolo, przypominajac sobie. – W pewnym sensie byla to blyskotliwa improwizacja, wybaczcie brak skromnosci. Zadzwonilem do ciebie z rana, zeby sie zorientowac, jak sprawy stoja. Odebrala Menchu i powiedziala, ze cie nie ma. Mialem wrazenie, ze jest w strasznym pospiechu, dzisiaj wiemy dlaczego. Czekala na Maxa, zeby dokonac bezsensownej kradziezy obrazu. Ja o tym, rzecz jasna, nie mialem pojecia. Ale ledwie odlozylem sluchawke, ujrzalem moj kolejny ruch: Menchu, obraz, twoje mieszkanie… Pol godziny pozniej naciskalem dzwonek, przebrany za kobiete w plaszczu.
Tu na twarzy Cesara pojawil sie wyraz rozbawienia – byc moze antykwariusz chcial namowic Julie, zeby dostrzegla rowniez humorystyczna strone calej historii.
– Zawsze ci powtarzalem, ksiezniczko – uniosl brew, jak gdyby opowiedzial kiepski dowcip ku mizernej reakcji otoczenia – ze powinnas byla zamontowac w drzwiach judasza, bo nie wiadomo, kto za nimi stoi. Moze Menchu nie otworzylaby blondynce w ciemnych okularach. Ale uslyszala tylko glos Cesara, ktory mowil, ze przynosi wazna wiadomosc od ciebie. Raczej trudno sie bylo spodziewac, ze nie otworzy – odwrocil do gory dlonie w gescie, ktorym prosil o posmiertne wybaczenie pomylki popelnionej przez Menchu. – Pewnie podejrzewala, ze jej operacja z Maxem bierze w leb, ale gdy na progu ujrzala nieznajoma kobiete, te podejrzenia musialy ustapic ogromnemu zdumieniu. Zdazylem je dojrzec w otwartych szeroko oczach, nim wymierzylem piescia mocny cios w tchawice. Jestem pewien, ze umarla nieswiadoma, kto ja zabil… Zamknalem drzwi, ale ledwie zabralem sie do roboty, nastapilo cos, czego naprawde sie nie spodziewalem: uslyszalem szczek klucza w zamku.
– To byl Max – dodala niepotrzebnie Julia.
– Oczywiscie. Ten urodziwy streczyciel. Wchodzil wlasnie drugi raz, czego dowiedzialem sie pozniej, kiedy powiedzial ci w komisariacie, ze mial zabrac obraz i podpalic mieszkanie. Byl to, podkreslam, istotnie nad wyraz niepowazny plan twojej Menchu i tego glupka.
– A przeciez to ja moglam otwierac drzwi. Nie przyszlo ci do glowy?
– Przyznaje, ze wowczas nie pomyslalem o Maksie, tylko o tobie.
– I co bys zrobil? Tez bys mnie trzasnal w tchawice?
Znow popatrzyl na nia cierpietniczym wzrokiem, jakby nieslusznie go osadzala.
– To pytanie – rzekl, zastanawiajac sie nad odpowiedzia – musze uznac za niestosowne i bezlitosne.
– Co ty powiesz?
– To, co slyszysz. Nie mam pojecia, jaka dokladnie bylaby moja reakcja, ale przysiegam, przez moment bylem w kropce, myslalem tylko o jednym: jak sie schowac… Pobieglem do lazienki, wstrzymalem oddech i rozpaczliwie zastanawialem sie nad szansa ucieczki. Ale tobie nic by sie nie stalo. Partia zakonczylaby sie przed terminem, w polowie. Ot, co.
Julia z niedowierzaniem wydela dolna warge. Czula, jak slowa pala ja w ustach.
– Nie potrafie ci uwierzyc, Cesar. Juz nie.
– Czy mi wierzysz, czy nie, niewiele zmienia – odparl ze znuzeniem, jakby rozmowa zaczynala go meczyc. – Zreszta czy to wazne…? Wazne, ze to nie bylas ty, ale Max. Uslyszalem go przez drzwi lazienki, jak mowi “Menchu, Menchu”. Byl przerazony, ale nie mial nikczemnik odwagi krzyczec. Ja w kazdym razie zdolalem odzyskac rownowage. Mialem ze soba sztylet, ktory znasz, ten Celliniego. Jezeli Max zaczalby weszyc po mieszkaniu i probowal otworzyc drzwi do lazienki, nadzialby sie na niego jak dziecko, prosto w serce, ciach, za jednym zamachem, nawet nie zdazylby wrzasnac. Na szczescie dla niego i dla mnie stchorzyl, nie smial buszowac, wolal pierzchac schodami w dol. To ci zuch.
Przerwal i westchnal skromnie.
– Oto czemu ten kretyn zawdziecza zycie – dodal i wstal z fotela. Mozna bylo przysiac, ze jest mu przykro z powodu dobrego stanu, w jakim znajduje sie Max. Wyprostowal sie, spojrzal na Julie i na Munoza, ktorzy obserwowali go w milczeniu, i zaczal sie przechadzac po salonie. Dywany tlumily odglos jego krokow.
– Powinienem byl zrobic to samo, co Max: wziac nogi za pas, bo skad moglem wiedziec, czy policja zaraz sie nie zjawi? Ale gore wzial we mnie, ze tak powiem, honor artysty, wiec zaciagnalem Menchu do sypialni i… No, wiesz: uzupelnilem troche scenografie, bedac przekonany, ze rachunek za to wystawia Maxowi. Zabralo mi to raptem piec minut.
– Jakaz to potrzeba sklonila cie do… tej butelki? To nie bylo konieczne. Za to potworne i przerazajace.
Antykwariusz cmoknal jezykiem. Zatrzymal sie przed wiszacym na scianie
– Butelka – mruknal, nie odwracajac sie do gosci – byla szczegolem uzupelniajacym… Natchnieniem ostatniej chwili.
– Ktore nie mialo nic wspolnego z szachami – rzucila Julia tonem ostrym jak brzytwa. – Postanowiles raczej wyrownac w ten sposob rachunki. Z nami, kobietami.
Antykwariusz nic nie odrzekl, dalej wpatrywal sie w obraz.
– Nie doslyszalam odpowiedzi, Cesar. A zawsze miales odpowiedz na wszystko.
Powoli odwrocil sie do niej. Tym razem w jego spojrzeniu nie bylo widac blagania o wyrozumialosc ani ironii. Patrzyl wzrokiem nieobecnym, nieokreslonym.
– Potem – odezwal sie w koncu nieprzytomnie, jakby nie slyszal Julii – wystukalem na twojej maszynie kolejny ruch, zawiniety przez Maxa obraz wsadzilem pod pache i wyszedlem. To wszystko.
Mowil bezbarwnym glosem, pozbawionym intonacji. Byc moze rozmowa juz go przestala zajmowac. Julia jednak nie uznala sprawy za zamknieta.
– Po co bylo zabijac Menchu…? Miales swobodny wstep do tego domu. I tysiace sposobow, zeby ukrasc obraz.
W oczach antykwariusza znow rozblysly iskierki ozywienia.
– Widze, ksiezniczko, ze przypisujesz kradziezy van Huysa niewspolmierne znaczenie… A przeciez byl to tylko