— Przede wszystkim — nie jestem na sto procent przekonany o istnieniu zaswiatow.
— Przypuscmy, ze uda sie pana przekonac. Czy wtedy popelni pan samobojstwo?
— Nie!
— Pan jest krotkowzroczny! Niech pan wezmie pod uwage swoja sytuacje. Swiat, w ktorym pan teraz zyje, jest dla pana obcy, grozny. Nie jest zrodlem niczego przyjemnego. W jakim zawodzie zamierza pan pracowac? Z kim pan nawiaze znajomosc? O czym bedzie pan rozmawial? Nawet spacer po ulicy okazal sie dla pana niebezpieczna przygoda!
— Taka sytuacja nie powtorzy sie. Nie bylem jeszcze zorientowany w panujacych tu zwyczajach.
— Alez w kazdej chwili moze dojsc do zagrozenia panskiego zycia. Nigdy nie pozna pan dostatecznie dobrze naszych czasow. Nie klamie! Jest pan w takim samym polozeniu, jak jaskiniowiec przeniesiony do dwudziestego wieku. Pewnie wspaniale sobie radzil z mastodontami czy niedzwiedziem jaskiniowym, byc moze jakas dobra dusza ostrzeze go przed gangsterami. Ale czy mu w tym pomoze? Czy dzieki temu uda mu sie uniknac przejechania przez samochod, wpadniecia pod pociag, zatrucia gazem czy skrecenia karku w wannie? Nic nie jest w stanie zastapic doswiadczenia, ktore zdobywa czlowiek wychowujac sie w okreslonej cywilizacji. A przeciez nawet najlepiej przystosowanym ludziom zdarza sie chwila nieuwagi, ktora przyplacaja zyciem. Coz wiec dopiero mowic o jaskiniowcu.
— Pan przecenia niebezpieczenstwo. — Blaine poczul, ze na jego czole zaczynaja zbierac sie drobne kropelki potu.
— Czyzby? Niebezpieczenstwo, na jakie jestesmy narazeni w lesie, jest niczym wobec tego, ktore grozi nam w wielkim miescie. A gdy miasto rozrosnie sie do wielkosci molocha…
— Nie popelnie samobojstwa. Chce zaryzykowac. Skonczmy rozmowe na ten temat.
— Dlaczego jest pan tak nieodpowiedzialny? — zapytal rozdraznionym glosem Reilly. — Niech pan zabije siebie teraz. Przynajmniej oszczedzi to nam calej masy klopotow. Skoro pan nie zastanowil sie nad tym, sam przedstawie panskie perspektywy. Byc moze szczesliwym zbiegiem okolicznosci, dzieki instynktowi przezyje pan rok. No, moze dwa. Bez znaczenia. Wczesniej czy pozniej i tak popelni pan samobojstwo. Nalezy pan do tego typu ludzi. To panskie przeznaczenie — od pierwszej chwili zycia. Zabije sie pan na pewno, ale choc z ulga opusci pan cialo, to jednak nie dostanie sie do wiecznosci.
— Pan zwariowal! — krzyknal Blaine.
— Nigdy sie nie myle w ocenie sklonnosci samobojczych — uslyszal spokojny glos. — Zawsze trafiam. Zreszta dziadek jest podobnego zdania. Tak wiec, jesli tylko…
— Nie. Nie odbiore sobie zycia. Obawiam sie, ze nie pozostaje panu nic innego, jak wynajecie platnego mordercy.
— Nie jestem czlowiekiem tego pokroju. Nie chce naciskac na pana. Ale zapraszam na moja reinkarnacje. Dzis po poludniu. Zetknie sie pan na moment z wiecznoscia. Byc moze zmieni pan zdanie.
Blaine wahal sie. Na twarzy starca pojawil sie usmiech.
— Przyrzekam, ze nie bedzie to dla pana niebezpieczne. Kupilem swego zywiciela wiele miesiecy temu, bynajmniej nie na czarnym rynku. Szczerze mowiac, nie czulbym sie dobrze w czyms tak solidnie umiesnionym.
Rozmowa dobiegla konca. Marie Thorne wyprowadzila Blaine’a.
10
Pomieszczenie reinkarnacyjne przypominalo sale widowiskowa malego teatru. Blaine przypuszczal, ze w zwykly dzien odbywaja sie tu konferencje i kursy dla kierownictwa spolki.
Teraz znajdowalo sie tu niewiele starannie dobranych ludzi. Pieciu mezczyzn w srednim wieku, z zarzadu Rexa, zajelo fotele w ostatnim rzedzie. Rozmawiali przyciszonymi glosami. Niedaleko nich siedzial sekretarz z notatnikiem w reku. Blaine i Marie Thorne usiedli z przodu, jak najdalej od grupy z tylu.
Na rzesiscie oswietlonym podwyzszeniu ustawiono aparature do reinkarnacji. Skladala sie z dwoch foteli obwieszonych przewodami, ktore biegly do duzej, czarnej metalowej skrzyni. Blaine nie mogl pozbyc sie wrazenia, ze za chwile wezmie udzial w egzekucji. Kilku ludzi z obslugi manipulowalo przy skrzyni. Obok nich stal stary brodaty doktor i jego kolega o czerwonej twarzy.
Pan Reilly wszedl na podium, lekko skinal glowa zgromadzonym i usiadl w jednym z foteli. Za nim wszedl mezczyzna okolo czterdziestki. Na jego pobladlej twarzy malowalo sie rozpaczliwe zdeterminowanie. To mial byc przyszly zywiciel Reilly’ego. Usiadl na drugim fotelu, rzucil wzrokiem na obecnych, potem opuscil oczy. Wygladal na zmieszanego. Na jego gornej wardze pojawily sie krople potu. Podobnie jak Reilly udawal, ze nie dostrzega swego partnera.
Na podium ukazal sie kolejny mezczyzna. Byl lysy, ubrany w czarny garnitur, pod szyja mial koloratke. Trzymal w reku mala ksiazke w czarnych okladkach. Zaczal rozmawiac szeptem z mezczyznami siedzacymi w fotelach.
— Kto to? — zapytal Blaine.
— Ojciec James — odpowiedziala Marie Thorne duchowny z Kosciola Zycia Pozagrobowego.
— Co to jest?
— Nowa religia. Slyszales o szalonych latach czterdziestych? Wtedy to przed kosciolami stanal wazny problem do rozstrzygniecia — ustosunkowanie sie do zycia po smierci.
Glownie chodzilo o okreslenie statusu wiecznosci. Sytuacja ulegla pogorszeniu, gdy Korporacja „Zaswiaty” oglosila wyniki badan naukowych na ten temat. Choc starano sie w publikacjach nie poruszac problematyki zwiazanej z pogladami religijnymi, to jednak wiekszosc hierarchii koscielnych poczula sie urazona. Stwierdzono, ze naukowcy przekroczyli swoje kompetencje. Korporacja — swiadomie lub nie — przyczynila sie do powstania nowego pogladu na zycie po smierci, pozostajacego w sprzecznosci z nauka kosciolow. Glosila, ze zbawienia nie osiaga sie dzieki moralnym, religijnym czy etycznym wartosciom, ale dzieki bezosobowej aparaturze, nie selekcjonujacej ludzi pod zadnym wzgledem. W calym swiecie odbywaly sie synody i kongresy. Na czesci z nich uchwalono, ze to, co odkryto w wyniku badan naukowych, nie jest niebem, zbawieniem, nirwana czy rajem — poniewaz nie dotyczy duszy. Psychika — jak twierdzili — nie jest jednoznaczna z dusza, ta druga nie wchodzi nawet w sklad psychiki. Oczywiscie, nauka odkryla sposob na przedluzanie egzystencji jakiejs czesci czlowieka, ale te badania nie maja nic wspolnego z dusza i w zwiazku z tym nie podwazaja wierzen religijnych.
— Zdaje sie, ze rozumiem o co chodzi. Starali sie pogodzic nauke z dotychczasowymi wierzeniami. Ale czy tok ich rozumowania nie byl zbyt skomplikowany dla zwyklych ludzi?
— Tak. Mimo ze starali sie wyjasniac swoj punkt widzenia jak najprosciej, o wiele prosciej ode mnie, przytaczali mnostwo analogii. Inni w ogole odrzucili wyniki badan naukowych, uznajac je za bledne, za dzielo szatana. A jedna sekta rozwiazala ten problem oglaszajac, ze dusza jest czescia psychiki.
— Podejrzewam, ze wlasnie wtedy doszlo do powstania Kosciola Zycia Pozagrobowego?
— Ma pan racje. Oddzielili sie od innych religii. Wedlug nich zycie po smierci jest ponownym narodzeniem sie duszy, bez wzgledu na przeslanki potwierdzajace te teorie lub tez ja obalajace.
— Cos przystajacego do waszych czasow. Ale moralnosc…
— Z ich punktu widzenia wcale nie przekraczaja nakazow moralnosci. Uwazaja, ze moralny jest ten, kto po pierwsze dobrze egzystuje w spoleczenstwie, a po drugie potrafi zapewnic sobie powodzenie.
Blaine nie mial odwagi kontynuowac rozmowy na ten temat.
— Przypuszczam, ze sa popularni?
— Tak.
Chcial zapytac o cos wiecej, ale w sali rozlegl sie glos Jamesa.
— Williamie Fitzsimmons — skierowal sie ku przyszlemu zywicielowi. — Czy znalazles sie w tym miejscu z