2.

11

Glowny inzynier i brodaty doktor spierali sie ze soba, stojac obok aparatury reinkarnacyjnej. Nieco dalej stali ich asystenci. Problem byl scisle techniczny. Blaine stwierdzil, ze probuja okreslic przyczyne niepowodzenia. Obydwaj usilowali przerzucic odpowiedzialnosc jeden na drugiego. Stary doktor uwazal, ze jest to wina niesprawnej aparatury lub wykorzystania nieodpowiedniej mocy. Glowny inzynier zaklinal sie, ze jego maszyna jest calkowicie sprawna. Byl pewny, ze to lekarze zle przygotowali Reilly’ego.

Zaden z nich nie zamierzal ustapic ani na krok. Obaj byli jednak ludzmi odpowiedzialnymi i wkrotce osiagneli kompromis. Wina — zgodzili sie — lezy po stronie bezimiennego ducha, ktory nie pozwolil Reilly’emu na opanowanie zywiciela.

— Ale kto to moze byc? — zastanawial sie inzynier. Jakis upior?

— Mozliwe — zgodzil sie lekarz. — Choc rzadko porywaja sie na opanowanie zyjacego ciala. Ale gadal takie glupstwa, ze moze byc upiorem.

— Bez wzgledu na to, kim jest, opanowal cialo zbyt pozno. Bez watpienia mamy do czynienia z zombie. Coz, nie ma co szukac winnych.

— Slusznie. Podpisze, ze aparatura dzialala bez zarzutu.

— Jasne. A ja, ze nie popelniliscie najmniejszego bledu.

Spojrzeli na siebie porozumiewawczo.

W tym czasie dyrektorzy dyskutowali o wplywie nastepstw nieudanej reinkarnacji na dzialalnosc korporacji. Zastanawiali sie tez, w jaki sposob zredagowac odpowiednia informacje o przebiegu wypadkow, czy dac pracownikom dzien wolny, aby mogli uczcic pamiec Reilly’ego i odprowadzic zwloki do jego rodzinnego grobowca.

Zwloki Reilly’ego lezaly wciaz na fotelu. Zaczynaly sztywniec. Na twarzy malowal sie jakis ponury grymas.

Marie Thorne odzyskala przytomnosc.

— Chodzmy — wyprowadzila Blaine’a z sali.

Pospiesznie przebyli dlugi korytarz o zielonych scianach, wiodacy do drzwi wychodzacych na zewnatrz. Wezwala taxihel. Gdy juz wzlatywali w gore, Blaine zapytal:

— Gdzie lecimy?

— Do mnie. Za chwile Korporacja Rexa zamieni sie w dom wariatow — zaczela poprawiac wlosy.

Blaine spojrzal przez szybe na rozciagajace sie w dole polyskliwe miasto. Z tej wysokosci przypominalo barwna mozaike, jakby ilustracje do „Basni tysiaca i jednej nocy”. Ale gdzies w dole, po ulicach i poziomach, krazyl zombie, probujac przypomniec sobie — jego.

— Dlaczego akurat mnie? — zapytal sie glosno.

— Dlaczego pan i zombie? Coz — a czemu nie? Czy pan nigdy nie popelnil bledu? — odpowiedziala pytaniem.

— Przypuszczam, ze tak. Ale wszystko dzialo sie dawno temu.

Potrzasnela glowa.

— Moze te slowa bylyby sluszne w panskich czasach. Dzis nic nie ulega przedawnieniu. Jest to jeden z cieni zwiazanych z zyciem po smierci. Czasem bledy nie dadza sie pogrzebac: ida za kims, bez wzgledu na to, gdzie sie uda.

— Teraz rozumiem. Ale ja nigdy nie zrobilem nic, co by moglo byc zrodlem TEGO!

Wzruszyla ramionami jakby nie przekonana do konca.

— W takim razie jest pan lepszy niz wiekszosc z nas. Wydala mu sie tak daleka i obca, jak nigdy dotad. Taxihel zaczal znizac lot.

Blaine pomyslal, ze nie ma swiatla bez cienia. Naukowe udostepnienie wiecznosci z pewnoscia bylo duzym osiagnieciem rodzaju ludzkiego, ale niestety… Pojawily sie i pewne niedogodnosci. Zbyt cienka jest teraz bariera miedzy zyciem tu i tam. Umarli nie chca lezec cicho; czasem z roznych powodow pragna wrocic. Duchy rowniez korzystaja z odkrytych praw. Nie jest to jednak zbyt przyjemne z punktu widzenia przesladowanego.

Taxihel wyladowal na duchu budynku. Marie Thorne zaplacila za kurs i poszli do jej mieszkania.

* * *

Byl to duzy, pelen swiatla apartament. Meble i ozdoby, dobrane z duzym gustem, wyraznie wskazywaly, ze mieszka tu kobieta. Kolory wnetrza byly dosyc jaskrawe, ale byc moze ostra zolc lub intensywna czerwien kompensowaly w jakis sposob Marie Thorne ograniczenia w pracy. Pokoje byly wyposazone w gadzety, ktore kojarzyly sie Blaine’owi z przewidywaniami dwudziestowiecznych futurystow: samoregulujace sie swiatlo i klimatyzacja, fotele dopasowujace sie do ciala, przycisk, po nacisnieciu ktorego otrzymywalo sie kieliszek martini.

Marie Thorne znikla w jednej z sypialn. Wkrotce wrocila, przebrana w luzna suknie i usiadla naprzeciw niego.

— No i coz, Blaine, jakie sa panskie plany?

— Zdaje sie, ze na poczatek poprosze pania o pozyczke.

— To ma pan zapewnione.

— W takim razie musze znalezc mieszkanie i poszukac sobie pracy.

— Nie bedzie latwo, ale znam kilka osob, ktore moglyby…

— Nie, serdeczne dzieki — przerwal jej. — Mam nadzieje, ze nie zabrzmi glupio, gdy powiem, ze wolalbym sam to sobie zalatwic.

— Nie, nie powiedzial pan nic glupiego. Mysle, ze sie panu uda. Co powie pan o obiedzie?

— Z checia. Gotowac pani tez potrafi?

— Zaprogramuje. Zastanowmy sie, co mysli pan o swietnym marsjanskim jedzeniu?

— Nie, dziekuje. Marsjanskie jedzenie jest niezle, ale trudno nim sie najesc. A co pani powie o steku?

Marie nacisnela odpowiednie klawisze. Jej automatyczny kucharz wykonal reszte. Dobral z lodowki i spizarni odpowiednie skladniki potraw i wszystko przygotowal. A gdy juz w powietrzu rozprzestrzenial sie zapach gotowanych potraw, zamowil u dostawcow produkty, ktore zuzyl.

Smakowalo wybornie, ale Marie Thorne sprawiala wrazenie troche zazenowanej. Przeprosila Blaine’a za to, ze wszystkie potrawy przygotowane zostaly automatycznie. Wiedziala, ze w jego czasach kobiety wlasnorecznie otwieraly zawczasu przygotowane przetwory i przygotowywaly jedzenie wedlug wlasnego smaku. Ale byc moze starala sie usprawiedliwic — owczesne kobiety mialy wiecej czasu na takie przyjemnosci.

W czasie gdy pili kawe, zaszlo slonce.

— Jestem pani wdzieczny. Teraz, jesli moze mi pani pozyczyc odpowiednia sume, zaczne swoje starania.

Spojrzala zdziwiona.

— W nocy?

— Znajde pokoj w hotelu. Jest pani bardzo mila i uprzejma, ale nie chcialbym naduzywac pani goscinnosci…

— Niech pan nie przesadza. Tej nocy moze pan przespac sie tutaj.

— Dobrze — odpowiedzial. Nagle poczul suchosc w ustach, serce zaczelo mu szybciej bic. Wiedzial, ze za jej zaproszeniem nie kryje sie nic osobistego, ale jego cialo zdawalo sie mowic co innego. Wyraznie czegos oczekiwalo od chlodnej, opanowanej pani Thorne.

Zaprowadzila go do jednej z sypialn, dajac zielona pizame. Wyszla i zamknela drzwi. Niedlugo potem polozyl sie do lozka. Swiatlo zgaslo, jak tylko wydal odpowiednie polecenie.

W chwile pozniej, wlasciwie dokladnie wtedy, gdy poczul to swoim cialem, drzwi otworzyly sie. Ubrana w

Вы читаете Niesmiertelnosc na zamowienie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату