22
Codziennie chodzil do pracy, zamiatal podloge, oproznial kosze, adresowal koperty i zajmowal sie projektowaniem w miare swoich mozliwosci. Wieczorami studiowal nowoczesne sposoby konstrukcji jachtow. Po pewnym czasie otrzymal latwe do wykonania zadanie, a gdy sobie z nim poradzil, przeniesiono go na stanowisko mlodszego konstruktora jachtow.
Kontynuowal nauke, chociaz zamowien na lodzie o klasycznej linii bylo niewiele. Bracia Jaakobsen wykonywali wiekszosc projektow, starszy, Ed Richter, znany jako Czarodziej z Salem, zostawil sobie projektowanie wyscigowych zaglowcow i jachtow. W tych warunkach nie pozostawalo Blaine’owi nic innego, jak wziac sie za reklame.
Jego praca byla odpowiedzialna i bardzo przydatna, ale miala niewiele wspolnego z projektowaniem jachtow. Nieodwolalnie jego zycie wpadlo w podobna koleine jak w 1958 roku.
Blaine rozmyslal nad tym. Z jednej strony czul sie szczesliwy — wreszcie jego psychika zwyciezyla cialo. Ale czy po to trzeba bylo pokonywac tyle trudnosci, zwyciezac wrogow, aby pracowac tak, jakby nie opuszczal swoich czasow? W jego charakterze musiala istniec jakas skaza, cos, co ograniczalo jego ambicje.
Ponuro wyobrazil sobie, jak przeniesiony miliony lat wstecz zostaje czlonkiem spolecznosci jaskiniowcow. Pewnie tez po krotkim czasie zostalby kims w rodzaju mlodszego konstruktora dlubanek. Ale tak naprawde nie zajmowalby sie ta praca, tylko liczylby wampumy, sprawdzal wartosc zamowionego drzewa, podczas gdy jacys neandertalscy geniusze zajmowaliby sie reszta roboty.
Mozna bylo, oczywiscie, spojrzec na te sprawe od innej strony. Oto bowiem byl czlowiekiem, ktory rzeczywiscie wiedzial, kim jest. Bez wzgledu na otaczajace warunki, zmierzal ku swemu przeznaczeniu, pozostawal wierny sobie.
Z tego punktu widzenia mogl byc z siebie dumny.
Od czasu do czasu spotykal sie z Marie, ktora zazwyczaj byla zajeta praca u Rexa. Przeprowadzil sie ze swego hotelu do umeblowanego ze smakiem mieszania. Zadomowil sie w 2110 roku.
Gdy napadala go chandra, mowil sobie, ze przynajmniej udalo mu sie rozwiazac problem istniejacy w jego wnetrzu — konflikt pomiedzy cialem a psychika. Niedlugo jednak sie tym cieszyl.
Jak zwykle opuscil biuro. Czekajac na rogu na autobus, zauwazyl wpatrzona w siebie kobiete. Miala prawdopodobnie dwadziescia piec lat. Byla urodziwa, rudowlosa dziewczyna. Nie wyrozniala sie elegancja, ale i trudno byloby ja nazwac pospolita.
Zdal sobie sprawe, ze spotyka ja nie po raz pierwszy. Sledzila go, byc moze juz od dluzszego czasu. Dlaczego?
Czekal, nie spuszczajac z niej wzroku. Kobieta sie zawahala.
— Czy moze mi pan poswiecic troche czasu? — miala mily glos, moze nieco chrapliwy. Byla zdenerwowana. Panie Blaine, jest to dla mnie bardzo wazne.
Znala wiec jego nazwisko.
— Oczywiscie — odpowiedzial. — Slucham pania.
— Moze nie tutaj. Czy nie moglibysmy… czy nie moglibysmy pojsc gdzies?
Blaine potrzasnal glowa. Nie wyglada groznie, ale Orc rowniez nie budzil grozy. Ten, kto ufal nieznajomym, mogl latwo stracic swoja psychike, cialo lub obydwie rzeczy.
— Nie znam pani. I nie wiem, skad zna pani moje nazwisko. Bez wzgledu na to, czego pani chce, wole, zeby pani powiedziala mi to tutaj.
— Wiem, ze nie powinnam niepokoic pana — zaczela niesmialo — ale nie moglam sie powstrzymac. Czasem czuje sie bardzo samotna. Zna pan to uczucie?
— Samotnosc? Oczywiscie, ale dlaczego chce pani ze mna rozmawiac?
Spojrzala na niego smutnymi oczami.
— Racja, nie wie pan.
— Tak, nie wiem — odpowiedzial cierpliwie. — A wiec o co chodzi?
— Czy nie mozemy isc gdziekolwiek? Nie chcialabym mowic tego w miejscu publicznym.
— Musi pani — powiedzial Blaine, myslac, ze uczestniczy w raczej skomplikowanej rozmowie.
— No wiec, jak pan sobie zyczy — zgodzila sie wyraznie zmieszana. — Chodze za panem juz od dawna, panie Blaine. Dowiedzialam sie, jak sie pan nazywa, gdzie pan pracuje. Musze z panem porozmawiac. Chodzi o panskie cialo.
— Jak to?
— Panskie cialo — powtorzyla nie patrzac na niego. Rozumie pan — nalezalo kiedys do mojego meza, zanim sprzedal je Korporacji Rexa.
Blaine otworzyl usta, ale nie przyszlo mu do glowy zadne odpowiednie slowo.
23
Blaine zawsze zdawal sobie sprawe z tego, ze jego cialo, zanim przypadlo jemu, wiodlo swoje zycie. Odcisnelo sie w swiecie, gdzies pozostal jego slad. Przypuszczal, ze nawet bylo kiedys zonate — tak zreszta, jak wiekszosc cial. Wolal jednak o tym nie pamietac. Zalozyl, ze cala przeszlosc, zwiazana z poprzednim wlascicielem, nie istnieje.
Spotkanie z cialem Raya Melhilla uprzytomnilo mu, ze jego filozofia jest naiwna. Teraz zostal zmuszony ja zweryfikowac.
Poszli do mieszkania Blaine’a. Alice Kranch usiadla na brzegu kanapy. Poczestowal ja papierosem.
— Jak to sie zaczelo — zamyslila sie. — Frank tak nazywal sie moj maz. Frank Kranch nigdy nie byl zadowolony. Czy rozumie pan, o co mi chodzi? Mial dobra prace jako mysliwy, ale nigdy nie potrafil sie cieszyc z tego, co ma.
— Byl mysliwym?
— Tak. Walczyl wlocznia.
Blaine ponownie zastanowil sie nad tym, dlaczego wzial udzial w polowaniu. Sam tego chcial, czy zazyczylo sobie tego jego cialo? Zaczal sie obawiac, ze problem, ktory wydawal sie gladko rozwiazany, ponownie zaistnial.
— Ale nigdy nie potrafil sie cieszyc z tego, co ma powtorzyla. — Spotykajac sie z bogaczami, ktorzy znudzeni zyciem bawia sie nawet smiercia, nie mogl zniesc mysli, ze pewnego dnia umrze jak jakies zwierze.
— Nie dziwie sie mu.
Wzruszyla ramionami.
— Nie mial szans na zakup ubezpieczenia na zycie po smierci. Nigdy by nie zdobyl odpowiedniej sumy. Martwil sie tym. A gdy o malo co nie zginal… Pan chyba tez ma te blizne na ramieniu?
Skinal glowa.
— Nigdy potem juz nie byl soba. Mysliwi zazwyczaj niewiele mysla o smierci. Ale Frank byl inny. Nie przestawal o niej myslec. Wtedy wlasnie spotkal te sprytna panienke z Rexa.
— Marie Thorne?
— Tak, o nia chodzi. Ostra jak sztylet i zimna jak lod. Nie moglam zrozumiec, co Frank w niej widzial. Oczywiscie zdarzalo mu sie juz przedtem spotykac z jakas kobieta wiekszosc mysliwych postepuje w ten sposob. Ale z nia… byli nierozlaczni jak papuzki. Doprawdy, nie moge zrozumiec, co w niej widzial. Chodzi mi o to, ze ona jest tak malo kobieca… jest ladna, nie przecze, ale rozumie pan, co mam na mysli?
Skinal glowa, czujac cos w rodzaju bolu.
— Oczywiscie, nie ma co dyskutowac na temat gustow, ale bylam pewna, ze znam dobrze Franka. Okazalo sie, ie nie mylilam sie. Wkrotce bowiem wyszlo na jaw, ze oni wcale nie spotykaja sie ze soba, aby poflirtowac. Pewnego dnia powiedzial mi: „Kochanie, opuszczam ciebie. Zabieram sie w dluga podroz w zaswiaty. Dla ciebie tez mam pewna niespodzianke”.