Chlipnela i wytarla oczy.
— Ten idiota sprzedal swoje cialo! Rex oplacil mu wieczne zycie i zapewnil mi dozywotnia rente. Byl tak cholernie z siebie dumny, ze zalatwil taka sprawe! Cale dnie stracilam na gadaniu, usilujac zmienic jego decyzje. Nic z tego, zamierzal powedrowac do nieba. Wedlug niego bezsensem bylo czekac na rychla smierc w polowaniu, skoro mogl tanim kosztem kupic sobie zycie. No i udalo mu sie. Rozmawialam z nim po wszystkim, gdy byl juz w Przedsionku.
— Jest tam nadal? — spytal, czujac jak cierpnie mu skora na karku.
— Nic o nim nie wiem. Juz ponad rok sie nie odzywa. Sadze wiec, ze przeszedl w Zaswiaty.
Plakala przez kilka chwil. Potem wytarla mala chusteczka oczy i spojrzala ze smutkiem na Blaine’a.
— Naprawde, nie chcialam niepokoic pana. Wszystko przeciez odbylo sie legalnie. Frank mial prawo rozporzadzac swoim cialem. Nie mam do pana ani do nikogo zadnych pretensji, ale jest mi tak smutno, czuje sie taka samotna…
— Wiem, co pani czuje — powiedzial, myslac, ze nie jest w jego typie. Obiektywnie rzecz biorac, byla naprawde ladna. Mozna ja sobie wyobrazic tanczaca flamenco, z rekami opartymi na biodrach, klocaca sie z policjantem, w rozchelstanej koszuli wspinajaca sie po zboczu gory. Ale nie byla w jego typie.
Jednakze — przypomnial sobie — Frank Kranch mial odmienne zdanie. A on, Blaine, skladal sie miedzy innymi z ciala Krancha.
— Wiekszosc naszych znajomych — ciagnela Alice to mysliwi. Czasem wpadali do mnie, ale wie pan. Im tylko jedno na mysli.
— Rzeczywiscie?
— Tak. Wyprowadzilam sie wiec z Pekinu. Zamieszkalam ponownie w miescie, w ktorym przyszlam na swiat w Nowym Jorku. I nagle pewnego dnia natykam sie na Franka, czyli na pana. Myslalam, ze zemdleje. Oczywiscie, nigdy nie wykluczalam, ze spotkam cialo Franka, ale co innego zobaczyc je zywe.
— Zgadzam sie.
— Poszlam wiec za panem. Nie zamierzalam niepokoic pana, ale swiadomosc tego, ze pan istnieje, nie dawala mi spokoju. Wreszcie postanowilam dowiedziec sie… rozumie pan, Frank byl tak… bylo nam dobrze razem.
— Na pewno.
— Zachowuje sie okropnie!
— Wcale nie — zaprzeczyl.
Patrzyla na niego nie spuszczajac wzroku. W jej oczach malowal sie smutek, ale widac tez bylo kokieteryjne blyski. Blaine poczul dreszcz.
Pomyslal, ze przeciez nie jest Kranchem. Jest Blaine’em, jego wola nim rzadzi, jego gusty…
Czy rzeczywiscie?
Nalezy rozstrzygnac ten problem — pomyslal, obejmujac Alice i calujac ja z dziwnie obcym Blaine’owi temperamentem.
Rano, podczas gdy Alice robila sniadanie, Blaine patrzac przez okno snul niewesole mysli.
Ostatniej nocy przekonal sie, ze niestety, nie jest panem w ukladzie Blaine-Kranch. Zachowywal sie brutalnie, zupelnie inaczej niz zazwyczaj. Oznaczalo to jedno — triumf ciala.
Nieciekawa go czekala przyszlosc. Pewnego dnia z pewnoscia podda sie zupelnie. Zostanie awanturnikiem, pelnym wigoru wloczega. Dojdzie do tego, ze polubi takie zycie… — Sniadanie gotowe — oznajmila Alice.
Jedli w milczeniu. Alice ze smutkiem dotknela siniaka na przedramieniu. Blaine nie mogl juz dluzej tego wytrzymac.
— Przepraszam — powiedzial.
— Za co?
— Za wszystko.
Na jej wargach pojawil sie na chwile blady usmiech.
— Nic sie nie stalo. Sama tego chcialam.
— Watpie. Czy moglabys mi podac maslo?
Przez kilka minut milczeli. Tyrn razem pierwsza odezwala sie Alice.
— Bylam glupia.
— Dlaczego?
— Myslalam, ze przeszlosc moze wrocic. Nie naleze do tego pokroju kobiet, panie Blaine. Ale myslalam, ze to bedzie jak z Frankiem.
— Nie bylo?
Potrzasnela glowa.
— Nie, oczywiscie, ze nie.
Blaine odstawil ostroznie kubek z kawa.
— Podejrzewam, ze Kranch byl znacznie brutalniejszy. Podejrzewam, ze…
— Och, nie! Nigdy! — krzyknela. — Panie Blaine, Frank, jako mysliwy, nie mial lekkiego zycia. Ale w stosunku do mnie zachowywal sie zawsze jak dzentelmen. Byl dobrze wychowany.
— Rzeczywiscie?
— Alez tak! Frank byl zawsze lagodny, delikatny, jesli wie pan, o co mi chodzi. Mily. Lagodny. Nigdy brutalny. Prawde mowiac, roznil sie od pana o sto osiemdziesiat stopni.
— Hm…
— Nie chcialam przez to powiedziec, ze uwazam, iz z panem jest cos nie w porzadku — dodala pospiesznie, kierowana uprzejmoscia. — Pan jest troche brutalny, ale podejrzewam, ze sa o wiele bardziej…
— Pewnie tak — powiedzial. — Na pewno tak.
Skonczyli sniadanie calkowicie zazenowani. Alice, uwolniona od swojej obsesji, wyszla natychmiast, nie wspominajac ani slowem o nastepnym spotkaniu. Blaine usiadl w glebokim fotelu, ponownie zaglebil sie w siebie.
A wiec nie zachowywal sie wcale jak Kranch!
Smutna prawda mowila, ze postepowal w taki sposob, gdyz myslal, ze Kranch tak by sie zachowal. Cos w rodzaju autosugestii. A teraz przyszlo mu odkryc, ze na pozor szorstcy, brutalni mezczyzni nie traktuja kobiet jak przeciwnika w zapasach.
Wierzyl w stereotyp. Podobnie jak Alice, gdy wspomniala Marie: ostra jak noz, zimna jak lod.
Biorac pod uwage, co sie jej przydarzylo, nie mogl jej za to winic.
24
Kilka dni pozniej otrzymal wiadomosc, ze w Lacznicy Duchow czeka na niego polaczenie. Poszedl tam zaraz po pracy. Znalazl sie ponownie w tym samym pomieszczeniu.
— Czesc, Tom — uslyszal troche znieksztalcony glos Raya.
— Czesc, Ray. Zastanawialem sie, co porabiasz.
— Wciaz przebywam w Przedsionku, ale chcialbym pojsc dalej, obejrzec sobie wiecznosc. Ciagnie mnie tam. Ale wpierw chcialem z toba porozmawiac. Uwazam, ze powinienes byc ostrozny z Marie Thorne.
— Alez Ray…
— Takie jest moje zdanie. Cale dnie siedzi u Rexa. Nie wiem, na co sie zanosi. Ich pokoje konferencyjne sa zabezpieczone przed duchami. Ale wiem, ze to dotyczy ciebie i ona macza w tym palce.
— Bede sie pilnowal.
— Tom, skorzystaj z mojej rady. Wyjedz z Nowego Jorku. Zrob tak, poki jeszcze masz cialo i psychike, ktora nim kieruje.
— Zostane.
— Jestes upartym oslem — powiedzial Melhill przejetym do glebi glosem. — Jaka korzysc z posiadania