Ponownie nie czul zadnego przenoszenia. Po prostu ukazal mu sie jakis obraz — i stal sie kolejna hybryda.

Teraz nazywal sie Thompson-Blaine, mial dziewietnascie lat. Na wpol drzemiac, lezal rozciagniety na nagich deskach zaglowki. Sterburta dotykala niskiego brzegu, a z lewej burty widoczny byl fragment Baltimore Harbor. Lodz poruszala sie leniwie, radosnie szumiala woda.

* * *

Przebywal zaledwie od tygodnia w domu. Przez dwa lata uczyl sie na Marsie. Nauka go interesowala, szczegolnie podobala mu sie archeologia i speleologia. Mniej ciekawily uprawy roslin pustynnych, ale lubil za to kierowac maszynami rolniczymi.

Spodziewano sie, ze wroci na Marsa i zostanie kierownikiem jakiejs farmy. Gdyby jednak mu to nie odpowiadalo, to nikt nie bedzie mogl go do tego zmusic.

Jeszcze sie nie zdecydowal.

Dziewczyny na Marsie nie podobaly mu sie. Byly zbyt meskie. Jesli wroci tam, to przywiezie ze soba zone. Co prawda, jest tam Marcia, ale jej osada przeniosla sie na poludnie, a trzy wyslane listy pozostaly bez odpowiedzi. Moze zbyt duzo w niej widzial…

— Hej! Sandy!

Thompson-Blaine podniosl glowe i zobaczyl Eddiego Duelitle’a, ktory z pokladu swojej lodzi „Thistle” machal na niego reka. Chlopak mial tylko siedemnascie lat, nigdy jeszcze nie opuscil Ziemi. Chcial zostac kapitanem statku kosmicznego. Nikle byly na to szanse.

Slonce chowalo sie za horyzontem, z przyjemnoscia na nie popatrzyl. Umowil sie dzis na spotkanie z Jennifer Hunt. Ojciec obiecal mu pozyczyc helikopter. Ale ta mala urosla w ciagu dwu lat! Jej oczy patrza na wpol niesmialo, na wpol zuchwale. Ciekawe, czy po tancach do czegos dojdzie; moze nic sie nie stanie, a moze…

Usiadl i skierowal lodz w strone przystani. Najwyzszy czas na kolacje, potem…

Poczul uderzenie pejcza.

— Do roboty, szybciej!

Piggot-Blaine natezyl sily, podniosl ciezki okruch skalny i przeniosl go na zakurzona droge. Straznik pozostal daleko — z bronia gotowa do strzalu pilnowal roboty. Piggot-Blaine znal kazdy rys tej twarzy, kazde skrzywienie waskich warg, zmruzenie oczu.

„Poczekaj, kupo miesa — pomyslal. — Przyjdzie i na ciebie pora. Poczekaj jeszcze troszke”.

Straznik zaczal przesuwac sie wzdluz szeregu wiezniow. Slonce prazylo niemilosiernie. Piggot-Blaine usilowal splunac, ale nie starczylo mu sliny. Wspanialy, nowoczesny swiat! Kazdy zachlystuje sie statkami kosmicznymi, zmechanizowanymi farmami, pieprzona wiecznoscia. A jak wyglada prawda? Gdy sie zapytasz, jak buduje sie drogi w bialym sloncu Missisipi, oczywiscie nie odpowiedza. Mozesz jednak dowiedziec sie sam. Wowczas poznasz prawdziwy swiat.

Arny, pracujacy przed nim, zapytal cicho:

— Zdecydowales sie, Otis? Jestes gotowy?

— Jestem — odpowiedzial, a jego mocne palce miarowo zaciskaly sie wokol raczki. — Juz od dawna jestem gotowy.

— W takim razie zaczynamy. Jeff jest twoj.

Piggot-Blaine oddychal szybko. Odgarnal opadajace na oczy wlosy i spojrzal na Jeffa, ktory zblizal sie ku niemu. Jeszcze dzielilo ich pieciu wiezniow. Piekly poparzone ramiona, rany od kajdan na kostkach nog i slady pejcza na plecach. Czul narastajace pragnienie, ale zadna woda nie moglaby go zaspokoic. Podobnie jak nic nie moglo przeszkodzic temu, ze sie tu znalazl po zabiciu tego smierdzacego Indianina w saloonie w Gamsville.

Jeff poruszyl reka. Skuci lancuchem wiezniowie doskoczyli. Piggot-Blaine rzucil sie na niego, podnoszac oskard. Straznik nie zdazyl wycelowac broni. Z krzykiem upadl na ziemie.

— Dawaj klucze! — zawolali wspolwiezniowie.

Piggot-Blaine wyszarpnal z kieszeni zmarlego pek kluczy. Dobiegl go jek agonii. Zaniepokojony rozejrzal sie wokolo…

Ramirez-Blaine lecial helikopterem nad plaskimi obszarami Teksasu, kierujac sie w strone El Paso. Czul sie bardzo odpowiedzialny za swoja prace i wlasciwie byl calkowicie pochloniety kierowaniem. Zaczal sie zastanawiac, czy zdazy przed zamknieciem sklepow… Powoli przestrzen pod nim stawala sie coraz zielensza. Spojrzal na zegarek, potem na szybkosciomierz.

„Tak — pomyslal Ramirez-Blaine — nie tylko zdaze przed zamknieciem sklepow, a moze nawet znajde troche czasu na…”

* * *

Tyler-Blaine wytarl usta i przygotowal kanapke. Wstal, z wahaniem napelnil miske miesem, jarzynami i wzial duzy kawal chleba.

— Ed — zapytala jego zona — co ty robisz?

Spojrzal na nia. Byla wychudzona i posepna, zmierzwione wlosy otaczaly pobruzdzona miejscami twarz. Nie odpowiedzial.

— Ed, ja chce wiedziec!

Spojrzal na nia z niepokojem. Jej ostry, przejety glos zawsze wytracal go z rownowagi — najostrzejszy glos w calej Kalifornii. Akurat on musial wziac ja sobie za zone. Ostry glos, suche cialo bez piersi i bezplodne. Nogi dobre jedynie jako srodek lokomocji — zadnej przyjemnosci z patrzenia na nie. W ogole nie bylo ani na co patrzec, ani czego wziac do reki. Nie ma co, dostala mu sie najgorsza ze wszystkich kalifornijskich dziewczyn. Wujek Rafe mial racje, gdy nazwal go wtedy glupcem.

— Gdzie zabierasz te miske? — zapytala.

— Ide nakarmic psa.

— Nie mamy przeciez zadnego psa! Ed, nie rob tego, przynajmniej nie dzis!

— Zrobie to — odpowiedzial, zadowolony z wrazenia, jakie na niej wywarl.

— Prosze, przynajmniej nie dzis. Niech pojdzie sobie gdzies indziej. Co bedzie, gdy inni sie o nim dowiedza?

— Juz zapadl zmrok — powiedzial Tyler-Blaine, stojac w drzwiach.

— Ludzie sa wscibscy. Ed, jesli sie dowiedza, zlinczuja nas, wiesz przeciez o tym.

— Bedzie ci do twarzy ze Stryczkiem na Bryi — powiedzial, wychodzac na zewnatrz.

— Robisz to tylko dlatego, aby mi dokuczyc! — krzyknela za nim.

Zamknal za soba drzwi. Zapadl zmrok. Rozejrzal sie wokolo. Najblizszy dom, Flannaganow, znajdowal sie w odleglosci stu jardow. Ale oni nie interesowali sie cudzymi sprawami. Postal jeszcze chwile, aby upewnic sie, czy w poblizu nie kreci sie zaden dzieciak.

Spokojnym krokiem dotarl do skraju lasu. Postawil miske.

— Wszystko w porzadku — powiedzial cicho — chodz, wujku Rafe.

Sposrod zarosli wyczolgal sie mezczyzna o bladej, nieruchomej twarzy i oczach zombie. Jego prawa noga, zlamana podczas ucieczki, zwisala bezwladnie.

— Dziekuje ci, chlopcze.

Zombie szybko pochlonal zawartosc naczynia. Gdy skonczyl, Tyler-Blaine zapytal:

— Jak sie czujesz?

— Nic nie czuje. To stare cialo jest wlasciwie zuzyte. Wytrzyma moze kilka dni. Tydzien i bedzie po klopocie.

— Bede sie o ciebie troszczyl tak dlugo, jak dlugo bedziesz zyl. Szkoda, ze nie moge przeniesc cie do domu.

— Nie trzeba — odpowiedzial zombie. — To zbyt niebezpieczne… Chlopcze, a jak sie miewa twoja zoneczka?

— Rownie mila jak zawsze — westchnal Tyler-Blaine.

Zombie wydal dzwiek podobny do smiechu.

Вы читаете Niesmiertelnosc na zamowienie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату