— Chcialbym wyslac paru jezdzcow na zachod — oznajmil.
— Na zachod? — Khatrish uniosl brwi. — Chcesz wiedziec, co sie stalo z mlodym Gavrasem, tak?
— Tak. Skoro mamy wybor tylko miedzy Yezda a Ortaiasem, zycie herszta zlodziei nagle zaczyna wygladac necaco.
— Wiem, co masz na mysli. Dam ci chlopakow. — Pakhymer cmoknal jezykiem. — Nienawidze ich wysylac, gdy jest tak nikla nadzieja, ze wroca, ale co moge zrobic?
— Skad maja wrocic? — Oddech Senpata Sviodo wydobyl sie parujaca chmura. Vaspurakaner wlasnie skonczyl cwiczenia z mieczem i jeszcze ciezko dyszal.
Kiedy Marek mu odpowiedzial, mlody mezczyzna wzniosl rece do nieba.
— To szalenstwo! Ktoz inny powinien udac sie do Vaspurakanu jak nie para „ksiazat”? Nevrata i ja wyruszymy za godzine.
— Khatrishe obroca szybciej niz wy. Podrozuja jak koczownicy — zaprotestowal Marek.
Pakhymer niechetnie skinal glowa, lecz Senpat rozesmial sie.
— Predzej zostana zabici. Latwo ich wziac za Yezda. Nevrata i ja pochodzimy stamtad i bedziemy wszedzie mile witani. Juz wczesniej to robilismy i udalo nam sie wrocic calo. Mozemy sprobowac znowu.
Mowil z taka pewnoscia siebie, ze Skaurus spojrzal pytajaco na Pakhymera.
— Niech jedzie, skoro tak chce — powiedzial Khatrish. — Ale powinien zostawic Nevrate. Szkoda kobiety.
— Masz racje — stwierdzil Senpat ku zaskoczeniu trybuna. — Sam jej to powiem. Tylko ze ona nie bedzie chciala rozdzielac sie ze mna. Mam sie na to skarzyc? — Zaraz jednak spowaznial i dodal: — Ona potrafi o siebie zadbac.
Marek nie mogl temu zaprzeczyc, pamietajac o jej dlugiej podrozy z Khliat.
— Jedzcie wiec — zadecydowal. — I pospieszcie sie.
— Dobrze — obiecal Sviodo. — Oczywiscie po drodze troche zapolujemy.
Skaurus doskonale wiedzial, ze chodzi o polowanie na Yezda. Najchetniej by mu tego zabronil, ale mial dosc rozsadku, by nie wydawac rozkazu, ktorego wykonania nie mogl dopilnowac. Vaspurakanerzy byli dluzni Yezda wiecej niz Videssanczycy.
Trybun mial wlasne klopoty. Zamieszkal z Helvis i Malrikiem w tymczasowej kwaterze. Podczas kampanii i po klesce nie poswiecal im tyle uwagi, ile chcial. Teraz sytuacja sie zmienila.
Okazalo sie, ze nie zawsze jest latwo wytrzymac z Helvis. Marek, dlugo pozostajacy w kawalerskim stanie, przyzwyczail sie zachowywac wlasne mysli dla siebie, poki nie nadchodzila pora dzialania. Natomiast Helvis oczekiwala od niego zwierzen i czula sie urazona, kiedy bez naradzenia sie z nia robil cos, co mialo znaczenie dla nich obojga. Marek zdawal sobie sprawe, ze jej zarzuty sa uzasadnione, i staral sie zmienic, ale przychodzilo mu to z trudem, podobnie jak jej.
Zadraznienia powstawaly nie tylko na tym tle. W ciazy Helvis stala sie bardzo religijna. Kazdego dnia na scianach chaty, ktora dzielila ze Skaurusem, pojawialy sie coraz to nowe ikony Phosa albo jakiegos swietego. Samo w sobie byloby to dla trybuna zaledwie drobna przykroscia. Sam niereligijny, tolerowal — to znaczy, w miare mozliwosci ignorowal — wierzenia i praktyki innych osob.
W kraju ogarnietym mania religijna to nie wystarczalo. Podobnie jak wszyscy Namdalajczycy Helvis dodawala pewne zdanie do videssanskiego credo. Z powodu tych kilku slow oba ludy Imperium uznawaly sie nawzajem za heretykow. Jako jedyna wyznawczyni prawdziwej wiary, kobieta szukala wsparcia u Marka, co jednak wymagaloby od niego zbytniej hipokryzji.
— Nie spieram sie z tym, w co wierzysz — powiedzial — ale sklamalbym, gdybym twierdzil, ze podzielam te wiare. Czy Phos az tak bardzo potrzebuje uwielbienia, ze nie wzgardzilby falszywym?
— Nie — musiala przyznac.
Na tym sprawa sie zakonczyla. Przynajmniej Skaurus mial nadzieje, ze sie zakonczyla, a nie zostala odlozona na pozniej.
On i Helvis wprawdzie mieli trudnosci, ale udawalo sie im uniknac zaognienia stosunkow. Inni nie mieli tyle szczescia. Pewnego szarego poranka, kiedy jesienny deszcz zmienil sie w deszcz ze sniegiem, trybuna brutalnie wyrwal ze snu trzask naczynia o sciane, po ktorym dal sie slyszec stek przeklenstw.
Marek naciagnal na uszy grube welniane koce, ale kiedy w slad za pierwszym roztrzaskal sie drugi dzban, zrezygnowal z daremnych prob. Przewrocil sie na drugi bok i stwierdzil bez zdziwienia, ze Helvis rowniez nie spi.
— Znowu zaczynaja — powiedzial niepotrzebnie i dodal: — Po raz pierwszy zaluje, ze kwatery oficerow sa blisko naszej.
— Cii — syknela Helvis. — Chce posluchac.
Nie musiala go prosic o cisze. Glosu zdenerwowanej Damaris pozazdroscilby zawodowy herold.
— Przewroc sie na brzuch! — krzyczala. — Przewroc sie na brzuch. Po raz ostatni zrobilam to dla ciebie! Znajdz sobie chlopca albo co tylko chcesz, ale nie wykorzystuj mnie wiecej w ten sposob!
Drzwi od chaty Kwintusa Glabrio trzasnely glosno. Skaurus uslyszal, jak Damaris oddala sie, brnac przez bloto i wykrzykujac obelgi.
— Nawet kiedy mnie brales normalnie, wcale nie byles dobry! — zawolala z pewnej odleglosci. Potem, na szczescie, jej slowa zagluszyl szum wiatru.
— O rany! — powiedzial trybun czujac, ze plona mu uszy.
Helvis niespodziewanie wybuchnela smiechem.
— Co w tym zabawnego? — spytal Marek, zastanawiajac sie, jak jutro Glabrio stanie przed swoimi zolnierzami.
Helvis wychwycila szorstkosc w jego glosie.
— Przepraszam — powiedziala. — O czyms sobie pomyslalam. Nie rozumiesz kobiecych plotek, Marku. Przez caly czas zastanawialysmy sie, dlaczego Damaris nie zachodzi w ciaze. Teraz domyslam sie dlaczego.
Skaurusowi nigdy by to nie przyszlo do glowy. Poczul, ze zaraz parsknie smiechem, ale zdolal sie opanowac. Nie mogl jednak powstrzymac sie od mysli, ze Rzymianie nasmiewaja sie teraz z mlodszego centuriona.
Przy sniadaniu Glabrio poruszal sie w kregu milczenia. Legionisci nie mogli udawac, ze nie slyszeli Damaris, lecz nikt nie mial dosc odwagi, by o tym napomknac.
Glabrio musztrowal swoj manipul z ponura zawzietoscia. Zwykle cierpliwie uczyl Videssanczykow rzymskich metod walki, ale nie dzisiaj. Sam rowniez sie nie oszczedzal, nie chcac dac legionistom okazji do drwin.
W kazdej grupie znajdzie sie jednak dowcipnis, ktory lubi zabawiac ludzi kosztem innej osoby. Marek znajdowal sie akurat niedaleko, kiedy jeden z zolnierzy Glabrio, w odpowiedzi na rozkaz, ktorego trybun nie uslyszal, wypial sie bezczelnie.
Mlodszy centurion, ktory przez caly czas mial zacisniete usta, zbladl jak plotno. Skaurus podszedl szybko, zeby rozprawic sie z zuchwalym Rzymianinem, ale nie bylo takiej potrzeby. Kwintus Glabrio, z twarza pozbawiona wszelkiego wyrazu, zlamal laske z pedu winorosli — symbol rangi centuriona — na glowie zolnierza. Mezczyzna bez zadnego dzwieku osunal sie w bloto.
Glabrio czekal. Zolnierz jeknal i probowal usiasc. Mlody oficer cisnal mu na kolana dwie czesci laski.
— Przynies mi nowa, Lucillusie — warknal i czekal, az legionista podniesie sie i wykona rozkaz.
Ujrzawszy Marka, mlodszy centurion stanal na bacznosc.
— Sam potrafie sobie radzic z takimi rzeczami, panie. Nie musicie sie angazowac.
— Widze — przyznal Skaurus i dodal sciszonym glosem, zeby slyszal go tylko Glabrio: — Nie jest ujma dla mnie przypomniec legionistom, ze jestes oficerem, a nie posmiewiskiem. To, co ci sie przydarzylo, rownie dobrze moglo spotkac kazdego z nich.
— Czyzby? Watpie — mruknal Glabrio bardziej do siebie niz do trybuna. — Nie sadze, zebym jeszcze mial jakies klopoty z zolnierzami. A teraz wybaczcie, panie… — Odwrocil sie do oddzialu: — Mam nadzieje, ze juz odpoczeliscie. I raz…!
Manipul nie sprawial juz wiecej klopotow. Mimo to Skaurus nie byl zadowolony. Glabrio spokojnie, ale stanowczo ucial dalsza rozmowe. Coz — pomyslal trybun — chlopak jest skryty. Obserwowal musztre przez kilka minut, ale mlodszy centurion doskonale na wszystkim panowal. Trybun zadrzal na chlodnym wietrze, wzruszyl ramionami i odszedl do innych zajec.
Tego popoludnia odszukal go Gorgidas. Grek byl oniesmielony i nieswoj, wiec Marek podejrzewal, ze