— Videssanczycy beda zainteresowani twoja praca — stwierdzil Marek. — Maja wlasnych historykow. Alypia Gavra mowila, ze ich czyta. Zdaje sie, ze robila notatki do wlasnej ksiazki. Ostatecznie zasiadala w radzie wojennej Mavrikiosa. Moglaby ci pomoc.
W oczach lekarza pojawil sie blysk wdziecznosci. Lecz Gorgidas nie bylby soba, gdyby nie dorzucil uszczypliwej uwagi.
— Moze i tak, gdyby nie to, ze przebywa po drugiej stronie ciesniny i jest poslubiona niewlasciwemu Imperatorowi. Ale to przeciez szczegoly.
— Juz dobrze, dobrze, masz racje. Powiem ci jednak, ze nawet gdyby Alypia byla po drugiej stronie ksiezyca, i tak chcialbym ujrzec twoje dzielo.
— No jasne, przeciez ty czytasz po grecku. Zapomnialem. — Westchnal i dodal z zalem: — Po prawdzie, Skaurusie, to zaczalem pisac przede wszystkim dlatego, zeby nie zapomniec liter. Bogowie wiedza, ze nie jestem… ee, jak on sie nazywa? — Zachichotal. — Przy okazji stwierdzilem, ze potrafie skladac zrozumiale zdania.
— Chcialbym zobaczyc to, co juz napisales — powiedzial Skaurus. Mowil szczerze.
Zawsze lubil historie z jej beznamietnym podejsciem. Stanowila dla niego rzetelniejsza przewodniczke po dziejach swiata niz gornolotne mowy oratorow. Tukidydes i Polibios byli warci dziesiec razy wiecej niz Demostenes, ktory sprzedawal swoj jezyk jak kobieta cnote i czasami ukladal mowy dla oskarzenia i obrony w tej samej sprawie.
— Skoro juz o tym mowimy — odezwal sie Gorgidas, przerywajac jego zamyslenie — czy Gawas nie wspomnial, jak zamierza pokonac Konski Brod? Nie pytam jako historyk, tylko jako czlowiek, ktory chcialby jeszcze troche pozyc.
— Ja tez nie mam ochoty ginac — przyznal Marek. — Lecz nie wiem, co on zamierza. W kazdym razie jego plan moze sie powiesc. Thorisin przypomina Odyseusza. To
—
Greckie slowo oznaczalo czlowieka gorujacego roztropnoscia i umiarkowaniem nad innymi ludzmi. Gorgidas nie byl pewien, czy to okreslenie pasuje do Gavrasa. Stwierdzil natomiast, ze swietnie oddaje charakter Skaurusa.
Mewy o czarnych lebkach krazyly w powietrzu, nurkowaly i skrzeczaly z dezaprobata na uzbrojonych ludzi, ktorzy wchodzili po rozklekotanej drabince do kutra rybackiego pamietajacego lepsze czasy.
— Sio, przebrzydle morskie wrony! — krzyknal na nie Viridoviks, potrzasajac piescia. — Mnie tez sie to nie podoba!
Wzdluz nabrzezy i plaz zachodnich przedmiesc Videssos armia wchodzila na poklady jednostek plywajacych, ktore tworzyly najdziwniejsza flote, jaka widzial Marek. Trzon skleconej napredce armady Thorisina Gavrasa stanowily cztery zbozowce. W jej sklad wchodzily rowniez liczne kutry rybackie, nieomylnie rozpoznawane wechem, lodzie przemytnicze o smuklych ksztaltach i duzych zaglach, male polawiacze gabek — niektore wielkosci lodzi wioslowych, o masztach nie grubszych od drzewca wloczni — a takze bezkilowe barki rzeczne. Nikt nie mial ochoty zgadywac, jak beda sie sprawowaly na otwartym morzu. Bylo tez wiele statkow, ktorych funkcji trybun, slabo obeznany z morzem, nawet nie probowal sie domyslac. Pomogl Neposowi wejsc na poklad kutra rybackiego.
— Dziekuje — powiedzial kaplan i oparl sie o kabine. Deski zatrzeszczaly pod jego ciezarem, ale Nepos nie zmienil pozycji. — Na litosciwego Phosa, alez jestem zmeczony.
Pod oczami, z ktorych nie zniknely wesole iskierki, widnialy ciemne kregi, a slowa wypowiadal powoli, jakby kazde wymagalo ogromnego wysilku.
— Masz prawo — przyznal Skaurus. Wspomagany przez trzech czarnoksieznikow, kaplan ostatnie dwa i pol tygodnia poswiecil rzucaniu czarow na wszystkie lodzie, ktore Thorisin zebral z calego zachodniego wybrzeza. Glowny ciezar zadania spoczywal na barkach Neposa jako czlonka Akademii Videssanskiej. Jego koledzy, prowincjonalni czarodzieje, nie mieli wybitnych talentow. Nawet zwykla magia byla ciezka, wyczerpujaca praca, a to, czego dokonal kaplan, nie bylo czarnoksiestwem w najprostszym wydaniu.
Gorgidas zeskoczyl na poklad miekko jak kot. Chwile pozniej pojawil sie przy nim Gajusz Filipus, ktory przybral taka postawe, jakby rzucal wyzwanie lekko kolyszacej sie lodzi.
— Viridoviks!
Ciche wolanie dobieglo z sasiedniej lodzi, kutra rybackiego o lacinskim ozaglowaniu, jeszcze niniejszego i brudniejszego niz ten, ktory Celt mial dzielic z innymi rzymskimi oficerami.
— Hej, Bagratouni! — odkrzyknal Viridoviks. — Jestes zadowolony, ze znalazles sie na morzu?
Pochodzacy z lezacego w glebi ladu Vaspurakanu, Gagik Bagratouni wyrazil kiedys zal, ze nie zna morza. Teraz twarz nakharara o lwich rysach byla wyraznie zielona.
— Zawsze sie tak rusza? — zapytal.
— Niepotrzebnie mi przypomniales — powiedzial z wyrzutem Viridoviks i glosno przelknal sline.
— Przez porecz, a nie na poklad — ostrzegl go kapitan, chudy, ciemny mezczyzna w srednim wieku, o wlosach i brodzie takiego samego koloru jak wyplowiale od slonca deski. Jego mina wyrazala zdumienie. Jak czlowiek moze chorowac na prawie nieruchomej lodzi?
— Jesli moj zoladek zdecyduje sie podejsc do gardla, skorzystam z tego, co mam pod soba, nie pytajac o pozwolenie — oswiadczyl Viridoviks po lacinie.
— I co teraz? — zapytal Marek Neposa i wskazal na galery patrolowe, ktorych szerokie zagle wygladaly jak pletwy rekinow. — Bedziemy dla nich niewidzialni jak przez chwile Yezda w czasie wielkiej bitwy?
Oblewal sie zimnym potem za kazdym razem, kiedy o tym myslal, choc videssanscy czarnoksieznicy szybko rzucili kontrczary, dzieki ktorym nomadzi na powrot stali sie widzialni.
— Nie, nie. — W glosie kaplana brzmiala jednoczesnie niecierpliwosc i zmeczenie. — Czar jest skuteczny, poki w poblizu nie ma wrogiego maga. W przeciwnym razie rownie dobrze mozna rozpalic ognisko na dziobie.
Kapitan gwaltownie odwrocil glowe w ich strone. Nie chcial nic slyszec o ogniskach.
— Poza tym — kontynuowal Nepos — latwo jest przezwyciezyc czar niewidzialnosci, a gdyby to przydarzylo sie nam na morzu, rzez bylaby straszna. Skorzystamy z subtelniejszej metody, opracowanej w zeszlym roku w Akademii. W rzeczywistosci bedziemy doskonale widoczni przez cala droge na wschodni brzeg Konskiego Brodu.
— I to ma byc magia? — odezwal sie Gajusz Filipus. — Sam moglbym tam doplynac, choc nie sprawiloby mi to przyjemnosci.
— Chwileczke — zaprotestowal Nepos. — Pozwol mi dokonczyc. Przeplyniemy wrogom pod samym nosem, a oni nas nie zobacza. Na tym polega sztuka. Ich wzrok bedzie przeslizgiwal sie po nas.
— Rozumiem — powiedzial centurion z aprobata. — Tak samo zdarza sie, kiedy poluje na kuropatwy. Przechodze obok i nie zauwazam ich, poniewaz kolor upierzenia zlewa sie z barwa krzakow i roslin, w ktorych sie chowaja.
— Cos w tym rodzaju — zgodzil sie Nepos. — Ale niezupelnie. To nie bedzie zwykly kamuflaz, lecz magia, lagodniejsza niz czar niewidzialnosci i prawie niemozliwa do wykrycia, chyba ze czarnoksieznik o niej wie.
— Jest sygnal — oznajmil kapitan.
Na okrecie flagowym Thorisina Gavrasa, smuklym statku przemytniczym, dosc duzym, by mogl sie zmierzyc z galera wojenna Ortaiasa, zalopotal blekitny proporzec Imperium Videssanskiego. Gdy rozwinal sie na polnocno- zachodnim wietrze, zajasnialo wyszyte posrodku slonce Phosa.
Jeden z zeglarzy odwiazal liny cumownicze, cisnal je na poklad i wskoczyl zwinnie do lodzi. Kapitan rzucil rozkazy i czteroosobowa zaloga postawila kwadratowy zagiel. Plotno bylo stare, wyciagniete i polatane, lecz chwycilo wiatr. Kolyszac sie lekko na niewielkiej fali, kuter wyplynal na Konski Brod.
Skaurus i jego towarzysze przeszli na dziob, zeby usunac sie z drogi zeglarzom. W zachodniej czesci ciesniny roilo sie od birem, ale zadna nie zwracala na nich najmniejszej uwagi. Jak do tej pory magia Neposa dzialala.
— Co zrobisz, jesli czar zawiedzie w polowie przeprawy? — zapytal Marek.
— Zaczne sie modlic — odparl Nepos krotko. Widzac jednak, ze Skaurusowi wcale nie chodzilo o to, zeby sie z nim podraznic, dodal: — Niewiele wiecej moglbym zrobic. To skomplikowany czar, nielatwo go rzucic.