Celtowie sa zawzieci i nierozwazni. Jesli zajmiemy wyzszy teren, sprowokujemy ich do szarzy na zbocze…”.
Wykrzywil usta w usmiechu. Wiec tak to jest, gdy sie zostanie uznanym za barbarzynce. Wygladalo na to, ze Helvis znowu miala racje. A jednak nie, niezupelnie. Dostrzeglszy gorycz na jego twarzy, Thorisin powiedzial szybko:
— Pewnego dnia Baanes udlawi sie wlasnymi slowami.
Skaurus wzruszyl ramionami. Przeprosiny brzmialy szczerze, ale Imperator jednoczesnie korzystal z okazji, zeby wyrownac rachunki z poteznym lordem jadacym u jego boku. Nic w tym kraju nie jest jednoznaczne — pomyslal trybun w przyplywie rozpaczy, lecz zaraz sie opanowal i wrocil do biezacych spraw.
— Jestesmy okopani stad do morza — wyjasnil i pokazal na mury Videssos, ktorych cien siegal prawie do miejsca, gdzie stali. — Natomiast reszta wyglada jak zamki z piasku, ktore zostaly po zabawie pieciolatka.
— To prawda — przyznal Gavras. — Lecz nie ma to duzego znaczenia. Nasi przeciwnicy maja mury i wieze, ale nie moga ich zjesc, na Phosa.
— Jak dlugo panuja na morzu, nie musza tego robic — odparl Marek. — Moga sie z nas smiac, dopoki zwoza zapasy statkami. Statki sa kluczem do zdobycia miasta, a my ich nie mamy.
— Kluczem, tak — mruknal Thorisin, bladzac wzrokiem daleko.
Po chwili Skaurus zorientowal sie, ze Imperator wcale nie jest pograzony w zadumie. Patrzyl na poludnie, w kierunku Morza Zeglarzy i wyspy lezacej na zamglonym horyzoncie. Rzymianin przypomnial sobie nagle videssan- ska nazwe tej wyspy: Klucz. Lecz na jego pytanie Imperator odpowiedzial tylko:
— Moje plany sa na razie mgliste.
Usmiechnal sie do siebie, jakby przyszlo mu do glowy cos zabawnego. Marek zauwazyl, ze Onomagoulos rowniez nie ma pojecia, o co chodzilo Gavrasowi. Dodalo mu to otuchy.
Zbiegiem okolicznosci ta noc byla mglista, co czesto zdarzalo sie na wybrzezu nawet w pelni lata. Ksiezyc i gwiazdy przeslanial od zachodu slonca gruby szary koc nasuwajacy sie od morza. Wieze Videssos i mury zakonczone blankami zniknely, jakby nigdy nie istnialy. Straznicy z pochodniami poruszali sie otoczeni rozproszona poswiata. Przy kazdym oddechu czulo sie w ustach smak oceanu.
Viridoviks chodzil wzdluz walu ziemnego, z pochodnia w lewej rece i mieczem w prawej.
— To jasne, ze nie moga przepuscic takiej okazji — odezwal sie, kiedy wpadl na Skaurusa i Gajusza Filipusa. — Gdybym to ja siedzial tam zamkniety w srodku, dalbym takiego bobu draniom na zewnatrz, ze dlugo by mnie popamietali.
— Ja tez — powiedzial Gajusz Filipus, choc rzadko zgadzal sie z Galem.
Centurion uwazal mgle niemal za osobisty afront. Wojna stawala sie kwestia przypadku zamiast sztuka. Przy odrobinie szczescia nawet polglowek mogl wyjsc na geniusza. Nerwowy Rzymianin i agresywny Gal przeoczyli jednak pewna rzecz. W miescie bylo rownie ciemno jak na zewnatrz.
— Zaloze sie, ze marszalkowie Ortaiasa sami spaceruja po murach — zauwazyl Marek — nasluchujac skrzypienia drabin.
Viridoviks zamrugal oczami i rozesmial sie.
— Pewnie tak. Dwaj chlopi stoja po nocach na warcie przed kurnikami, w obawie przed sasiadem. Obaj uwazaja to za niewdzieczna robote. Ja rowniez.
— Mozliwe — zgodzil sie Gajusz Filipus. — Sphrantzesowie nie maja dosc wyobrazni, by zrobic cos ryzykownego. Ale co z Gavrasem? Taka noc powinna mu odpowiadac. Jest urodzonym hazardzista.
— Wlasnie — przyznal Skaurus. — Kiedy nadciagnela mgla, sadzilem, ze cos sie wydarzy, ale wyglada na to, ze sie mylilem.
Opowiedzial przyjaciolom popoludniowa rozmowe.
— Cos wisi w powietrzu — stwierdzil Gajusz Filipus i ziewnal. — Cokolwiek to jest, bedzie musialo obejsc sie beze mnie do rana. Ide spac.
Opuscil pochodnie, zeby oswietlic sobie droge, i ruszyl w strone namiotu. Rzymski oboz znajdowal sie blisko morza na plaskim kawalku ziemi, ktory byl terenem cwiczebnym armii videssanskiej.
Skaurus polozyl sie kilka minut pozniej i ku wlasnej irytacji mial klopoty z zasnieciem. Panowal az za duzy spokoj bez Dostiego, ktory budzil sie kilka razy w nocy, lecz trybunowi brakowalo ciepla Helvis. To nie w porzadku — pomyslal, przewracajac sie niespokojnie z boku na bok. Jeszcze niedawno trudno mu bylo zasnac z kobieta przy boku, a teraz nie mogl zasnac bez niej.
Na naradzie oficerow, ktora odbyla sie nastepnego ranka, Thorisin Gavras wygladal na zadowolonego, choc Marek nie mial pojecia dlaczego. O ile sie orientowal, nic sie nie zmienilo od poprzedniego dnia.
— Pewnie znalazl sobie zwawa dziewczyne, ktora powiedziala „tak” i niewiele ponadto — powiedzial Soteryk po spotkaniu. — W porownaniu z Komitta to bylaby mila odmiana.
— Nie pomyslalem o tym — rozesmial sie Marek. — Moze masz racje.
Oblezenie postepowalo metodycznie, ale powoli. Ocalalo niewielu wojskowych inzynierow Mavrikiosa Gavrasa, ktorzy mogli wesprzec jego brata. Pod ich kierunkiem zolnierze wycieli drzewa i zburzyli pare domow, zeby zdobyc drewno na machiny obleznicze i drabiny. Legionisci okazali sie zrecznymi rzemieslnikami. Czesto pomagali swoim oddzialom inzynieryjnym.
Gdyby nie straznicy, chodzacy w te i z powrotem po murach, zdawaloby sie, ze Videssos ignoruje oblezenie. Statki swobodnie wplywaly do portow, zwozac zapasy i ludzi. Skaurus za kazdym razem na ich widok mial ochote zgrzytac zebami.
— Nastepna rzecz, ktorej sprobuja Sphrantzesowie, to wywolanie burzy, ktora nas cisnie na mury. W taki sposob mysli Yardanes i nie jest to wcale zly plan — powiedzial trybun do Gajusza Filipusa.
Starszy centurion przynajmniej raz okazal sie optymista.
— Niech probuja. Do nas ciagnie wiecej wojska niz do nich.
Marek musial przyznac, ze to prawda. Szlachcice ze wschodnich dominiow Videssos nie byli tak wielkimi magnatami jak ich odpowiednicy z ziem zachodnich, ale wszyscy nienawidzili biurokratow, ktorzy zawladneli stolica. Zjezdzali sie pod sztandar Thorisina. Jeden przyprowadzil ze soba siedemdziesieciu zolnierzy, ow czterdziestu, jeszcze inny stu piecdziesieciu.
— Oczywiscie dopiero w boju przekonamy sie, co sa warte te wiesniak! — stwierdzil Gajusz Filipus, jakby czytal w myslach Skaurusa.
Po czterech czy pieciu pogodnych nocach znowu pojawila sie mgla, jeszcze gesciejsza niz poprzednio. I znowu trybun zastanawial sie, czy oblezeni Sphrantzesowie sprobuja wypadu pod jej oslona, i podwoil straze na odcinku najblizszym miasta.
Musialo byc kolo polnocy, kiedy uslyszal krzyki.
— Trebacze! — wrzasnal.
Muzyka rogow rozdarla mrok. Legionisci wygrzebali sie spod kocy przeklinajac i wyskoczyli z namiotow. Od razu zaczeli formowac szyk, dopinajac zbroje. Do obozu zblizal sie tetent kopyt.
— Czyzby wszyscy spali? — odezwal sie Viridoviks. — Pewnie nicponie siedza sobie spokojnie za obwalowaniami, z ktorymi bylo tyle roboty.
— Skad wiesz? — obruszyl sie Gajusz Filipus. — Nawet nie kiwnales palcem.
— A po co mialbym harowac jak jakis pomocnik murarza? Jesli ty chcesz, to twoja sprawa, ale mnie przy tym nie zobaczysz. Daj mi prawdziwa walke, a bede gotowy w kazdej chwili.
— Nie sadze, zeby to byli ludzie Ortaiasa — stwierdzil nagle Kwintus Glabrio, co natychmiast zakonczylo rodzaca sie sprzeczke. — Nie ma odglosow walki ani nawolywan naszych wartownikow.
Kilka minut pozniej okazalo sie, ze mlody oficer mial racje. Obok rzymskiego obozu przegalopowal oddzial stu najlepszych kawalerzystow Thorisina Gavrasa.
— Przepraszamy, ze was nastraszylismy! — zawolal w pedzie kapitan. — Omal nie zdeptalismy waszych ludzi w tej przekletej ciemnosci.
Trybun uwierzyl mu. Jezdzcy znikneli po piecdziesieciu metrach, choc mieli pochodnie.
— Odtrabcie „alarm odwolany” — rozkazal Marek trebaczom.
Legionisci stali jeszcze przez chwile, jakby podejrzewali podstep, i wrocili do cieplych legowisk, potrzasajac glowami z irytacja.
— Chcialbym, zeby wreszcie sie zdecydowal — burknal jeden.
— Juz odechcialo mi sie spac — dorzucil drugi.
— Mniejsza o to. I tak mialem wstac, zeby sie wysikac — powiedzial trzeci weteran, ktory umial wykorzystac kazda sytuacje.