W obozie zapanowal spokoj. Skaurus ziewnal. Zaczal sie przyplyw i szum fal na pobliskiej plazy kolysal do snu jak lagodne wino, jak cichy basowy odglos bebnow dobiegajacy z oddali.

Trybun znieruchomial, przytrzymujac reka pole namiotu. Dlaczego odglos fal rozbijajacych sie na piasku skojarzyl mu sie z bebnami? Wyprostowal sie gwaltownie, kiedy rozpoznal dzwiek: plusk fal o drewno. Gdzies blisko przybijaly do brzegu statki!

Ogarnelo go przerazenie. Znowu wezwal trebaczy. Tym razem zolnierze wyszli niechetnie jak na musztre, burczac pod nosem. Skaurus nie przejal sie tym. Strach plonal w nim jasniej niz mleczne swiatlo pochodni.

— Daj mi szybko dwa manipuly — rzucil do Gajusza Filipusa. — Zdaje sie, ze Sphrantzesowie laduja na plazy. Pokieruj tutaj obrona i wyslij gonca do Gavrasa. To zdrada. Wyslij Czerwonego Zeprina. Thorisin najchetniej go slucha.

— Zadbam o to, zeby mnie wysluchal — obiecal krzepki Halogajczyk, zrozumiawszy intencje Marka.

Ze wzgledu na swoja dawna wysoka szarze w Imperialnej Gwardii Mavrikiosa byl dobrze znany mlodemu Gavrasowi i jego zolnierzom. Narzuciwszy peleryne z wilczej skory na kolczuge, zniknal w mroku.

Starszy centurion juz wyszczekiwal rozkazy. Kiedy legionisci ruszyli biegiem na wyznaczone miejsca, zwrocil sie do Skaurusa:

— Zdrada, tak? Myslisz, ze ci smierdzacy gnojem stajenni zjawili sie na przyjecie?

— A jaki inny bylby powod?

— Niestety, nie widze zadnego. Jaki mamy plan? Zatrzymac wroga, az dostaniemy posilki, a potem zepchnac go do morza?

— Jesli zdolamy.

Trybun zalowal, ze nie ma rozeznania w sytuacji. Niewiedza mogla sie okazac bardziej niebezpieczna niz szara, wilgotna i zimna mgla, ktora klebila sie wokol niego.

Nadbiegl Viridoviks. Oparl tarcze o biodro, zeby miec obie rece wolne, i zapial pod broda pasek od helmu.

— Nie wymkniesz sie na nastepna awanture beze mnie — zapowiedzial Skaurusowi.

— Chodzmy wiec. Mowisz tak, jakbym zrobil to celowo.

— Istotnie — zgodzil sie ponuro Viridoviks.

Kiedy jednak Marek spojrzal na niego, by przekonac sie, czy mowi powaznie, Celt usmiechnal sie do niego szeroko.

Legionisci ruszyli szybkim marszem na poludnie w slad za videssanska kawaleria. Marek poczul nagle pod sandalami cos miekkiego. Mimo mgly i ciemnosci wiedzial co to takiego. Uslyszal, ze Viridoviks przeklina po galijsku. Wychwycil imie celtyckiej bogini-klaczy Epony. Sam posliznal sie i omal nie upadl, kiedy z ubitej ziemi wszedl na sypki piasek. Videssanczycy byli nadal niewidoczni w wirujacej mgle, lecz Marek uslyszal wolanie ich kapitana.

— Wysiadajcie!

— Jestes gluchy, szczurze ladowy? — dobiegla cicha odpowiedz jakiegos zeglarza. — Moi sondujacy omal nie zamoczyli spodni, podplywajac tak blisko. Wyslemy lodzie!

— Szyk bojowy! — rzucil trybun cicho. Legionisci idacy w kolumnie marszowej rozwineli sie w szereg rowno jak na paradzie. — Podczas ataku krzyczcie „Gavras”. Niech zdrajcy wiedza.

Obawial sie, ze przybyli za pozno. Juz slyszal plusk wiosel przy brzegu, zgrzytanie lekkich lodzi o piasek. Nie bylo rady.

— Naprzod! — rzucil.

— Gavras! — podniosl sie krzyk z dwustu gardel.

Z wyciagnietymi mieczami i uniesionymi oszczepami Rzymianie ruszyli przez piasek.

Na brzegu zapanowal chaos. Videssanczycy zsiedli z koni i oswietlali droge lodziom. Kiedy ludzie Skaurusa wzniesli okrzyk wojenny, niektore pochodnie spadly na ziemie. Z boku zarzal jakis kon. Jeden z Rzymian dostrzegl ruch we mgle i rzucil oszczepem.

Jakis glos, ostry i wladczy, zapytal dowodce videssanskiej kawalerii:

— Co za przyjecie nam zgotowales, kapitanie?

— Stac! Stac! Stac! — wrzasnal trybun rozpaczliwie, blogoslawiac dyscypline legionistow, ktorzy zatrzymali sie w pol kroku.

— I co teraz? — warknal Gajusz Filipus. — Maja ze soba te dziwke, i co z tego? Czasami mysle, ze imperialni nie potrafia walczyc bez kochanek u boku.

Ochryply glos starszego centuriona przedarl sie przez mgle. Marek dziekowal bogom, w ktorych istnienie watpil, ze jego towarzysz mowil po lacinie. Odpowiedzial mu w tym samym jezyku.

— Moze i jest dziwka, ale to Komitta Rhangawe albo jestem Celtem.

Gajusz Filipus zacisnal zeby z wyraznym zgrzytnieciem.

— Kobieta Thorisina? O slodki Jupiterze! Zaczekaj… przeciez ona jest po drugiej stronie Konskiego Brodu z innymi babami i bachorami… wybacz mi — dodal pospiesznie.

Marek zbyl przeprosiny machnieciem reki. Skonfundowany, ledwo je uslyszal. Statki nie mogly nalezec do Sphrantzesa. Komitta byla megiera, ale nie zdrajczynia. Z kolei lodzie skleconej napredce floty Thorisina juz dawno wrocily do zwyklych zadan. Nie bylo innego wytlumaczenia jak…

Do Rzymian zaczely sie zblizac dwa kolyszace sie swiatla. Marek wystapil przed swoich ludzi i wyszedl im na spotkanie. Jedna z pochodni niosl videssanski kapitan, niski, krepy mezczyzna o czerwonej twarzy, ze szpakowata broda i nastroszonymi brwiami. Druga trzymala Komitta Rhangawe. Jej blada, waska twarz byla piekna i dzika. Upodabniala ja do drapieznego ptaka.

Trybun zlozyl im dworny uklon.

— Mozecie mi, na Skotosa, powiedziec, co sie tutaj dzieje? — wyrwalo mu sie.

Z przerazeniem stwierdzil, ze sie zdradzil.

Kapitan zmarszczyl brwi. Splunal na piasek i spojrzal w niebo, unoszac rece. Zranilem jego uczucia religijne — pomyslal Skaurus. Coz, tym gorzej dla niego.

Komitta spojrzala bacznie na Rzymiana.

— Imperator zadecydowal, ze nadeszla pora, by rodziny dolaczyly do zolnierzy — powiedziala rzeczowo. — Nie poinformowano was o tym? Szkoda.

Byla arystokratka w kazdym calu. Przepraszala sluge za drobne przeoczenie.

Trybun zwalczyl pokuse, zeby wziac ja za toczone ramiona i wytrzasnac z niej informacje. Uratowal go pobozny kapitan.

— Statki z Klucza opowiedzialy sie za Gavrasem, kiedy przystapil do oblezenia miasta. Przyplynely podczas ostatniej mgly. Jego Wysokosc rozkazal, zeby pozostawaly w ukryciu, czekajac na nastepna okazje, zeby bezpiecznie przewiezc rodziny. Udalo sie.

— Klucz — szepnal Skaurus.

Gdy uslyszal to proste slowo, kopnal sie w myslach za glupote. Flota Klucza byla druga pod wzgledem wielkosci w Videssos, o czym wiedzial od roku. Lecz jako szczur ladowy i cudzoziemiec nie przykladal duzego znaczenia do tego faktu, mimo wyraznych aluzji Thorisina Gavrasa.

Viridoviks, ktory nie poddawal sie zadnej dyscyplinie i stal kilka krokow za Rzymianami, teraz podszedl i oburzony polozyl dlon na ramieniu Marka.

— Wiec nie bedzie walki?

— Na to wyglada — odparl trybun, w dalszym ciagu oszolomiony.

— Moglem sie tego spodziewac — powiedzial Gal glosno. — Po raz pierwszy dowodca daje mi szanse i okazuje sie, ze nie ma nic do dania.

Videssanski kapitan, zawodowiec podobnie jak Rzymianin, spojrzal na Celta jak na niebezpiecznego szalenca. W oczach Komitty Rhangawe blysnelo zainteresowanie. Wbrew sobie Marek mial nadzieje, ze Viridoviks tego nie zauwazyl.

Tym razem Skaurusowi dopisalo szczescie. Halasliwa skarga Gala dotarla do innych uszu. Kierujac sie jego glosem, nadbiegly plaza dwie kochanki i zasypaly go pocalunkami, piszczac: „Viridoviks! Kochany! Tak za toba tesknilysmy!”. Wojownik usciskal je, choc w jednej rece trzymal pochodnie, a w drugiej tarcze. Marek z ulga zauwazyl, ze Komitta zmarszczyla nos, jakby poczula brzydki zapach.

Trybun wrocil do legionistow i pokrotce wyjasnil im sytuacje. Rzymianie wzniesli okrzyki, podnieceni wiescia o zjawieniu sie floty Klucza, ktora dawala im przewage, a jeszcze bardziej perspektywa zobaczenia ukochanych.

Вы читаете Imperator Legionu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату