pary.

Nevrata podeszla do niego wolno, uwazajac na kazdy krok. Jak zwykle byla ubrana po mesku w tunike i spodnie. Do pasa miala przytroczony miecz. Jej lsniace wlosy, czamiejsze niz noc, opadaly falami na plecy.

— Czemu sie wloczysz po nocy? — zapytal Skaurus.

— A dlaczego nie? — odparowala. — Czuje sie jak kot skradajacy sie w ciemnosci, ktory szuka nie wiadomo czego. A noc jest bardzo piekna, nie sadzisz?

— Co? Chyba tak — zgodzil sie. Nie docieralo do niego to piekno.

— Dobrze sie czujesz? — spytala nagle, dotykajac jego ramienia.

Myslal przez chwile.

— Nie, niezupelnie — przyznal.

— Moge cos zrobic?

Bezposrednia jak zawsze — pomyslal. Nevrata nie nalezala do osob, ktore podobne pytania zadaja ot tak sobie. Lecz mogla otrzymac tylko jedna odpowiedz.

— Dziekuje, o pani, ale nie. Obawiam sie, ze na to nie ma lekarstwa.

Bal sie, ze bedzie go naciskac, ale ona tylko skinela glowa i powiedziala:

— Mam nadzieje, ze sam to wkrotce rozwiazesz. Scisnela go za ramie i zniknela posrod nocy.

Marek ruszyl dalej bez celu. Znajdowal sie teraz w poblizu videssanskich kontyngentow Gavrasa. Dwaj zolnierze mineli go w odleglosci dwudziestu krokow, nieswiadomi jego obecnosci. Jeden mowil:

— …i kiedy ojciec zapytal go, dlaczego placze, on odpowiedzial: „Dzis rano przyszedl piekarz i zjadl moje dziecko!”.

Obaj rozesmiali sie glosno. Sprawiali wrazenie pijanych.

Skaurusowi, ktory nie znal reszty dowcipu, pointa wydala sie bez sensu. Wlasciwie takie wrazenie mial przez caly dzien.

Obok przejechal czlowiek na koniu, podspiewujac cicho. Rowniez nie zauwazyl trybuna.

Przed nim ktos sie potknal i zaklal szeptem. Kiedy zblizyla sie do niego jakas kobieta, Marek stwierdzil, ze nie ma potrzeby pytac jej, dlaczego chodzi po nocy. Rozcieta spodnica rozchylala sie przy kazdym kroku, odslaniajac biale uda.

W przeciwienstwie do zolnierzy, ona zobaczyla trybuna w tym samym momencie, co on ja. Podeszla do niego smialo. Byla smukla, sniada, pachniala zwietrzalymi perfumami, winem i potem. Jej usmiech, ledwo widoczny w ciemnosci, zapraszal.

— Wysoki jestes — stwierdzila, ogladajac Marka od gory do dolu. Jej mowa miala rytm charakterystyczny dla mieszkancow stolicy; szybki i ostry, niemal staccato. — Chcesz pojsc ze mna? Obiecuje, ze ta ponura mina zniknie.

Skaurus nie wiedzial, ze marszczy brwi. Z wysilkiem przybral pogodniejszy wyraz twjurzy. Pod rozwiazana bluzka zobaczyl male piersi. Poczul sciskanie w klatce piersiowej, jakby probowal gleboko odetchnac w za ciasnej zbroi.

— Tak, pojde z toba — zdecydowal sie. — Czy to daleko?

— Nie. Pokaz mi pieniadze — polecila rzeczowo. Zaskoczyla go. Nie mial na sobie nic oprocz plaszcza.

Nawet sandalow. Kiedy jednak zaczal z zalem rozkladac rece, zobaczyl blysk srebra na palcu prawej reki. Zdjal pierscien i podal go dziewczynie.

— Czy to wystarczy?

Wziela pierscien, przysunela do oczu, usmiechnela sie i wziela Marka za reke.

Rzeczywiscie jej maly namiot znajdowal sie blisko. Zrzucajac plaszcz, Skaurus zastanawial sie, czy ona jest tym, czego szukal. Watpil w to, ale polozyl sie obok kobiety.

ROZDZIAL VII

— Co? Resaina poddala sie Yezda? — mowil Gajusz Filipus do Viridoviksa. — Gdzie to slyszales?

— Powiedzial mi jeden z zeglarzy, wczoraj w nocy przy kosciach. Twierdzil, ze to pewne. Zeglarze caly czas sie kreca tu i tam, i znosza wiesci.

— Tak, i to zawsze zle — odezwal sie Marek, wkladajac do ust lyzke porannej owsianki. — Kybistra padla kilka tygodni temu, a teraz to.

Utrata Resainy byla ciezkim ciosem. Miasto lezalo dwa dni marszu na poludnie do Zatoki Rhyax, na wschod od Amorion. Jesli naprawde padlo, oznaczalo to, ze Yezda pokonali przeszkode stojaca im na drodze, choc to drugie miasto znajdowalo sie w rekach fanatykow Zemarkhosa.

Podczas gdy miasta na ziemiach zachodnich jedno po drugim stawaly sie lupem najezdzcow, oblezenie Videssos przeciagalo sie. Nocami ludzie zaczynali wykradac sie za mury, inni uciekali w malych lodziach. Przynosili wiesci o kaprysnych i coraz brutalniejszych rzadach, o zaciskaniu pasa.

Mimo rezimu Sphrantzesow, podwojne mury stolicy i wysokie wieze byly zawsze obsadzone przez gotowych do walki obroncow.

— Thorisin jest miedzy mlotem a kowadlem — zadumal sie trybun. — Nie moze wrocic na druga strone Konskiego Brodu, zeby walczyc z Yezda, bo Ortaias i Yardanes rusza za nim. Lecz jesli tego nie zrobi, nie zostanie mu wiele z Imperium, nawet gdyby zdobyl stolice.

— Musimy ja zdobyc — oswiadczyl Gajusz Filipus — i to szybko. To oznacza jednak szturmowanie murow, a trzese sie za kazdym razem, kiedy o tym pomysle.

— O rany, nie widzialem drugiej takiej pary ponurakow — stwierdzil Viridoviks. — Mozemy isc, mozemy zostac, mozemy walczyc gdziekolwiek. Mozemy sie tez upic, skoro nie mamy nic lepszego do roboty.

— Slyszalem pomysly, ktore mi sie mniej podobaly — zasmial sie Gajusz Filipus.

Niefrasobliwa postawa Celta zirytowala Marka. Uklonil mu sie ironicznie i zapytal:

— Co wiec nam zostalo, skoro rozprawiles sie ze wszystkimi mozliwosciami?

— Wcale nie ze wszystkimi, Rzymianinie — odpalil Gal z blyskiem w zielonych oczach. — Pominales zdrade. Nie przyszlo ci to do glowy, bo jestes zbyt uczciwy.

— Hmm — chrzaknal Skaurus, nie przeczac, ze Viridoviks trafil w sedno.

Nie dbal jednak o opinie Celta, ktory mial zapewne na mysli „zbyt latwowierny”. Co wiecej, nie uwazal, by na nia zasluzyl. Nie powtorzyl nocy z dziwka ani tego nie pragnal. Nawet kiedy wpila mu sie paznokciami w plecy, wiedzial, ze nie jest lekarstwem na jego klopoty z Helvis. Prawde mowiac, sytuacja jeszcze sie pogorszyla. Bywalo, ze jego milczenie wisialo miedzy nimi jak kotara.

Byl zadowolony, kiedy z niewesolych rozmyslan wyrwal go wysoki Videssanczyk, ktory przybyl od Gavrasa. Marek pociagnal ostatni lyk cienkiego, kwasnego piwa; videssanskie wino bylo o tak wczesnej porze zbyt ciezkie dla jego zoladka.

— Co moge dla was zrobic? — zapytal.

Zolnierz uklonil sie jak przed zwierzchnikiem, ale Skaurus dostrzegl jego lekko uniesione brwi i skrzywienie warg. Videssanscy arystokraci uwazali piwo za napoj wiesniakow.

— W kwaterze Jego Wysokosci odbedzie sie wpol do drugiej zebranie oficerow.

Videssanczycy dzielili dzien i noc na dwanascie godzin, liczonych od wschodu i zachodu slonca. Trybun spojrzal na niebo. Slonce dopiero co wzeszlo.

— Jest jeszcze duzo czasu na przygotowanie sie — stwierdzil. — Przyjde.

— Raczycie sprobowac kropelke, panie? — zapytal Viridoviks oficera, podajac mu mala beczulke.

Marek dostrzegl, ze pod rudymi wasami czai sie usmiech.

— Dziekuje, nie — odparl poslaniec. Jego twarz i glos byly zupelnie bez wyrazu. — Musze poinformowac innych dowodcow.

Uklonil sie ponownie i odszedl z niestosownym pospiechem.

Gdy tylko zniknal z widoku, Gajusz Filipus klepnal Viridoviksa po plecach.

— Dziekuje, nie — powiedzial, nasladujac Videssanczyka.

Obaj wybuchneli smiechem, zapominajac o warczeniu na siebie.

— Macie, panie, ochote na kropelke piwa? — spytal go Viridoviks.

— Ja? Na bogow, nie! Nienawidze tego swinstwa.

Вы читаете Imperator Legionu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату