Skaurus przyznal niechetnie, ze cos jest w videssanskim zwyczaju trzymania rodzin przy sobie. Zolnierze byli w lepszym nastroju i walczyli dzielniej wiedzac, ze los bliskich zalezy od ich mestwa.
— To byl falszywy alarm, ale skoro juz tu jestesmy, mozemy sie na cos przydac — powiedzial do legionistow. — Wezcie pochodnie i pomozcie kierowac lodziami.
Rzymianie chetnie wykonali rozkaz. Niektorzy nawet wchodzili do morza, zeby swiatlo siegnelo dalej. Kiedy male lodzie przybily do brzegu, zaczeli nawolywac imiona ukochanych. Co kilka minut rozlegaly sie okrzyki radosci. Skaurus zauwazyl, ze niektore pary wymykaja sie w noc, szukajac odosobnienia, lecz udawal, ze tego nie widzi. Bylo to dobre odprezenie po napieciu sprzed kilku minut.
Nagle uslyszal znajomy kontralt: „Marek!” i zapomnial o dyscyplinie. Objal Helvis tak mocno, ze az pisnela.
— Uwazaj na dziecko i na mnie z tym swoim zelastwem. Dosti spal slodko w zaglebieniu jej ramienia.
— Przepraszam — sklamal.
Mimo zbroi jej dotyk obudzil w nim zadze. Helvis rozesmiala sie, rozumiejac go doskonale. Oparla sie o jego ramie i odchylila glowe do pocalunku.
Malrik przesunal dlonmi po kolczudze trybuna. Podniecenie podroza rozbudzilo go calkowicie.
— Tatp, plynalem statkiem z zeglarzami — pochwalil sie — a potem z mama w malej lodce i byly fale…
— To dobrze — odparl Marek, z roztargnieniem mierzwiac wlosy pasierba.
Przygody Malrika mogly poczekac. Skaurus przesunal dlon nizej, dotykajac piersi Helvis. Kobieta usmiechnela sie zmyslowo spod przymknietych powiek.
We mgle rozlegly sie dzwieki trab, szczek zbroi i glosne okrzyki:
— Gavras! Thorisin! Imperator!
— Cholera — mruknal trybun.
Nastroj prysl. Wyzwal sie w duchu od glupcow. Calkiem zapomnial, ze wyslal Czerwonego Zeprina do Gavrasa. Halogajczyk az za dobrze wykonal zadanie. Sadzac po odglosach, plaza nadbiegaly setki mezczyzn na spotkanie z nie istniejacymi napastnikami.
— Gavras! — wrzasnal z calych sil, a legionisci podjeli okrzyk.
Znalezli sie w takim samym klopotliwym polozeniu jak przed godzina videssanska jazda. Grozilo im, ze zostana zaatakowani przez wlasna armie. Gwardzisci stojacy na plazy krzykneli rownie glosno jak Rzymianie.
— Rozprawiasz sie ze zdrajcami, Skaurusie? Thorisin byl niewidoczny, ale trybun oprocz niepokoju wyraznie slyszal w jego glosie rozbawienie.
— Wszystko w porzadku. Postaralibysmy sie lepiej, gdybysmy wiedzieli, ze przyjezdzaja. „Moje plany sa mgliste” — przypomnial Marek jego slowa.
Mgliste, doprawdy! Nie uznal jednak za stosowne wyjawic ich swoim dowodcom. Skaurus poczul satysfakcje na mysl o tym, co musial poczuc Imperator, kiedy Czerwony Zeprin wpadl do jego namiotu, wrzeszczac o zdradzie. Na pewno sie zastanawial, czy wlasne plany nie obrocily sie przeciwko niemu.
Trybun musial jednak przyznac, ze Thorisin nie przesadzil niczego z gory, lecz zjawil sie gotowy do walki. I to szybko. Kiedy jego zolnierze zobaczyli, ze nie ma niebezpieczenstwa, pobiegli na brzeg, zeby pomoc lodziom. Na plazy zrobilo sie tloczno. Panowal radosny nastroj.
Thorisin, siedzacy na pozyczonym karym koniu, dzwignal Komitte i posadzil ja przed soba w siodle jak zdobycz wojenna. Gajusz Filipus cmoknal z dezaprobata.
— Czasami zastanawiam sie, czy on traktuje te wojne wystarczajaco powaznie, zeby wygrac — skomentowal.
— Przypomnij sobie Cezara — odparl Marek.
Oczy starszego centuriona posmutnialy jak na wspomnienie dawnej kochanki.
— Tego psa na dziewki? Te jego galijskie kokoty — powiedzial z uczuciem w glosie. — Tak, masz racje, byl lwem na tym polu. Cezar — powtorzyl w zadumie. — Jesli Gavras choc w polowie sie tak spisze, nasze nazwiska znajda sie nie tylko w historii Gorgidasa. Bedzie mozna za to mozna kupic sobie wina.
— Kpiarz — prychnal trybun, ale wiedzial, ze centurion ma racje.
Ogarniety blogoscia Skaurus oparl sie na lokciach. Helvis westchnela z zadowoleniem. Marek sluchal rytmu swojego pulsu, glosniejszego niz fale mruczace do siebie w oddali.
— Dlaczego zawsze tak nie jest? — powiedzial, bardziej do nieobecnego obserwatora niz do Helvis czy do siebie.
Nie sadzil, by go uslyszala. Dotknal palcami jej twarzy, probujac zbudowac most miedzy nimi. Oczywiscie na nic sie to nie zdalo. Hel vis pozostala tajemnica, ktora zawsze jest drugi czlowiek, nawet bliski. Spojrzal na nia w ciemnosci namiotu i nie mogl odczytac wyrazu jej oczu.
Drgnal, kiedy poruszyla sie pod nim. Jej wilgotna skora otarla sie o jego cialo.
— Mysle, ze wiele dobrego moze wyniknac z milosci — stwierdzila powaznym tonem — ale rowniez wiele zlego. Za kazdym razem robimy Zaklad Phosa i stawiamy na dobro. Tym razem wygralismy.
Zamrugal oczami. Powazna odpowiedz byla ostatnia rzecza, ktorej oczekiwal. Namdalajczycy robili zaklad, zeby wlasciwe postepowac w swiecie, gdzie wedlug nich bylo tyle samo dobra i zla. Choc nie wiedzieli, czy Phos na koniec zatriumfuje, stawiali swoje dusze, zachowujac sie tak, jakby jego zwyciestwo bylo pewne. Marek musial przyznac, ze porownanie jest trafne.
Te slowa jeszcze bardziej podkreslily roznice miedzy nimi, zamiast zblizyc do siebie. Helvis odwolala sie do boga tak odruchowo, jakby siegnela po recznik, zeby sie wytrzec.
Dokuczliwe mysli w koncu ulecialy, gdy zaczeli sie poruszac. Hel vis mocniej otoczyla go ramionami.
— Wielu ludzi nigdy nie pozna dobra, kochany — szepnela, ogrzewajac mu ucho oddechem. — Badzmy wdzieczni, ze my to mamy.
Tym razem nie mogl sie nie zgodzic. Odszukal ustami jej usta.
Skorzystawszy z mgly, zeby sprowadzic rodziny wojownikow, Thorisin Gavras wypuscil pozyskana flote przeciwko statkom Videssos. Mial nadzieje, ze zeglarze ze stolicy przylacza sie do rebelii przeciwko Sphrantzesom. Kilku kapitanow opuscilo ich dla Gavrasa, przyprowadzajac statki i zalogi.
Lecz Taron Leimmokheir, bardziej wlasnym przykladem i znana wszystkim uczciwoscia niz perswazja, trzymal glowna czesc floty przy Ortaiasie i jego wuju. Walki morskie wkrotce staly sie bardziej zaciekle niz niemrawe oblezenie Videssos. Odbywaly sie wypady i kontrataki, tonely i plonely galery. Kilka dni pozniej morze wyrzucalo na brzeg blade, napeczniale trupy. Stanowily swiadectwo, ze wojna morska dorownuje okropienstwami ladowej.
Dowodca floty Klucza byl zaskakujaco mlodym i przy — stojnym mezczyzna. Dobrze o tym wiedzial. Jak wiekszosc videssanskich szlachcicow, ktorych poznal Skaurus, Elis-saios Bouraphos latwo wpadal w rozdraznienie.
— Myslalem, ze mamy wam pomoc — burknal do Thorisina Gavrasa na porannej naradzie oficerow — a nie wyreczyc w krwawej robocie.
Odruchowym gestem przeczesal dlonmi wlosy, ktore juz zaczynaly rzednac na skroniach. Markowi przyszlo do glowy, ze w ten sposob sprawdza dzienne straty.
— A co mam zrobic? — odwarknal Thorisin. — Przypuscic generalny szturm na mury? Stracilbym mnostwo ludzi. Dobrze o tym wiesz. Lecz poki twoje statki grasuja po morzu, gryzipiorki nie moga sprowadzic funta oliwek ani dzbana wina do Videssos. Wkrotce zglodnieja.
— Owszem — zgodzil sie Elissaios sardonicznie. — Lecz za to Yezda stana sie tlusci, grabiac ziemie zachodnie, podczas gdy wy tutaj siedzicie na tylkach.
Przy stole zapadla cisza. Bouraphos wypowiedzial na glos to, co wszyscy mysleli w chwilach zwatpienia. Na wojne domowa Sphrantzesowie i Gavras zgromadzili wszystkich zolnierzy, ktorych mieli, zostawiajac prowincje, zeby same sie bronily. Sadzili, ze po zwyciestwie przyjdzie czas, by odzyskac wszystko… jesli cokolwiek zostanie.
— Na Phosa, on ma racje — powiedzial Baanes Onomagoulos do Thorisina. Podobnie jak wielu oficerow Gavrasa, mial na zachodzie rozlegle posiadlosci. — Jesli uslysze, ze wilki osaczyly Garsavre, niech mnie Skotos porazi, jesli nie zabiore chlopakow do domu, zeby jej bronic.
Imperator wstal powoli. Jego oczy plonely, ale trzymal nerwy na wodzy. Kazde slowo, ktore wypowiedzial, mogloby byc wykute ze stali.
— Baanes, zabierz choc jednego czlowieka z linii bez mojego pozwolenia, a padniesz martwy, lecz nie z reki