Zasalutowal i wyszedl, skinawszy na Soteryka.
Narada szybko sie zakonczyla. Oficerowie wychodzili po kilku naraz, rozprawiajac z zapalem o tym, co uslyszeli. Marek napotkal spojrzenie Thorisina, ktory omawial strategie z admiralem Bouraphosem. W oczach Imperatora dostrzegl wyrazny triumf. Zadal sobie pytanie, czy Gavras naprawde sie rozgniewal, czy tez celowo doprowadzil do tego, ze Namdalajczycy z wlasnej woli postanowili zrobic to, co zaplanowal.
Armia Gavrasa szykowala sie do ataku. Wytoczono miotacze strzal i kamieni, ktore mialy oslaniac szturmujacych. Lucznicy napelnili kolczany. Wewnatrz zakrytych skorami oslon kolysaly sie tarany na lancuchach.
— Bardzo imponujace — mruknal Gorgidas, obserwujac przygotowania. — Pewnie w miescie grzeja olej, zeby zgotowac nam gorace przyjecie.
—
Krzatanina byla nazbyt widoczna z murow, by obroncy mieli jakies watpliwosci, co sie szykuje, mimo wysilkow armii Thorisina, zeby zachowac wszystko w tajemnicy.
— Gdyby trafil sie jakis dowodca z glowa na karku i odwaga, zrobilby teraz wypad i opoznil atak o tydzien — stwierdzil Gajusz Filipus, patrzac na zolnierzy Sphrantzesa maszerujacych czworkami wzdluz blankow.
— Nie sadze — powiedzial Skaurus. — Gryzipiorki maja wladze nad generalami, bo inaczej zaatakowano by nas juz dawno temu. Ortaias odgrywa wojownika, ale Yardanes rzadzi za pomoca podatkow i intryg, a nie stali. Nie ufa zolnierzom.
— Mam nadzieje, ze sie nie mylisz — westchnal centurion.
Marek zauwazyl, ze zastepca na wszelki wypadek podwoil patrole i posterunki wartownikow. Nie zmienil jego dyspozycji. Ostroznosc zawsze poplacala.
Rzymianie nie byli wiec zaskoczeni, kiedy po zmroku z bocznej furty ukrytej przy jednej z wiez zewnetrznego muru wyskoczyli wrogowie. Oprocz mieczy i lukow niesli plonace glownie. Zasypali nimi sprzet oblezniczy. Buchnely nienaturalnie jasne plomienie. Pozar szybko sie rozprzestrzenil. Videssanczycy byli zrecznymi podpalaczami.
Razem z pociskami nadlecialy okrzyki: „Ortaias!” i „Sphrantzesowie!”. Odpowiedzialy im wrzaski zaalarmowanych wartownikow „Gavras!” i jeki pierwszych rannych. Rozlegl sie jeszcze jeden okrzyk bojowy, ktory sprawil, ze Skaurus, ktory zwykle bez entuzjazmu stawal do bitwy, zatrzasnal helm i ruszyl do walki: „Rhavas! Rhavas!”.
Wielu atakujacych zatrzymalo sie na wale ziemnym, ktory oddzielal miasto Videssos od Imperium. Natkneli sie tam na rzymskie posterunki, rzucili pochodnie i plonace strzaly, a gdy zobaczyli, ze obroncy sa gotowi na ich przyjecie, wycofali sie. Bandyci Outisa Rhavasa rzeczywiscie walczyli tak, jak mowiono: po smialym zrywie szybko tracili sily i zapal.
Jedna zdeterminowana grupa wdarla sie jednak na wal obronny i zaczela walczyc z Rzymianami na miecze oraz rabac machiny obleznicze siekierami, lomami i duzymi drewnianymi mlotami. Dowodzil nimi wysoki, mocno zbudowany mezczyzna, ktory musial byc samym Rhavasem. Marek ruszyl na niego z okrzykiem „Stawaj i walcz, morderco!”.
Ku rozczarowaniu trybuna, wrog mial opuszczony wizjer helmu. Marek chcial zobaczyc oczy tego czlowieka, kiedy go bedzie zabijal. Rhavas nie byl tchorzem. Skoczyl w strone Skaurusa, trzymajac w gorze miecz. Dwa ostrza spotkaly sie z brzekiem stali. Marek poczul bol w calym ramieniu. Znaki druidow na jego galijskim mieczu zaplonely zolto. Byly goretsze i jasniejsze niz kiedykolwiek od czasu pojedynku, ktory Rzymianin stoczyl tuz po przybyciu do stolicy
Po nastepnej, nie rozstrzygnietej wymianie ciosow, rozdzielili ich walczacy. W tym momencie Rhavasa zaatakowal Phostis Apokavkos. Ogarniety mscicielskim szalem, zapomnial o regulach walki na miecze, ktore wpoili mu legionisci.
Wymachiwal gladiusem, ktorego klinga byla o wiele za krotka do takiej walki. Rhavas bawil sie z nim jak kot z mysza, przez caly czas smiejac sie okrutnie. W koncu zmeczyl sie zabawa i postanowil ja zakonczyc. Uniosl miecz i opuscil go na helm przeciwnika. Phostis zatoczyl sie i chwycil rekami za glowe. Mial ja jeszcze na karku, gdyz cios okazal sie za slaby. Rhavas skoczyl na Apokavkosa z rykiem wscieklosci, lecz droge zastapil mu Gajusz Filipus.
— Odsun sie, czlowieczku — syknal Rhavas — albo pozalujesz.
Apokavkos opadl na kolana za starszym centurionem. Z ucha ciekla mu krew. Gajusz Filipus zaparl sie nogami, czekajac na gwaltowny atak. Splunal przez ramie.
Spadl na niego grad ciosow, wsciekly jak jesienne oberwanie chmury na zachodnich plaskowyzach. Rzymianin byl jednak bardziej zaprawiony w bojach niz Phostis Apokavkos i nie probowal rewanzowac sie przeciwnikowi. Stal w pozycji obronnej, kontratakujac tylko wtedy, gdy mial pewnosc, ze nie narazi sie na niebezpieczenstwo.
Rhavas wykonal manewr mylacy i probowal okrazyc wroga, lecz starszy centurion przesunal sie szybko w bok, oddzielajac gigantycznego wojownika od ofiary. Marek pospieszyl towarzyszowi na pomoc. Nadbieglo kilkunastu legionistow. Viridoviks, ktory jak zwykle wystarczal za cala armie, powalil dwoch napastnikow na ziemie i zaszedl Rhavasa z drugiej strony.
Ciskajac przeklenstwami, zbir pokierowal odwrotem, trzymajac Rzymian w szachu, gdy tymczasem reszta jego ludzi utorowala sobie droge przez wal obronny. Rhavas przeskoczyl go jako ostatni i juz po drugiej stronie oddal Skaurusowi drwiacy salut.
— Beda jeszcze nastepne okazje! — zawolal, a brzmiaca w jego glosie zlowroga pewnosc siebie sprawila, ze trybunowi ciarki przeszly po plecach.
— Scigamy go? — zapytal Gajusz Filipus.
Herszt bandytow stal na ziemi niczyjej, najwyrazniej prowokujac. Rzymian do poscigu.
— Nie — odparl Marek z zalem. — On chce nas zwabic w zasieg machin miotajacych.
— Tak, szkoda zycia dla takiego sukinsyna — przyznal Gajusz Filipus. Zgial lewe ramie, skrzywil sie i powiedzial: — Jest silny jak niedzwiedz, niech go diabli. Pare razy myslalem, ze mi zlamal reke.
Gorna krawedz z brazu byla wyszczerbiona, a grube deski samej tarczy rozlupane silnymi ciosami Rhavasa.
Woda nie mogla ugasic pozarow, ktore wzniecili napastnicy. Trzeba bylo zasypac je piaskiem. Ogien zniszczyl kilka miotaczy strzal i jedna wielka machine miotajaca kamienie, a kilkanascie innych porabali siekierami i lomami ludzie Rhavasa. Skaurus dziwil sie, ze straty nie sa wieksze. Na szczescie, wrogowie mieli tylko kilka minut na przeprowadzenie ataku.
Straty wsrod ludzi rowniez byly niewielkie. Viridoviks zaliczyl na swoje konto polowe zabitych wrogow. Marek wiedzial, ze w nadchodzacych tygodniach jeszcze nieraz uslyszy o podobnym wyczynie. Nie zginal zaden Rzymianin, co uradowalo serce trybuna. Kazdy polegly legionista oznaczal, ze zerwalo sie kolejne ogniwo laczace Skaurusa ze swiatem, ktorego mial juz nigdy nie zobaczyc. Odchodzil na zawsze czlowiek, ktory dzielil jego wspomnienia.
Najciezej ranny byl Apokavkos. Gorgidas zdjal mu helm i wprawnymi palcami obmacal czaszke. Phostis probowal cos powiedziec, lecz wydobyl z siebie tylko niezrozumialy belkot.
Skaurus przerazil sie, ale grecki lekarz wydal pomruk zadowolenia.
— Cios spowodowal wstrzas mozgu, i nic dziwnego — powiedzial do trybuna. — Biedak na jakis czas stracil mowe, ale wyzdrowieje. Czaszka nie jest peknieta. Phostis moze poruszac konczynami, prawda?
Videssanczyk poruszyl sie, zeby to zademonstrowac. Znowu probowal sie odezwac, ale gdy mu sie to nie udalo, potrzasnal glowa z irytacja i natychmiast sie skrzywil. „Boli glowa”, nabazgral na ziemi.
— Umiesz pisac? Interesujace — zadziwil sie Gorgidas, nie zwracajac uwagi na wiadomosc. Przez chwile patrzyl na Apokavkosa jak na rzadki okaz, a potem rozesmial sie z zaklopotaniem: — Dam ci wina zmieszanego z makowym wyciagiem. Przespisz caly dzien, a kiedy sie obudzisz, bol glowy powinien minac. Wtedy tez pewnie wroci ci mowa.
„Dziekuje”, napisal Apokavkos po videssansku. Choc mowil po lacinie, nie potrafil w tym jezyku pisac. Wstal z trudem i poszedl z Gorgidasem po obiecane lekarstwo.
— Dobrze, ze Namdalajczycy Draxa i regularne wojsko videssanskie nie ruszylo za zbojami Rhavasa na