Na widok ponad tysiaca zbrojnych, wpadajacych pedem na plac Palamasa, kupcy zaczeli spiesznie upychac w kieszeniach czy sakiewkach najcenniejsze przedmioty. Zmykali na zlamanie karku, wywracajac w panice kramy.
— Patrzcie, ilez to dobra nam ucieka-mruknal tesknie Viridoviks.
— Zamknij sie — warknal Gajusz Filipus. — Nie podsuwaj chlopcom dodatkowych pomyslow do tych, ktore juz snuja sie im po glowach. — Swa urzedowa laska z klepki beczki po winie walnal w okryte zbroja ramie legionisty, ktory zaczal zbaczac w strone targowiska. — Hej, Paterkulusie, walka czeka z tej strony! Poza tym, durniu, lupy beda duzo lepsze w palacach.
Zadaniem tego oswiadczenia bylo przede wszystkim niedopuszczenie do lamania szyku. Zolnierze, ktorzy je uslyszeli, az zamruczeli z pozadliwosci.
Przemkneli z tupotem obok wielkiego owalu Amfiteatru, stojacego od poludnia przy placu Palamasa. Potem znalezli sie w dzielnicy palacow. Jej eleganckie budynki pooddzielane byly od siebie przemyslnie urzadzonymi ogrodami, gajami i szerokimi, starannie przystrzyzonymi szmaragdowymi trawnikami.
Jakis Rzymianin zaklal i rzucil
Topor uderzyl, odskoczyl, uderzyl jeszcze raz. Wiory sypaly sie z kazdym ciosem. Cyprys zatrzasl sie, zakolysal i upadl; wrzask strzelca umilkl nagle, gdy pien zmiazdzyl mu kregoslup.
— Ogrodnicy beda na mnie wsciekli — wymruczal Zeprin. Sluzac w strazy cesarskiej od dawna, uwazal kompleks palacowy za swoj dom i biadolil nad zniszczeniem, jakiego dokonal. Jesli idzie o martwego wroga, nie okazal najmniejszych wyrzutow sumienia.
— Nie masz sie co przejmowac, drogi Halogajczyku — powiedzial sucho Viridoviks. — Beda mieli inne rzeczy na glowie.
Wskazal na barykade z klod, polamanych law i powyrywanych z ulic plyt, ktora psula nieskazitelny bezmiar trawnika. Za barykada kryli sie zolnierze, a przed nia lezaly ciala — znak, jak daleko dotarl tlum w czasie ataku na palace.
Prowizoryczne umocnienie moglo wystarczyc do powstrzymania rebeliantow, ale nie regularnego wojska Skaurusa. W dodatku baczniejsze spojrzenie poinformowalo trybuna, ze obroncy sa nieliczni.
— Szyk bojowy! — rozkazal. Jego ludzie blyskawicznie ustawili sie w ordynku, ich podbite cwiekami
— Naprzod! — krzyknal i Rzymianie rzucili sie na barykade.
Wystrzelono ku nim kilka strzal, ale tylko kilka. Z okrzykami: „Gavras!” i „Thorisin!” Rzymianie doskoczyli do wysokiej po piersi barykady i zaczeli przez nia przelazic. Niektorzy z wojownikow po drugiej stronie chwycili za szable i wlocznie, ale wiekszosc, na widok zdecydowanej postawy przeciwnika, rzucila sie do ucieczki.
— Nie podchodzic za blisko! Pozwolcie im uciec! — ryknal Gajusz Filipus po lacinie, zeby wrog nie zrozumial. — Pokaza nam, gdzie kryje sie reszta!
Komenda byla ostrym sprawdzianem rzymskiej karnosci, gdyz nieprzyjacielskie zawolania bojowe brzmialy nie tylko: „Sphrantzesowie!” i „Ortaias!”, ale rowniez: „Rhavas!”. Starszy centurion robil, co mogl, by utrzymac swoich ludzi w ryzach. Zolnierzy opanowala goraczka bitewna, podsycana dodatkowo przez zadze zemsty.
Ale rozkaz zrownowazonego Gajusza Filipusa wkrotce dowiodl swej wartosci. Wrogowie wycofali sie nie do koszar, jak przypuszczal Skaurus, ale miedzy ceremonialnymi budowlami kompleksu palacowego i obok Sali Dziewietnastu Tapczanow do samego Wielkiego Dworu, bedacego po Najwyzszej Swiatyni Phosa najwspanialszym gmachem w calym Videssos.
Sala Dziewietnastu Tapczanow miala sciany z zielonkawego marmuru i podwojne drzwi ze zloconego brazu, ktore rownie dobrze moglyby strzec twierdzy. Jednakze z powodu tuzina nisko umieszczonych szerokich okien budynek nie nadawal sie do stawiania oporu.
Marek zalowal, ze to samo nie odnosi sie do Wielkiego Dworu. Byl to sam w sobie maly kompleks, z mieszczacymi biura wielkimi skrzydlami, ktore tworzyly trzy boki kwadratu. Lucznicy stali na zwienczonym kopula dachu glownego budynku; inni, wypatrujac celow, zerkali przez okna w skrzydlach. Tutaj okna byly nieliczne, male i waskie — architekt, ktory zaprojektowal te przysadzista budowle ze zlocistego piaskowca, zadbal, by mogla ona rowniez pelnic role cytadeli.
— Zeprin! — krzyknal Skaurus.
Halogajczyk pojawil sie przed nim, z toporem w poteznych ramionach. Trybun powiedzial:
— Skoro juz zostales drwalem, zetnij mi pare prostych, wysokich drzew na tarany.
— Tarany przeciw Wielkiej Bramie? — W glosie Czerwonego Zeprina zabrzmialo przerazenie.
— Wiem, ze brama jest potezna — tlumaczyl Marek z najwyzsza cierpliwoscia. — Ale czy myslisz, ze te sucze syny wyjda same?
Po chwili Halogajczyk westchnal i wzruszyl ramionami.
— Tak bywa, ze robi sie to, co trzeba, a nie to, co sie chce. — Jego potezne muskuly nabrzmialy pod kolczuga; zaatakowal stateczna sosne z zapamietaniem, ktore mowilo cos o jego konsternacji. Rzymianie natychmiast obstapili grube na poltorej stopy zwalone pnie. Poodcinali galezie, a potem dzwigneli zaimprowizowane tarany w gore.
— W porzadku, na nich! — zawolal Gajusz Filipus.
Zolnierze niezdarnie ruszyli w kierunku Wielkiej Bramy. Tarczownicy zajeli miejsca po obu stronach, by chronic ich przed ostrzalem. Prowizoryczne tarany oczywiscie nie mialy uchwytow; Marek mial nadzieje, ze wrog, osaczony w Wielkim Dworze, nie mial czasu na przygotowanie czegos gorszego od lucznikow na dachu.
Zolnierze z taranami, strzezeni przez wzniesione
Pozostali legionisci rzucili sie do walki z paroma tuzinami zwolennikow Sphrantzesow, ktorzy nie zdazyli na czas schronic sie wewnatrz Wielkiego Dworu. Po pewnym czasie jedynie Rzymianie zostali na dziedzincu. Zaden z ludzi Rhavasa nie poprosil o laske — przynajmniej pod tym wzgledem doskonale rozumieli swoich przeciwnikow.
Marek zerknal katem oka na gorne pietra Gmachu Ambasadorow. W oknach wloczyly sie glowy obserwujacych walke cudzoziemcow. Trybun mial kilku przyjaciol wsrod zagranicznych poslow i zywil nadzieje, ze sa bezpieczni. Pomyslal, ze ze swego punktu obserwacyjnego maja lepszy wglad w poczynania rzadu Videssos, niz prawdopodobnie mogliby sobie zyczyc.
Lucznicy Rhavasa nie dawali za wygrana. Jeden ze strzelcow, zajmujacych pozycje wysoko na kopule gmachu, raz za razem trafial w cel. W pewnej chwili zwinal sie wpol, osunal po pomaranczowoczerwonych dachowkach i spadl jak szmaciana kukla na lezacy daleko w dole zieleniec.
Odleglosc i kat czynily celny strzal prawie niemozliwym, wiec Marek rozejrzal sie ciekawie w poszukiwaniu jego autora.
— Dobry strzal! — zawolal. Zobaczyl, jak Viridoviks wali po plecach chudego, smaglego mezczyzne. Byl to Arigh syn Arghuna, raprezentant Arshaum na videssanskim dworze. Jego pobratymcy, nomadowie, zamieszkiwali stepy za zachod od Khamorthow i wojownik nosil krotki, wzmocniony rogiem luk czlowieka nizin. W czasie gorzkiej nauczki, jaka dali Rzymianom Yezda, Skaurus dowiedzial sie, jak cudownie daleko i plasko niesie taki luk; martwy lucznik byl tego kolejnym dowodem.
— Czyz nie jest on najwspanialszym kurduplem pod sloncem? — zapial Viridoviks, znow walac Arigha po plecach.
Wielki rumiany Celt i chudy czarnowlosy nomada o plaskiej twarzy tworzyli dziwna pare, ale gdy Rzymianie stacjonowali w miescie, czesto wloczyli sie razem. Kazdy z nich mial bezposrednie, nieskomplikowane podejscie do zycia, ktore trafialo do przekonania drugiemu, tym bardziej w tej swiatowej stolicy.
Krotka zadume trybuna przerwal wrzask dobiegajacy z Wielkiego Dworu. Smiertelne przerazenie brzmiace w kobiecym wyciu sprawilo, ze wlos zjezyl mu sie na karku. Rzymianie i ich przeciwnicy byli zahartowani, jednakze i jedni, i drudzy na chwile, nim znow zajeli sie wzajemnym mordowaniem, jakby wrosli w ziemie.
Gdy Marek sie otrzasnal, pierwsza mysla, jaka mu sie nasunela, bylo to, ze w oblezonym gmachu moze