Viridoviks zagdakal z rozczarowania.
— Gavras jest zdecydowanie za miekki — powiedzial. — Powinien wpakowac tego kundla do wiklinowego kosza, podobnie jak wielu z tych, ktorzy podazyli jego sladem, a potem podpalic. Dopiero takie widowisko ludzie na dlugo by zapamietali.
— Ty i Komitta Rhangawe — mruknal do siebie Marek, nieco zdumiony dzikoscia Gala.
— Tak postapiliby swiatobliwi druidzi — powiedzial Viridoviks.
Skaurus wiedzial, ze jest to az nazbyt prawdziwe. Celtyccy kaplani zjednywali sobie bogow przez skladanie im w ofierze przestepcow… albo niewinnych, gdy nie bylo pod reka tych pierwszych.
Gdy Ortaias Sphrantzes, pocierajac obolala czesc ciala, podniosl sie na nogi, z widowni zszedl jeden z kaplanow Phosa. W rekach mial nozyce i dluga, lsniaca brzytwe. Tlum zamilkl; religia zawsze byla szanowana w Videssos. Ale Marek wiedzial, ze nie dojdzie do rozlewu krwi. Za pierwszym zszedl drugi kaplan, z prosta blekitna szata i egzemplarzem swietej ksiegi Phosa w oprawie z emaliowanego brazu.
Ortaias schylil glowe przed pierwszym kaplanem. Nozyce blysnely w jesiennym sloncu. Lok brazowych wlosow upadl do stop niedawnego Imperatora, potem drugi i nastepne, dopoki na jego glowie nie pozostala jedynie krotka szczecina. Wtedy do akcji ruszyla brzytwa i wkrotce w sloncu zalsnila lysina.
Drugi kaplan przesunal sie do przodu. Skladajac mnisia szate na zgietej rece, wyciagnal w strone Ortaiasa uswiecona ksiege i powiedzial:
— Oto prawo, w imie zasad ktorego bedziesz zyl, o ile tak zadecydujesz. Jezeli w sercu czujesz, ze zdolasz go przestrzegac, wstap do klasztoru; jezeli nie, mow.
Ale Ortaias, jak i wszyscy inni, wiedzial, jaka kara grozi za odmowe.
— Bede przestrzegal prawa — powiedzial.
Obdarzony silnym glosem herold powtorzyl jego slowa zgromadzonym na trybunach. Rozleglo sie zbiorowe westchnienie. Wstepowanie do zakonu zawsze bylo powazna sprawa, nawet jezeli nastepowalo wylacznie z powodow politycznych. Zreszta wiara i polityka w Imperium byly praktycznie nie do rozdzielenia. Skaurus pomyslal o Zemarkhosie w Amorionie i poczul, ze jego usta zaciskaja sie w cienka, twarda linie.
Kaplan powtorzyl propozycje jeszcze dwukrotnie, za kazdym razem otrzymujac te sama odpowiedz. Podal swieta ksiege swemu koledze, potem ubral nowego mnicha w klasztorny przyodziewek, mowiac:
— Jak blekit Phosa pokrywa twoje nagie cialo, tak moze jego prawosc spowije twoje serce i osloni je przed zlem. — Herold znow powtorzyl jego slowa.
— Niech tak sie stanie — odparl Ortaias, ale zostal zagluszony przez tysiace ludzi, ktorzy powtarzali slowa jego modlitwy. Marek byl poruszony wbrew samemu sobie, zdumiewajac sie sila wiary w Videssos. Czasami prawie zalowal, ze jej nie podziela, ale, jak Gorgidas, byl zbyt zakorzeniony w swiecie materialnym, by czuc sie dobrze w swiecie ducha.
Ortaias Sphrantzes opuscil Amfiteatr przez te sama brame, ktora przybyl, ramie w ramie z dwoma kaplanami, ktorzy uczynili go czescia swej wspolnoty. Tlum, usatysfakcjonowany widowiskiem, zaczal powoli sie rozchodzic. Przekupnie wykrzykiwali: „Wino! Slodkie wino!”, „Korzenne placki!”, „Swiete obrazki dla ochrony waszych ukochanych!”.
Gajusz Filipus, niezadowolony z takiego zakonczenia, burknal:
— I teraz ten dran spedzi reszte swoich glupich dni na dostatnim zyciu w miescie, tylko ze z lysa glowa i w blekitnej szacie, by wszystko dobrze wygladalo.
— Niezupelnie — zasmial sie Marek. Thorisin mogl byc tepy, ale nie az tak naiwny. Trybun pomyslal, ze Gennadiosowi nalezy sie odpowiednie towarzystwo w klasztorze na dalekiej granicy Videssos. On i jego nowy brat, Ortaias, bez watpienia beda mieli o czym rozmawiac.
ROZDZIAL X
— Co to znaczy, ze fundusze nie sa dostepne? — zapytal Thorisin Gavras niebezpiecznie opanowanym glosem.
Jego spojrzenie przeszylo logothete, jak gdyby urzednik finansowy byl wrogiem, ktorego nalezy wyeliminowac.
W Sali Dziewietnastu Tapczanow zapadla cisza. Marek slyszal skwierczenie pochodni i westchnienia wiatru na zewnatrz. Wiedzial, ze jesli odwroci glowe, zobaczy platki sniegu calujace szerokie okna sali. Zima w stolicy nie byla tak surowa jak na zachodnich plaskowyzach, ale i tak dosc paskudna. Szczelniej owinal sie plaszczem.
Logotheta przelknal sline. Mial jakies trzydziesci lat, byl chudy, blady i niezmiernie pedantyczny. Skaurus przypomnial sobie, ze nazywa sie Addaios Vourtzes; byl jakims dalekim kuzynem gubernatora miasta Imbros, lezacego na pomocnym wschodzie. Musial zebrac cala odwage, by stawic czolo wrogosci Imperatora.
Ale zaczal mowic. Z poczatku urywanie, a potem, w miare jak bral sie w garsc, z coraz wiekszym ozywieniem.
— Wasza Wysokosc oczekuje zbyt wiele od podleglych nam urzedow podatkowych. To, co mimo wszystko zgromadzil kazdy z nich, powinno byc wyslawiane jako jeden z cudow Phosa. Ostatnie nieporozumienie… — Oto — po myslal trybun — swietny biurokratyczny eufemizm na okreslenie wojny domowej — …i, co gorsza, obecnosc wielkiej liczby nie upowaznionych intruzow… — Marek wiedzial, ze Vourtzes ma na mysli Yezda — …na cesarskiej ziemi sprawilo, ze uzyskanie jakichkolwiek dodatkowych wplywow stalo sie oczywista niemozliwoscia.
O czym on mowi? — zastanowil sie z irytacja trybun. Jego videssanski byl juz plynny, ale ten urzedniczy zargon byl dlan zupelnie niezrozumialy.
Na szczescie tlumaczenie Baanesa Onomagoulosa bylo moze powierzchowne, ale uzyteczne.
— Mowi, ze twoi bezcenni poborcy robia pod siebie ze strachu, kiedy tylko wydaje im sie, ze widza nomade, i uciekaja, nim sprawdza, czy maja racje. — Wielmoza wybuchnal gromkim smiechem.
— Tak jest — zgodzil sie Namdalajczyk Drax. Skierowal szacujace spojrzenie na Vourtzesa. — Na ile znam was, gryzipiorkow, to korzystacie z kazdej wymowki, by tylko nie placic. Na Wagera, myslalby kto, ze pieniadze pochodza z waszych, a nie z chlopskich sakiewek.
— Dobrze powiedziane! — zawolal Thorisin.
Jego normalna nieufnosc do wyspiarzy zmalala, gdy Drax wyrazil podzielana przez niego opinie. Hrabia skinal glowa na znak podziekowania.
Vourtzes wyciagnal gruby zwoj pergaminu.
— Oto liczby obrazujace stan, jaki nakreslilem… Jednakze liczby mialy niewielkie znaczenie dla zolnierzy, ktorym chcial je zaprezentowac. Thorisin odtracil zwoj na bok, warczac:
— Krukom dac te smiecie! Potrzebuje zlota, nie wymowek.
Elissaios Bouraphos powiedzial:
— Te lajdaczace sie urzedasy mysla, ze papier zalata wszystkie dziury. To dlatego podpisuje sie pod twoim zdaniem, Wasza Wysokosc. Nadal dostaje raporty zamiast pieniedzy na naprawy i tez robi mi sie od tego niedobrze.
— Jezeli zanalizujesz sprawozdania, jakie ci zaprezentowalem — zaczal Vourtzes z rozpaczliwa determinacja — dojdziesz do nieuchronnego wniosku, ze…
— …ze biurokraci maja w dupie uczciwych ludzi — dokonczyl za niego Onomagoulos. — Wszyscy to wiedza, i tak jest od czasow mego dziada. Zawsze chcieliscie trzymac wladze w swoich oslizlych lapskach. A gdy wbrew waszej woli na tronie zasiadl zolnierz, glodzicie go za pomoca swych oszukanstw.
— Tu nie ma zadnego oszustwa! — jeknal Vourtzes.
Marek nie mial powodow, by kochac udreczonego logothete, ale potrafil rozpoznac szczerosc, gdy ja slyszal.
— Mysle, ze on moze miec troche racji — powiedzial.
Thorisin i jego oficerowie spojrzeli na Rzymianina tak, jakby nie dowierzali wlasnym uszom.
— Po czyjej stoisz stronie? — zapytal Imperator.
Nawet pelne wdziecznosci spojrzenie Vourtzesa bylo zarazem czujne. Zdawalo sie, ze urzednik podejrzewa jakas pulapke, ktora moze sprowadzic nan jedynie wieksze klopoty.