— Golabek zmyl sie z pola walki.
I podniosl serwete. Plakidia Teletze wrzasnela. Vones, szybciej myslacy, wyrwal serwete z reki Viridoviksa i sciagnal na dol.
— Blagam o wybaczenie — powiedzial Viridoviks uprzejmie niczym ambasador — ale kiedy skonczysz, z przyjemnoscia zamienimy z toba slowko. — Potem wysilek zachowania powagi okazal sie zbyt wielki i Celt zwinal sie ze smiechu.
W chwile pozniej Vones, ukladny jak zawsze, wylonil sie spod stolu.
— To nie bylo to, na co wygladalo — rzekl dobrotliwie. — Wylacznie zbieg okolicznosci. Rozumiecie, po prostu upadlismy.
Arigh wyszczerzyl zeby i przerwal mu:
— Masz rozpiety rozporek, Taso.
— A, tak. — Ani troche nie zbity z tropu Vones uporzadkowal ubranie. — Zatem, panowie, ile wynosi moja zaplata za udzial w festynie?
Plakidia wyszla spod stolu, nim skonczyl zdanie. Odskoczyla od niego; na znak Senpata Sviodo jego ludzie rozstapili sie i pozwolili jej wyjsc.
— To nie nam powinienes zaplacic, nie nam — zarechotal Viridoviks.
Skaurus wsunal reke do sakiewki i wyciagnal garsc srebra. Odliczyl kilka monet; na jedna sztuke zlota skladalo sie ich dwadziescia cztery. Zauwazyl, ze paru miejscowych zaplacilo swoja czesc falszowanymi zlotymi monetami Ortaiasa, lecz nawet wtedy wlasciciel oberzy byl jakby niezadowolony.
Gajusz Filipus rowniez to zobaczyl i pogardliwie zmruzyl oczy.
— Mogles dostac stal, nie zloto — podkreslil, bawiac sie rekojescia krotkiego miecza.
Wygladal na czlowieka, ktory ma za soba dziesiatki takich awantur i wiele z nich konczyl wlasnie w taki sposob. Oberzysta nerwowo zwilzyl usta, przeliczyl monety i oznajmil, ze jest zadowolony. Prawde mowiac, raczej nie klamal; zbyt czesto tym, co otrzymywal po bijatykach, byly wylacznie pogrozki.
— Wstap przy okazji do koszar — powiedzial Marek do Senpata Sviodo, gdy wyszli z oberzy. — Ostatnio nieczesto cie widujemy.
— Wstapie — obiecal mlody szlachcic. — Wiem, ze powinienem zrobic to juz dawno, ale w miescie bylo tyle do obejrzenia. To jest jak inny swiat. — Skaurus skinal na znak, ze rozumie. W porownaniu z Videssos vaspurakanskie miasta przypominaly zabite deskami wsie.
Kurtyzana w zoltym stroju sprobowala powrocic do Gajusza Filipusa, ale on, z nadal piekacym policzkiem, odprawil ja rada bardziej uszczypliwa od udzielonej karczmarzowi. Ona w odpowiedzi pokazala mu dwa palce — gest znany kazdemu Videssanczykowi — i spojrzala zalotnie na grubasa, ktorego Marek trzasnal w zoladek. Odeszli ramie w ramie.
Starszy centurion spojrzal za nia z wsciekloscia. Viridoviks zachichotal.
— Ho, ho, nieczesto spotyka sie tak marnotrawnych mezczyzn jak ty. W tej dziewczynie plonal istny ogien; uraczylaby cie rzadka przejazdzka.
— Kobiety! — mruknal Gajusz Filipus, jak gdyby to slowo wyjasnialo wszystko.
— Poznanie ich, drogi Rzymianinie, wymaga jedynie czasu, a wtedy nie znajdziesz w nich niczego dziwnego — powiedzial Viridoviks. — A poza tym daja czlowiekowi niemalo przyjemnosci, nieprawdaz, moje drogie, moje kochane? — Zgarnal wszystkie trzy w ramiona; to, w jaki sposob dziewczyny przytulily sie do niego, dobitniej od wszelkich slow wyrazalo ich opinie.
Gajusz Filipus robil co mogl, by nie dac sie wytracic z rownowagi; Marek byl prawdopodobnie jedynym, ktory zauwazyl jego zaciskajace sie szczeki i zwezajace sie oczy. Docinek Celta tym razem drasnal gleboko, chociaz sam Viridoviks nie zdawal sobie z tego sprawy. Kiedy Celt otworzyl usta, by rzucic kolejna cieta uwage, trybun nastapil mu na noge.
— Au! Uwazaj, ty niezdarny cymbale! — krzyknal Viridoviks, podskakujac na jednej nodze. — O co ci chodzi?
Skaurus przeprosil, i to naprawde szczerze; w pospiechu nacisnal mocnej, niz zamierzal.
— No, to w porzadku — powiedzial Gal. Przeciagnal sie rozkosznie. — Zaprawde, ta burda nie byla zlym sposobem na rozpoczecie wieczoru, chociaz troche nudnym. Chodzmy do nastepnej karczmy i zrobmy to je… och, ty wredny kundlu, to nie byl przypadek! — Trybun nastapil mu na druga stope.
Viridoviks schylil sie i cisnal mu w twarz garsc snieznego puchu. Marek, z policzkami szczypiacymi z zimna i brwiami bialymi od sniegu, nie pozostal dluzny — podobnie jak Helvis, ktorej tez przy okazji sie dostalo. W jednej chwili wszyscy zaczeli obrzucac wszystkich, smiejac sie i wykrzykujac radosnie. Marek byl zadowolony; walka na sniezki byla bezpieczniejsza od wiekszosci rzeczy, jakie Viridoviks uwazal za rozrywke.
Gdy siedzialo sie bezpiecznie w Videssos, nietrudno bylo wyobrazac sobie, ze Imperium nadal wlada wszystkimi swoimi ziemiami — albo byloby to latwe, gdyby Skaurus nie musial zmagac sie z imperialnymi zeznaniami podatkowymi. W swoim biurze mial mape zachodnich krain, pokazujaca poszczegolne dzielnice. Wiekszosc miast i wiosek na nadmorskich nizinach oznaczona byla szpileczkami z brazu, ktore oznajmialy, ze agenci Imperium zdolali w nich zebrac nalezne podatki. Jednakze centralne plaskowyze, naturalne tereny nomadow, takich jak Yezda, byly nie tkniete. Co gorsza, dlugi jezor tej samej zlowieszczej pustki wysuwal sie na wschod, w doline rzeki Arandos i siegal w kierunku Garsavry. Gdyby to miasto padlo, przed najezdzcami otworzylaby sie droga na wybrzeze Morza Zeglarzy.
Baanes Onomagoulos byl rownie dobrze swiadom tej ponurej prawdy, jak imperialne ministerstwo finansow. Posiadlosci wielmozy lezaly niedaleko Garsavry i jego cierpliwosc, w stosunkach z Imperatorem nigdy nie nazbyt wielka, z kazdym raportem o nadciaganiu Yezda wyczerpywala sie coraz bardziej.
Imperator znal przyczyny stalych upomnien Onomagoulosa i wiedzial, ze w pewien sposob sa one usprawiedliwione. Znosil je z niezwyklym opanowaniem; Marek nigdy nie podejrzewal Thorisina o tyle zimnej krwi. Wyslal do doliny Arandos tyle wojska, ile tylko mogl. Wedlug Skaurusa pomoc ta byla duzo wieksza, niz stac bylo zagrozone na calym zachodzie Videssos. Ale Onomagoulos na kazdym posiedzeniu imperialnej rady zadal jeszcze wiecej ludzi.
W koncu Thorisinowi skonczyla sie cierpliwosc. Mniej wiecej szesc tygodni po zimowym festynie powiedzial swemu nienasyconemu marszalkowi:
— Baanesie, nie zrobie ci zolnierzy z powietrza, a Garsavra nie jest jedynym slabym punktem Videssos. Nomadowie pra z Vaspurakanu w kierunku Pitos i tak samo najezdzaja od poludnia. A zima jest dosc ostra, by zmrozic Astris, wiec Khamorthci prawdopodobnie rusza na poludnie i beda chcieli wiedziec, co o tym myslimy. Kompania, ktora wyslalem na zachod przed dziesiecioma dniami, musi byc ostatnia.
Onomagoulos przeciagnal palcami po czaszce; Marek przypuszczal, ze gest ten pochodzi z czasow, gdy rosly tam wlosy.
— Dwustu siedemdziesieciu pieciu ludzi! Ha! — wykrzyknal kwasno. — Ilu Namdalajczykow, tak, i innych cholernych cudzoziemcow — dodal, zerkajac na Skaurusa — siedzi bezczynnie tu w miescie, obzerajac sie jak wieprze?
Drax odpowiedzial z zimna logika najemnika, ktorej Marek sie po nim spodziewal.
— Dlaczego Jego Wysokosc mialby rzucac ludzi do walki, do ktorej nie sa przystosowani? Jestesmy ciezej uzbrojeni niz wy, Videssanczycy. W wiekszosci przypadkow jest to korzystne, ale w glebokim sniegu stajemy sie wolni i niezdarni, co czyni nas latwym lupem lekkich koni nomadow.
— Ta sama prawda odnosi sie do moich ludzi, ale co wiecej, my nie dosiadamy koni — powiedzial Marek.
Sprzeczka moglaby zostac ulagodzona, bowiem Onomagoulos byl zolnierzem i zolnierskie racje trafialy mu do przekonania, ale tak sie zlozylo, ze na naradzie zamiast przedsiebiorczego Utpranda byl obecny Soteryk. Zawziety szwagier Skaurusa przyczepil sie do drwiacej wypowiedzi Baanesa na temat Namdalajczykow i odplacil mu tym samym.
— Wieprze, co? Ty cholerna, zarozumiala zmijo, gdybys wiedzial wszystko o nomadach, nie dalbys sie zlapac w pulapke pod Maragha. Wtedy nie siedzialbys tutaj, ganiac rezultat wlasnej glupoty!
— Ty barbarzynski bekarcie! — wrzasnal Onomagoulos.
Krzeslo wywrocilo sie, gdy probowal zerwac sie na nogi; reka smignela do rekojesci miecza. Ale chroma noga ustapila pod jego ciezarem i musial przytrzymac sie stolu. Rana ta byla pamiatka po wspomnianej przez Soteryka bitwie, wiec Namdalajczyk rozesmial sie zlosliwie.