poszukiwania nie doprowadzily do pozadanego rezultatu, jego ruchliwe brwi sciagnely sie z rozdraznienia. Kazal paru urzednikom sprawdzic w sasiednich pomieszczeniach, ale oni rowniez wrocili z niczym. Biurokrata spochmurnial jeszcze bardziej.
— Zapytaj mola i mysz — zasugerowal.
— Nie, prawdopodobnie wytresowales je, by klamaly na twoja korzysc — powiedzial Marek.
Kiedy Rzymianin zaczal wykonywac wyznaczona mu przez Imperatora prace, Goudeles na probe podeslal mu kilka sfalszowanych akt. Trybun zwrocil je bez komentarza i w zamian otrzymal cos, co wygladalo na prawdziwa wspolprace. Zastanawial sie, czy nie byla to kolejna, bardziej subtelna pulapka.
Ale Goudeles w zadumie pocieral starannie utrzymana brode.
— Tego katastera moze w ogole tu nie byc — rzekl z wolna. — Moze juz zostal zlozony w archiwach na Ulicy Srodkowej. Nie powinien, jest przeciez nowy, ale nigdy nie wiadomo. Ja w kazdym razie go nie mam.
— W porzadku, sprobuje tam. Jezeli na prozno, to przynajmniej rozprostuje nogi. Dzieki, Pikridiosie.
Goudeles ospale machnal reka.
Dziwny typek — pomyslal Skaurus — wyglada i zachowuje sie jak zblazowany urzedas prawie do stanu autoparodii, ale posiada wytrwalosc pozwalajaca mu na konfrontacje z samym Thorisinem Gavrasem. No coz — powiedzial sobie — tylko w komediach ludzie sa jednoznaczni.
Brazowe plyty na ulicach w drodze od Wielkiego Dworu do forum byly wilgotne i sliskie. Snieg, dotychczas pokrywajacy trawniki w kompleksie palacowym, w wiekszosci juz zniknal. Slonce na blekitnym niebie bylo prawie gorace. Trybun podejrzliwie zmierzyl je wzrokiem. Pare tygodni wczesniej tez tak bylo, po czym nastapila najgorsza sniezyca zimy. Jednakze moze tym razem sloneczny dzien zapowiadal prawdziwa wiosne.
Trybun dobrze orientowal sie, co go czeka w urzedzie, w ktorym miescilo sie archiwum — i nie zawiodl sie. Urzednicy przeganiali go od jednego zakurzonego regalu do drugiego, poki nie zaczal nienawidzic zapachu starych pergaminow. Nie znalazl ani sladu poszukiwanego dokumentu. Prawde mowiac, nie natknal sie na ani jeden, ktory mialby mniej niz trzy lata. Niektore byly duzo starsze; znalazl taki, ktory wspominal o Namdalen jako o czesci Imperium, chociaz wyblakle i dziwne archaiczne pismo uniemozliwialo uzyskanie stuprocentowej pewnosci.
Kiedy pokazal starozytny zwoj sekretarzowi odpowiedzialnemu za te akta, ten powiedzial:
— Nie musisz patrzec na mnie tak, jakbys mnie obwinial. Co spodziewales sie znalezc w archiwum poza starymi dokumentami? — Zdawal sie zgorszony, ze ktos moze oczekiwac, iz zaprezentuje mu cos nowego.
— Przetrzasnalem obydwa pietra budynku — powiedzial Skaurus, walczac z ogarniajacym go zniecierpliwieniem. — Czy jest jakies inne miejsce, w ktorym moze poniewierac sie ten pieprzony dokument?
— Przypuszczam, ze moglby byc w lochach pod wiezieniem — odparl sekretarz. Jego ton dawal do zrozumienia, ze sam w to nie wierzy. — Tam sa skladowane prawdziwe antyki.
— Skoro tu jestem, moge sprobowac.
— Wez lampe — poradzil sekretarz — i trzymaj wyciagniety miecz. Szczury tam na dole nieczesto sa niepokojone i moga byc niebezpieczne.
— Wspaniale — mruknal trybun.
Niemniej jednak uzyskal od sekretarza uzyteczna informacje; chociaz wiedzial, ze w imperialnych biurach mieszcza sie wiezienia, nie zdawal sobie sprawy, ze cos jest jeszcze pod nimi. Sprawdzil, czy lampa jest pelna oleju.
Byl zadowolony, ze ja zabral, gdy tylko ruszyl po schodach wiodacych do wiezienia, bowiem nawet one lezaly ponizej poziomu ulicy i nie docieralo tutaj swiatlo dnia. Jedynie pochodnie migocace w zelaznych uchwytach, osadzonych co kilka stop, rozjasnialy wieczny mrok. Chropowate kamienne sciany ponad nimi byly czarne od sadzy, ktorej nie usuwano od wielu lat.
Byla pora wieziennego posilku. Dwoch znudzonych straznikow pchalo korytarzem miedzy celami skrzypiacy wozek. Dwaj inni, prawie rownie znudzeni, kryli ich przygotowanymi do strzalu lukami. Straznicy rozdawali kromki czarnego, pelnego otreb chleba, male czarki rybnej zupy, ktora nie pachniala zbyt swiezo, i gliniane kubki z woda. Pozywienie bylo zalosne, ale wiezniowie tloczyli sie przy kratach. Jeden skrzywil sie, gdy posmakowal zupe.
— Znowu myles w niej nogi, Podopagouosie — powiedzial.
— Tak, potrzebowaly tego — odparl niewzruszenie straznik.
Trybun musial zapytac o droge do lezacych nizej piwnic. Przeszedl miedzy rzedami cel do malych drzwi, ktorych zawiasy zaskrzypialy okropnie. Jak w przypadku wielu innych drzwi w budynku, nad tymi tez byla osadzona podobizna Imperatora. Ale Skaurus zamrugal na widok portretu, na ktorym widnial pyzaty starzec z krotka biala broda. Kto…? Podniosl lampe i przeczytal towarzyszacy wizerunkowi tekst: „Niech Phos ma w swej opiece Autokratora Strobilosa Sphrantzesa”. Minelo ponad piec lat, od kiedy Strobilos przestal byc Imperatorem.
Na dlugo zanim dotarl do podnoza schodow, Marek wiedzial, ze nigdy nie znajdzie potrzebnego dokumentu, nawet jezeli tam byl. Mala gliniana lampka nie dawala duzo swiatla, ale zdolal w jej blasku dostrzec przypadkowo spietrzone skrzynie z aktami. Niektore byly poprzewracane, a ich zawartosc, na wpol pogrzebana w kurzu i plesni, walala sie po podlodze. Powietrze bylo ciezkie jak w grobowcu.
Lampa zamigotala. Skaurus poczul, jak serce podchodzi mu do gardla. Nie mogloby byc gorszego losu od zagubienia sie tu na dnie, samemu w ciemnosci. Nie, nie calkiem samemu; gdy plomien znow rozblysnal, Skaurus zobaczyl dziesiatki lsniacych zielono oczu. Trybun pomyslal nerwowo, ze niektore z nich sa zdecydowanie wyzej nad ziemia, niz przystalo na szczurze slepia.
Zawrocil, zamykajac za soba starannie male drzwi. Strobilos gapil sie na niego bez sladu zainteresowania; nawet nadworny artysta mial klopoty z przedstawieniem go inaczej, niz jako tepaka.
Oswietlony jasnymi i wesolymi pochodniami poziom wiezienny wydawal sie prawie atrakcyjny w porownaniu z tym nizszym. Straznicy z wozkiem przesuneli sie nie wiecej niz o szesc czy siedem cel. Ich rytm byl powolny, prawie hipnotyczny — bochenek w lewo, czarka z zupa na prawo; czarka na lewo, bochenek na prawo; dzbanek z woda na obie strony; przesuniecie skrzypiacego wozka pod kolejne kraty i od nowa to samo.
— Hej, ty tam! — zawolal ktos z jednej celi. — Tak, ty, cudzoziemcze! — Marek mial zamiar isc dalej przekonany, ze nikt tutaj nie moze mowic do niego, ale drugie wolanie zatrzymalo go. Rozejrzal sie ciekawie.
Nie rozpoznal Tarona Leimmokheira w wyswiechtanym plociennym wieziennym stroju. Eksadmiral stracil na wadze, a jego wlosy i broda byly dlugie i rozczochrane; miesiace spedzone w pozbawionej slonca ciemnicy ograbily go z zeglarskiej opalenizny. Ale gdy Skaurus podszedl do celi, zobaczyl, ze Leimmokheir nadal nosi sie z wojskowa godnoscia. Sama cela, na ile to mozliwe, byla schludna i czysta, prawde mowiac porzadniejsza od korytarza.
— Czego chcesz, Leimmokheirze? — zapytal trybun niezbyt grzecznie. Czlowiek po drugiej stronie zardzewialych krat kiedys nastawal na jego zycie i zostal skazany na wiezienie za probe zamordowania Imperatora, ktorego Rzymianin popieral.
— O ile to mozliwe, chcialbym, zebys przekazal wiadomosc Gavrasowi. — Slowa byly prosba, ale gleboki chrapliwy glos zachowal rozkazujacy ton, chociaz jego wlasciciel byl wiezniem. Marek czekal.
Leimmokheir odczytal wyraz jego twarzy.
— Och, nie jestem takim glupcem, by prosic o uwolnienie. Wiem, ze nie mam szans. Ale na Phosa, cudzoziemcze, powiedz Imperatorowi, ze wiezi niewinnego czlowieka. Na Phosa i jego swiatlo, na nadzieje na niebo i na strach przed lodem Skotosa, przysiegam. — Nakreslil znak slonca na piersi i powtorzyl chrapliwie: — Wiezi niewinnego!
Skazaniec z sasiedniej celi, mezczyzna o waskiej, przebieglej twarzy lasicy i ziemistej cerze, lypnal koso na Skaurusa i zawolal:
— Tak, wszyscy tutaj jestesmy niewinni! Wiesz, wlasnie dlatego nas tu trzymaja, by uchronic nas przed winnymi na wolnosci. Niewinni! — Jego smiech sprawil, ze slowo to zabrzmialo niczym sprosny zart.
Jednakze Rzymianin zatrzymal sie niezdecydowanie. Leimmokheir mogl byc bosy i potargany, ale jego mowa nadal miala pewna ceche, ktora Marek zauwazyl, gdy po raz pierwszy uslyszal admirala na plazy w srodku nocy. Jego glos wywolywal wrazenie, ze nalezy do czlowieka, ktory nie chce albo nie umie klamac. Oczy wieznia wwiercily sie w oczy trybuna i Skaurus pierwszy opuscil powieki.
Podjechal wozek. Trybun podjal decyzje.
— Zrobie co w mojej mocy — obiecal.
Leimmokheir przyjal jego slowa nie skinieniem, ale schyleniem glowy i polozeniem prawej reki na sercu. Byl to salut, jaki imperialny zolnierz oddaje zwierzchnikowi. Skaurus pomyslal, ze jesli jest to gra, to zasluguje na nagrode.
Zaczal zalowac danego slowa jeszcze przed powrotem do kompleksu palacowego. Jakby nie mial dosc