niewiele wiecej dla Viridoviksa. Jednakze Arshaum byl synem naczelnika i wiedzial, co myslec o idei Greka. — Klan posiada swoja szlachte z takich samych powodow, z jakich armia ma swoich generalow. Kiedy nadchodza klopoty, ludzie wiedza, za kim podazyc.
Gorgidas odpalil:
— A dlaczego podazac za kims jedynie z powodu jego urodzenia? Madrosc bylaby lepszym przewodnikiem.
— Jesli przychodzisz z pola z nogami brudnymi od gnoju i mowisz jak urodzony cham, nikt nie bedzie chcial sluchac twych madrosci — powiedzial Viridoviks.
Na plaskiej twarzy Arigha malowala sie pogarda dla wszystkich ziemian; szlachty i chlopow, ale poparl stanowisko Celta. W chrapliwej, urywanej mowie powiedzial do Gorgidasa:
— Cudzoziemcze, pozwol, ze opowiem ci pewna historie, ktora pokaze, o co mi chodzi.
— Historie? Zaczekaj chwile, dobrze?
Lekarz wybiegl truchcikiem i wrocil z tabliczka i stylusem. Jezeli cokolwiek moglo ostudzic jego zamilowanie do dyskusji, to tylko perspektywa dowiedzenia sie wiecej o swiecie, w ktorym przyszlo mu zyc. Ustawil rylec nad woskiem.
— W porzadku, zaczynaj.
— Stalo sie to pare lat temu, rozumiecie — zaczal Arigh. — Wsrod Ashraumow, ktorzy walcza pod sztandarem Czarnej Owcy, bliskich sasiadow klanu mego ojca. Jeden z ich wojennych wodzow, imieniem Kuyuk, byl czlowiekiem nikczemnego rodu, ale mial dryg do wladzy. Obalil naczelnika klanu tak schludnie, ze tylko prosze, ale poniewaz nie byl synem wielmozy, szlachetnie urodzeni niechetnie robili to, co kazal. Jednakze byl bystry i obmyslil sobie pewien plan.
Jedna z rzeczy pozostawionych przez uciekajacego naczelnika klanu byla zlota miednica do mycia nog. Szlachta myla w niej nogi, tak, i sikala do niej czasami. Kuyuk kazal zlotnikowi stopic naczynie i przekuc je na ksztalt ducha wiatru. Ustawil fetysza miedzy namiotami i wszyscy czlonkowie klanu Czarnej Owcy zaczeli go czcic.
— Brzmi to jak cos z Herodota — powiedzial Gorgidas. Drobne przejrzyste spirale wosku wysnuwaly sie spod jego szybkiego stylusa.
— Z czego? W kazdym razie Kuyuk pozwolil, by ten stan rzeczy trwal przez jakis czas, po czym zwolal swych butnych szlachcicow. Zdradzil im, skad wzial sie fetysz i powiedzial: „Myliscie nogi w tej misie i sikaliscie do niej, a nawet rzygaliscie. Teraz czcicie ja, poniewaz ma ksztalt ducha. Ta sama prawda odnosi sie do mnie: kiedy bylem czlowiekiem z ludu, mogliscie lzyc mnie do woli, ale jako naczelnik klanu wymagam szacunku dla zajmowanego stanowiska”.
— Och, co za zmyslny czlowiek! — zawolal Viridoviks z podziwem. — To powinno nauczyc ich moresu.
— Ani troche! Najpowazniejszy wielmoza, ktory zwal sie Mutugen, wbil noz w serce Kuyuka. Potem wszyscy szlachetnie urodzeni zebrali sie wokol i obsikali jego trupa. Mutugen powiedzial: „Zloto jest zlotem bez wzgledu na ksztalt, a podle urodzony pozostaje podle urodzonym nawet w koronie na glowie”. Syn Mutugena, Tutukan, jest naczelnikiem Czarnej Owcy do dzis dnia. Nie chcieli podazyc za nikim innym.
— Prawda, szlachcice nie chcieli — powiedzial Marek — ale co z reszta klanu? Czy przykro im bylo widziec zabitego Kuyuka?
— Kto wie? A zreszta, co za roznica? — odparl szczerze zdumiony pytaniem Arigh.
Viridoviks klepnal go po plecach na zgode.
Gorgidas wyrzucil rece w powietrze. Teraz, w bardziej pokojowym nastroju dzieki etnograficznym dociekaniom, mial chec przyznac racje Skaurusowi. Powiedzial:
— Nie pozwol, by cie omotali, Rzymianinie. Oni nie doswiadczyli demokracji i maja o niej nie wieksze pojecie, niz slepy o kolorach.
— Ha! — mruknal Viridoviks. — Arigh, co powiesz, bysmy razem znalezli jakas arystokratyczna tawerne i obalili dzbanek czy dwa szlachetnych winorosli? — Celt i niski zylasty czlowiek rownin wymaszerowali z baraku ramie w ramie.
Notatki Gorgidasa i jego wlasna wizyta u Alypii Gavry przypomnialy Markowi o innych zainteresowaniach greckiego lekarza.
— Jak tam historia, ktora spisujesz? — zapytal.
— Posuwa sie, Skaurusie, po troszeczku, ale sie posuwa.
— Moge zobaczyc? — zapytal Rzymianin, nagle zaciekawiony. — Moja greka nigdy nie byla najlepsza, wiem, i ostatnio zardzewiala, ale chcialbym sprobowac, jesli mi pozwolisz.
Gorgidas zawahal sie.
— Mam tylko jeden egzemplarz. — Ale o ile nie pisal wylacznie dla siebie, trybun mogl byc jedynym czytelnikiem jego pracy w oryginale, a zaden videssanski przeklad — jezeli taki powstanie — nie mogl byc taki sam. — Ale uwazaj; pilnuj, by twoj berbec jej nie wysmarowal.
— Oczywiscie — zapewnil go Skaurus.
— Zatem zgoda, przyniose ci ja, albo czesc warta przeczytania. Nie, zostan, nie klopocz sie. Sam przyniose.
Grek wyszedl do swej kwatery w sasiedniej sali. Wrocil z paroma zwojami pergaminu, ktore niechetnie podal Markowi.
— Dziekuje — powiedzial trybun, ale Gorgidas przerwal uprzejmosci niecierpliwym ruchem reki.
Marek znal go dobrze; lekarz mial wielkie serce, ale nie lubil przyznawac tego nawet przed soba.
Skaurus zabral pergaminy do wlasnej kwatery, zapalil lampe, rozlozyl sie na lozku i zaczal czytac. Gdy zapadl zmierzch zrozumial, jak nedzne i chwiejne jest to swiatlo. Pomyslal o kaplanie Apsimarze w Imbros i aurze perlowej jasnosci, ktora ascetyczny duchowny mogl tworzyc na zawolanie wokol wlasnej glowy. Czasami magia byla pomocna, chociaz Apsimar wolalby o pomste do boga, gdyby poproszono go, aby sluzyl jako lampa do czytania…
Skaurus skoncentrowal sie na historii Gorgidasa. Z poczatku czynil niewielkie postepy. Nie czytal po grecku od kilku lat — przykro bylo wiedziec, ile slow z gromadzonego w bolach slownika zagubilo sie po drodze. Jednakze im dalej sie zaglebial, tym lepiej pojmowal, ze Grek stworzyl — jak nazwal to Tukidydes? —
Styl Gorgidasa byl przyjemnie bezposredni; lekarz poslugiwal sie plynna
Ale jego historia miala do zaoferowania cos wiecej, niz tylko przyjemny styl. Byla w niej zawarta prawdziwa mysl. Gorgidas stale staral sie siegnac poza zwykle wypadki i naswietlic zasady, jakie one ilustruja. Marek zastanowil sie, czy nie bylo to zasluga jego medycznego wyszkolenia. Lekarz musi rozpoznawac prawdziwa nature choroby, nie tylko leczyc symptomy.
I tak, kiedy mowil o antynamdalajskich zamieszkach w Videssos, skrupulatnie przedstawial, co sie stalo w konkretnym przypadku, ale dodawal uwage: „Tlum miejski uwielbia klopoty i jest nieroztropny z natury; to sprawia, ze wewnetrzny konflikt moze okazac sie bardziej niebezpieczny i trudniejszy do zduszenia niz walka z nieprzyjacielem zewnetrznym”. Byla to prawda odnoszaca sie nie tylko do tego Imperium.
Weszla Helvis, przerywajac Markowi tok rozmyslan. Miala Dostiego na reku i prowadzila za reke Malrika. Starszy chlopiec, syn Hemonda, uwolnil sie i skoczyl Skaurusowi na brzuch.
— Spacerowalismy po nabrzezu! — zawolal z nieokielznanym entuzjazmem pieciolatka. — I mama kupila mi kielbaske, i ogladalismy odplywajace statki…
Marek uniosl pytajaco brwi.
— Bouraphos — wyjasnila Helvis.
Trybun skinal. Nadszedl czas, by Thorisin wyslal do Pityos pomoc przeciwko Yezda, a flota drungariosa mogla dotrzec do portu na Morzu Videssanskim na dlugo przed silami idacymi ladem.
Malrik trajkowal dalej; Skaurus sluchal poluchem. Helvis postawila Dostiego. Chlopiec probowal stac o wlasnych silach, ale przewrocil sie i na czworakach popelzl w strone ojca.
— Ta! — zawolal. — Tatata!
Dotarl do rolki pergaminu, ktora trybun odstawil na podloge. Pamietajac na wpol powazne ostrzezenie Gorgidasa, Marek zabral pergamin. Twarz dziecka spochmurniala. Marek zlapal synka i zaczal go podrzucac, co chyba przywrocilo mu dobry humor.