Widzac setki biegnacych ku niemu ludzi musial wiedziec, ze to beznadziejne, jednakze przyjal postawe i czekal. Trybun przez chwile, nim spotkaly sie ich ostrza, podziwial jego odwage. Potem wszystko stalo sie automatyczna reakcja: pchniecie, sparowanie, ciecie, riposta, sparowanie — sztych! Marek poczul, ze jego bron wdziera sie w cialo, i przekrecil nadgarstek, by miec pewnosc, ze cios bedzie smiertelny. Jego przeciwnik jeknal i powoli osunal sie na ziemie.
Rzymianie wpadli na korytarz, ich podbite cwiekami
Marek zobaczyl martwego Miziziosa. Eunuch mial miecz w reku, a na glowie starodawny helm, bedacy dowodem dawnych videssanskich triumfow. Szybko myslal, skoro zalozyl go na glowe, ale nie uratowalo go to przed smiercia. Wielka szabla rozprula mu brzuch; wnetrznosci wylaly sie na posadzke.
Legionisci kierowali sie krzykiem i dudnieniem. Buntownicy atakowali siekierami zabarykadowane drzwi. Gdy Rzymianie skrecali za ostatnim rogiem, zostali zatrzymani przez dziki kontratak zabojcow. Korytarz byl tak waski, ze przewaga liczebna legionistow nie miala znaczenia. Zolnierze przepychali sie, kleli i uderzali, prawie na oslep machajac mieczami.
Przywodca zabojcow byl krzepki mezczyzna okolo czterdziestki w porzadnie zmaltretowanej kolczudze. Wznoszac w prawej rece pochodnie, krzyknal przez drzwi do Thorisina:
— Twoje psy przybyly za pozno, Gavrasie! Zanim zdolaja cos zrobic, ty bedziesz kawalem pieczonego miesa!
— Nie tak predko! — wrzasnal Czerwony Zeprin, ktory walczyl w pierwszym szeregu legionistow. Nadal obwinial sie za smierc Mavrikiosa Gavrasa i nie chcial dopuscic, by drugi Imperator ciazyl mu na sumieniu. Poteznie zbudowany Halogajczyk zamachnal sie wielkim wojennym toporem na czlowieka z pochodnia. Trudno nazwac ten cios udanym; pomieszczenie bylo zbyt ciasne. Celowal w piersi Videssanczyka, ale zamiast tego trafil go koncem styliska w zoladek. Kolczuga byla niewielka ochrona; mezczyzna zwinal sie jak kopniety przez wola. Dymiaca pochodnia upadla na posadzke i zgasla.
Jeden ze schwytanych w pulapke zabojcow zaklal dziko i skoczyl na Zeprina, ktory przez sekunde stal bezbronny. Halogajczyk nie uciekl — nie mogl uciec. Zrobil unik, zlapal napastnika i przycisnal go do piersi. Miesnie napiely sie w jego poteznych ramionach; rece przeciwnika opadly bezwladnie wzdluz bokow. Mimo halasu bitwy Skaurus uslyszal chrzest lamanych kosci. Po chwili Zeprin odrzucil na bok trupa.
W tym samym czasie Viridoviks zamachnal sie oburacz i scial innemu zabojcy glowe. Trybun wyczuwal, ze bandytow opuszcza odwaga. Skrytobojcze morderstwo bylo jedna rzecza, ale stawianie czola takim szalencom bylo czyms zupelnie innym. A Rzymianie nie proznowali. Ich krotkie miecze omijaly obrone Videssanczykow, podczas gdy olbrzymie
Potem drzwi stanely otworem i Thorisin wraz z czterema czy piecioma ocalalymi straznikami zaatakowali nieprzyjaciela od tylu, krzyczac — Rzymianie! Rzymianie! — Bylo to posuniecie bardziej rycerskie niz madre, ale Thorisina cechowalo obce Videssanczykom umilowanie bitwy.
Niektorzy z napastnikow odwrocili sie w ich strone, nadal probujac wypelnic swoja misje. Gajusz Filipus cial jednego od tylu.
— Ty cholerny glupi sukinsynu — warknal, wyszarpujac
Marek zaklal, gdy szabla rozciela mu przedramie. Sprobowal zacisnac palce na rekojesci miecza. Udalo sie — sciegna nie zostaly przeciete — ale rekojesc stala sie sliska od krwi.
Thorisin zabil swego przeciwnika. Byl czlowiekiem nieprzywyklym do uciekania nawet przed przewazajacymi silami i teraz walczyl z dzika zaciekloscia, jakby probowal zmazac hanbe, ktora — jak tylko jemu sie wydawalo — go okryla. Gdyby byl Sevastokratorem, prawdopodobnie dalby ujscie swej furii do konca, ale obecne stanowisko utemperowalo go tak, jak niegdys jego brata. Widzac tylko garsc napastnikow na nogach, krzyknal:
— Brac ich zywcem! Chce wiedziec, kto za tym stoi! Wiekszosc zabojcow, znajac czekajacy ich los, tym zagorzalej rzucila sie w wir bitwy; woleli zginac na miejscu. Jeden nie wytrzymal napiecia i zadal sobie smierc wlasna reka. Ale paru zostalo rzuconych na podloge i zwiazanych jak barany. Podobny los spotkal przywodce, ktory nadal z trudem oddychal, nie mowiac o walce.
— W sama pore — powiedzial Thorisin, ogladajac Marka od stop do glow. Zaczal wyciagac reke na powitanie, ale zauwazyl rane trybuna.
Skaurus, prawde mowiac, jeszcze jej nie czul. Odpowiedzial:
— Podziekuj swej bratanicy, nie mnie. Spienila ci konia, ale chyba jej wybaczysz.
Imperator usmiechnal sie przelotnie.
— Chyba tak. Mowisz, ze wziela te bestie?
Rzymianin wyjasnil mu, jak spotkal Alypie. Usmiech Thorisina poszerzyl sie.
— Nigdy nie przywiazywalem wagi do jej bazgraniny za zamknietymi drzwiami, ale na to tez juz nigdy nie bede narzekal. Musiala uciec przez okno, gdy zaczela sie bitwa, i pobiegla do stajni. Ognistonogi zwykle jest osiodlany o swicie. — Marek wspomnial zamilowanie Gavrasa do porannych przejazdzek.
Thorisin tracil trupa noga.
— Dobrze, ze te wszy byly za glupie, by opasac budynek kordonem. — Klepnal Skaurusa po plecach. — Dosc gadania; zrob cos z ta reka. Tracisz krew.
Trybun oddarl pas materialu z kaftana trupa; Gavras pomogl mu zalozyc prowizoryczny opatrunek. Reka, odretwiala pare minut wczesniej, zaczela okropnie bolec. Udal sie na poszukiwanie Gorgidasa.
Trybun z niepokojem stwierdzil, ze lekarza nie ma w rezydencji Imperatora. Jakkolwiek legionisci byli znacznie liczniejsi od napastnikow, ktorych bylo okolo czterdziestu, nie wyszli z potyczki bez szwanku. Pieciu ludzi poleglo — w tym dwoch niezastapionych Rzymian — a duzo wiecej odnioslo rany, bardziej czy mniej powazne. Skaurus, stekajac i zaciskajac piesc w walce z bolem, wyszedl na zewnatrz.
Zobaczyl Gorgidasa kleczacego nad czlowiekiem lezacym na sciezce — Rzymianinem, sadzac po zbroi — ale nie zdazyl do niego podejsc. Podbiegla do niego Alypia Gavra.
— Czy moj stryj… — zaczela i urwala, nie chcac nawet dokonczyc pytania.
— Nawet nie drasniety, dzieki tobie — zapewnil ja Skaurus.
— Phosowi niech beda dzieki — wyszeptala, a potem, ku przyjemnemu zaskoczeniu trybuna, zarzucila mu rece na szyje i pocalowala go.
Legionisci, ktorzy dotychczas powstrzymywali ja od wejscia do rezydencji, zahukali radosnie. Na ten dzwiek ksiezniczka szarpnela sie strwozona, jak gdyby dopiero teraz zdala sobie sprawe ze swego postepku.
Marek wyciagnal ku niej rece, ale niechetnie opuscil je, gdy zobaczyl jej przestrach. Takie otwarte okazanie sympatii, aczkolwiek krotkie, sprawilo mu przyjemnosc moze wieksza, niz byl gotow sam przed soba przyznac. Powtarzal sobie, ze jest to tylko zadowolenie na widok gojacych sie ran jej duszy, ale wiedzial, ze klamie.
— Jestes ranny! — zawolala, po raz pierwszy dostrzegajac skrwawione bandaze.
— Nic powaznego.
Otworzyl i zaniknal dlon, by pokazac, ze moze to zrobic, chociaz dowod ten kosztowal go wiele bolu. Zgodnie ze swym stoickim treningiem probowal zachowac kamienny wyraz twarzy, ale ksiezniczka zobaczyla pot splywajacy mu po czole.
— Trzeba to opatrzyc — powiedziala stanowczo, najwyrazniej czujac ulge, ze jest w stanie udzielic rady jednoczesnie rozsadnej i bezosobowej.
Skaurus zawahal sie; zalowal, ze brakuje mu tupetu Viridoviksa. Niestety, nie mial go i chwila minela. Cokolwiek by powiedzial, prawdopodobnie wypadloby nie tak, jak trzeba.
Powoli podszedl do Gorgidasa. Lekarz nie zauwazyl go. Nadal trwal schylony nisko nad poleglym legionista, przyciskajac rece do jego twarzy — na sposob, uswiadomil sobie Marek, videssanskiego uzdrowiciela. Ramiona Greka drzaly z wysilku.
— Ozyj, cholera, ozyj! — powtarzal w ojczystym jezyku.
Ale zycie legionisty dobieglo nieodwracalnego kresu.
Spomiedzy palcow lekarza wystawala strzala o zielonych lotkach. Marek nie potrafil powiedziec, czy