i zatrzymac sie, ale odbil sie od pyliste-go gruntu i nagle stwierdzil, ze unosi sie w gore jak balon na gorace powietrze, wznoszacy sie wzdluz zbocza gory.

Dawne szkolenie astronautycznie przejelo kontrole nad odruchami Dana. Wiedzial doskonale, co sie stalo. Grawitacja na tej przekletej skale byla tak niska, ze po prostu od niej odpadl! Zobaczyl pekaty koniec asteroidy przesuwajacy sie pod nim powoli, a dalej, za nim, upstrzona gwiazdami nieskonczonosc kosmosu.

Przekrecajac sie w strone pekatego konca asteroidy, Dan nacisnal lekko manetki i skoczyl z powrotem w strone skaly. Powoli, delikatnie wyladowal na jej powierzchni. Fuchs nadal postukiwal swoim mlotkiem, wzlatujac w gore za kazdym uderzeniem, ale uprzaz sciagala go w dol i mogl zadac kolejny cios.

Dan ciezko oddychal, ale byl to jedyny negatywny skutek jego wyprawy. Z jeszcze wieksza ostroznoscia stanal obok Fuchsa i pomogl mu pakowac odlupane probki.

— Czas do domu, chlopcy — rozlegl sie powazny glos Pancho.

— Jeszcze jedna probka — odparl Fuchs.

— Natychmiast — polecila Pancho.

— Tak jest, kapitanie — odparl Dan. — Postukal rekawica w helm Fuchsa. — Dalej, Lars. Dosc pracy na dzis. Skala nie ucieknie. Jeszcze tu wrocisz.

Amanda czekala w sluzie i pomogla im zdjac plecaki i oblepione pylem skafandry. Po zdjeciu helmu Dana uderzyl dziwny, kwasny zapach pylu. Nie przypomina ostrego zapachu petardy, jaki wydawal pyl ksiezycowy — to bylo cos innego.

Zanim mial czas zastanowic sie nad zapachem pylu, do sluzy zeszla Pancho z mina tak ponura, ze Dan zapytal, co sie stalo.

Fuchs rozradowany dyskutowal z Amanda, a Pancho oswiadczyla:

— Zle wiesci, chlopaki. Grzeje sie kolejna sekcja nadprzewodnika. Jesli bedzie kiepsko, wyleci cala oslona magnetyczna.

Dan poczul, jak szczeka mu opada. Bez oslony ugotuja sie w nastepnej burzy slonecznej.

— Musimy natychmiast wracac do Selene — oswiadczyla Pancho. — Zanim nastapi kolejny rozblysk.

— Jakie mamy szanse? — spytal Dan, czujac, ze zaschlo mu w gardle.

Pomachala reka w powietrzu.

— Pol na pol… jesli bedziemy mieli szczescie.

Schron nr 9

— Nie bedziemy musieli wychodzic na zewnatrz, prawda? spytala nerwowo Cardenas.

Podazala za George’em przez labirynt pomp i generatorow na najwyzszym poziomie Selene. Oznaczone roznymi kolorami rury i przewody elektryczne zajmowaly caly sufit; Cardenas zastanawiala sie, jakim cudem ktos jeszcze wie, ktore sa ktore. Powietrze rozbrzmiewalo stlumionymi odglosami sprzetu elektrycznego i hydraulicznej maszynerii. Wiedziala, ze po drugiej stronie stropu znajduje sie Grand Plaza — albo nagi pylisty regolit pozbawionej powietrza powierzchni Ksiezyca.

— Na zewnatrz? — powtorzyl George. — Nie, jest szyb laczacy schron z tunelem… jesli tylko znajde ten pieprzony tunel. O, jest!

Otworzyl mala klape i przekroczyl grodz, po czym podal reke Cardenas. Tunel byl ciemny, oswietlalo go wylacznie swiatlo latarki George’a. Cardenas spodziewala sie zobaczyc w ciemnosci czerwone oczy szczurow albo uslyszec szemranie karaluchow. Nic z tych rzeczy. W Selene nie ma szkodnikow, pomyslala. Nawet na farmach trzeba prowadzic sztuczne zapylanie, bo nie ma tam owadow.

Jeszcze nie ma. Predzej czy pozniej pojawia sie. Kiedy zaczna tu przyjezdzac duze grupy ludzi, przywioza ze soba brud i szkodniki.

— To tutaj — rzekl George.

W kregu swiatla latarki zobaczyla szczeble metalowej drabiny prowadzace wzdluz sciany tunelu.

— Jak daleko siega tunel? — spytala szeptem, choc wiedziala, ze nie ma tam nikogo procz nich.

— Jakis kilometr albo cos kolo tego — wyjasnil George. — Ludzie Yamagaty chcieli wiercic az do pierscienia krateru i dalej na Mare Nubium. Okazalo sie, ze to zbyt kosztowne. Kolejka nad gora okazala sie tansza.

Zaczal wchodzic po drabince, lekki i zgrabny mimo swoich rozmiarow. Cardenas ruszyla za nim.

— Chwileczke — zawolal George. — Musze otworzyc klape. Uslyszala chrzest metalu, po czym George powiedzial:

— Dobrze, juz mozna.

Drabina konczyla sie w pomieszczeniu rozmiarow jej modulu mieszkalnego w Selene. Mialo ksztalt cylindra, jak na statku.

— Czy jestesmy na powierzchni? — spytala Cardenas, probujac opanowac drzenie glosu.

— Jestesmy zagrzebani pod metrem regolitowego gruzu — wyjasnil George. — Bezpieczni jak w kosciele.

— Ale na zewnatrz?

— Na zboczu pierscienia otaczajacego krater. Tuz ponizej kolejki. Pierwotny zamysl byl taki, ze w przypadku awarii kolejki ludzie mogli tu poczekac na pomoc.

Rozejrzala sie ostroznie po schronie. Na jednym koncu staly dwie pietrowe prycze, na drugim widac bylo luk sluzy. Miedzy nimi byla malutka kuchenka z zamrazarka, kuchenka mikrofalowa i zlewem; niektorych elementow wyposazenia nie byla w stanie rozpoznac; dwa wyscielane krzesla; biurko z komputerem i stojacym przy nim malym krzeslem…

Na srodku podlogi lezal wielki, metaliczny cylinder, prawie wypelniajac i tak juz zagracone pomieszczenie. Do konca cylindra przyczepiono pare zbiornikow i miniaturowy kriostat.

— Czy to jest pojemnik kriogeniczny? — spytala Cardenas. George skinal glowa.

— Musielismy schowac jedna pania przed Humphriesem.

— Ona nie zyje?

— Jest zamrozona — wyjasnil George. — Jest nadzieja, ze bedzie mozna ja ozywic.

— Raczej nie dotrzyma mi towarzystwa.

— Obawiam sie, ze nie. Ale bede tu od czasu do czasu wpadal i sprawdzal, czy wszystko u pani w porzadku.

Cardenas podeszla do biurka, usilujac ukryc niepokoj.

— Jak dlugo bede musiala to zostac?

— Nie wiem. Pogadam z Danem, zobaczymy, co da sie zrobic.

— A moze Doug Stavenger? — zaproponowala. — On mnie ochroni.

— Sama pani powiedziala, zeby go w to mieszac. Zalozyla rece na piersi i czula, jak drzy ze strachu i zimna.

— To bylo jeszcze zanim sie dowiedzialam, gdzie mam sie ukrywac.

— Hej, przeciez nie jest az tak zle — rzekl George uspokajajacym tonem. — Kiedys zylem w takich schronach calymi miesiacami.

— Naprawde?

— Tak. Ja i koledzy. Dla mnie to jak powrot do domu. Rozejrzala sie ponownie po schronie. Wydawal sie mniejszy niz na pierwszy rzut oka. Otaczal ja. Miedzy nia a smiercionosna proznia nie bylo nic poza cienka warstwa metalu cylindrycznego schronu i sterta gruzu. A na podlodze, zajmujac wiekszosc pomieszczenia, lezaly zwloki.

— Prosze zadzwonic do Stavengera — blagala. — Nie chce tu zostac dluzej niz to konieczne.

— Dobrze — odparl. — Tylko najpierw musze porozmawiac z Danem.

— Byle szybko.

— Oslona magnetyczna eksploduje? — dopytywal sie Dan po raz trzydziesty.

Pancho siedziala naprzeciwko niego w mesie Starpower 1. Amanda byla na mostku statku pedzacego z najwiekszym przyspieszeniem w strone Selene. Fuchs byl w przedziale z aparatura, badajac probki odlupane od Bonanzy.

— Wiesz, jak dzialaja nadprzewodniki — rzekla ponuro Pancho. — Musza byc schlodzone ponizej temperatury krytycznej. Jesli temperatura sie podniesie, cala energia cewki zostanie skierowana w goracy punkt.

— I wszystko wybuchnie — mruknal Dan.

Вы читаете Urwisko
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату