bo on nie chce nawet ze mna rozmawiac.

— Rozumiem.

— Manny moglby to zrobic — prosila Wunderly. — Ma skafander. Timoshenko albo jeden z jego inzynierow moglby z nim poleciec do pierscieni rakieta transferowa.

— Manny mial caly zespol technikow, ktorzy zajmowali sie skafandrem. To nie byl teatr jednego aktora.

— Ale odlecieli z habitatu, wiem — przyznala Wunderly.

— Wrocili na Ziemie.

Cardenas rozlozyla rece w bezradnym gescie.

— I tak to wyglada, Nadio. Obawiam sie, ze Manny ci nie pomoze.

Wunderly ugryzla sie w jezyk, zanim odpowiedziala: „Oczywiscie, ty mu nie pozwolisz. Boisz sie, ze cos mu sie stanie. Ze sie zabije”.

— Rozumiem — rzekla tylko cicho, ze zwieszona glowa.

— Przykro mi, Nadio. Zaluje, ze nie mozemy ci pomoc.

— Rozumiem — powtorzyla Nadia i ruszyla szybko w strone laboratorium, zanim zlosc, ktora w niej wzbierala, znajdzie wreszcie ujscie, bo moglaby tego zalowac.

Gdy Wunderly zamknela za soba drzwi, Cardenas przylapala sie na tym, ze podejrzewa Wunderly o chec zabicia Manny ego. Czy ona jest ciagle wsciekla, ze Manny ja zostawil? Moze podswiadomie, uznala Cardenas. Nie byla w stanie uwierzyc w to, ze Wunderly moglaby swiadomie pragnac smierci Manny’ego — czy kogokolwiek innego.

Tavalera podszedl do niej, z ponurym wyrazem konskiej twarzy jak zawsze.

— Wiesz, moglbym popracowac z Mannym nad tym skafandrem. Moglbym zostac jego technikiem.

— Wybij to sobie z glowy! — warknela Cardenas. — Manny juz nigdy nie wlozy tego kostiumu Frankensteina!

Gwaltownosc tych slow najwyrazniej wystraszyla Tavalere. Cardenas sama doznala szoku.

DZIENNIK PROFESORA WILMOTA

Terapia najwyrazniej mi pomaga. Choc to cholernie niezreczne, gadac o swoich fantazjach i pragnieniach z jakims przekletym programem komputerowym.

Coz, najwyrazniej mi to nie szkodzi. Nie ogladalem tych filmow od miesiecy. Zadnych snow o stosunkach sadomasochistycznych. Och, od czasu do czasu jakies dziwactwo, pewnie. Ale dawniej tez duzo nie snilem, zwlaszcza kiedy moglem sobie pofantazjowac przy ogladaniu filmow.

Moze w rzeczywistosci o czyms snie, tylko nie pamietam przy budzeniu. Czy to sie liczy? Musze o to zapytac program analityczny. Pewnie nie odpowie. Pewnie to cos wykraczajacego poza jego zawartosc.

Ten przeklety Eberly. On i jego weszenie. Zmusilem go do usuniecia wszystkich pluskiew i kamer, ktore wpakowal do mojego mieszkania, zeby upewnic sie, ze nikt nas nie szpieguje. Ludzie z dzialu konserwacji regularnie je przeczesuja. To jest cos, co przy czym sie upieram. Choc oficjalnie pozbawiono mnie wladzy, pilnuje, zeby to bylo zrobione.

Teraz spedzam wieczory ogladajac wiadomosci, zamiast patrzec, jak agenci gestapo przesluchuja piekne kobiety-szpiegow. To chyba zdrowsze. Pewnie, ze to wszystko byly animacje komputerowe i nikomu nie dziala sie zadna krzywda. Ludzie nie brali w tym udzialu. Program terapeutyczny twierdzi, ze przyjdzie czas, kiedy nie bede w ogole zainteresowany filmami sado-maso. Niespecjalnie w to wierze, ale chce kontynuowac terapie, chocby tylko po to, zeby Eberly nie mogl wykorzystac moich fascynacji i grozic mi.

Z drugiej strony, obserwowanie, jak Urbain sie miota, jest prawie przyjemne. Nigdy go nie lubilem. Za bardzo sie ekscytuje. A teraz wpadl we wlasne sidla, jak powiedzialby poeta.

Powinienem wiecej wychodzic. Nie powinienem siedziec zamkniety w mieszkaniu. Bawic sie. Spotykac sie z ludzmi. Badac ich i ich reakcje. Chlopcze, masz w zasiegu reki eksperyment psychologiczny. Zamiast tak siedziec, powinienes wykonac jakas prace w terenie.

Tak, najwyzszy czas wyjsc i — jak to mowia politycy — powymieniac troche usciskow dloni.

31 GRUDNIA 2095: PORANEK

— Nie powinienes byc w pracy? — spytala Holly, stojac z Tavalera w porannym sloncu.

Czekali przed budynkiem administracyjnym, na szczycie niewielkiego wzgorza, na ktorym ulokowano wioske Ateny.

Niskie budynki o bialych scianach, mieszkalne i biurowe, staly po obu stronach lekko zakrecajacej glownej uliczki wioski. W oddali lsnilo w sloncu jeziorko.

Na zwykle ponurej twarzy Tavalery pojawil sie wyraz determinacji.

— Ty tez powinnas byc w biurze.

— Nie — odparla Holly. — Mam dzis wizje lokalna w terenie.

— No to ja tez.

— Raoulu, ja nie potrzebuje ochroniarza. Na jego wargach pojawil sie cien usmiechu.

— Nie chce, zebys wloczyla sie pod ziemia sama, z tym facetem.

— Aha, znalazles sobie niezla wymowke, zeby zrobic sobie wolne przedpoludnie.

— Nie ufam Timoshence. Nie chce, zeby sie paletal kolo ciebie.

Holly nie wiedziala, czy powinno ja to draznic, czy raczej jej schlebiac.

— Timoshenko nie jest problemem — odparla.

— To po co masz go oprowadzac? Nie umie czytac mapy?

— Nie prosil mnie o to. Sama to zaproponowalam. Usmiech Tavalery stal sie odrobine szerszy.

— O, ty tez chcialas sobie zrobic wolne przedpoludnie. Zasmiala sie, po czym wskazala mezczyzne w kombinezonie roboczym, kroczacego sciezka.

— Juz idzie. Jaki punktualny.

Holly czula zaklopotanie, witajac sie z inzynierem i przedstawiajac mu Tavalere. Jak ja mu wyjasnie, po co Raoul tu jest?

Ze zdumieniem uslyszala wlasny glos:

— Raoul chcial zobaczyc podziemia, wiec pomyslalam, ze moglby isc z nami.

— Nie mam nic przeciwko — odparl Timoshenko, patrzac na Tavalere podejrzliwie.

— Doskonale — rzekla Holly. — Za budynkiem jest wejscie.

Jakas godzine pozniej cala trojka przeszla ponad piec kilometrow labiryntu korytarzy i kanalow z przewodami, ktore znajdowaly sie miedzy wnetrzem mieszkalnym habitatu a zewnetrznym pancerzem. Wszedzie dawalo sie odczuc wibracje wytwarzane przez maszyny, plynaca wode i geste ciecze tloczone rurami. Gdy szli metalowym korytarzem, swiatla wlaczaly sie automatycznie na trasie ich przejscia. Roboty naprawcze toczyly sie prawie bezszelestnie na swoich poduszkach powietrznych. Jeden z malych, przysadzistych robotow zatrzymal sie przed nimi i badal trojke ludzkich najezdzcow przez soczewki kamer.

— Hej, nie wiesz, ze jestem twoim szefem? — zazartowal Timoshenko, pochylajac sie nad nim.

Robot odtoczyl sie na bok, a cala trojka rozesmiala sie.

Kiedys Holly zdarzylo sie ukrywac pod ziemia, gdy polowali na nia bezlitosni kumple Eberlyego. Wszystko wygladalo tak samo: sucho i cieplo, zapach smaru i delikatny zapach kurzu, choc roboty sprzatajace pomykaly na wszystkie strony.

Timoshenko caly czas sprawdzal ich polozenie na elektronicznej mapie wyswietlonej na palmtopie, a Holly prowadzila ich do konca cylindra.

— Nie potrzebujesz mapy? — spytal Timoshenko.

Вы читаете Tytan
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ОБРАНЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату