leciec w skafandrze Gaeta.

— Gotow do wejscia na poklad — w glosniku nad klapa sluzy rozlegl sie glos Gaety.

— Czekaj chwile — odparl Wanamaker. — Musze sie upewnic, ze wszystko jest szczelne.

— Panel swieci na zielono — zawolala Pancho.

— Dobrze. Tylko wykonam test reczny.

Byl to element procedur, ktore cwiczyli w symulatorze. Wanamaker sprawdzil, czy nie ma jakichs nieszczelnosci miedzy sluza powietrzna statku a habitatem.

— W porzadku — oznajmil po dwoch minutach. — Otwieram zewnetrzna klape.

Pompy zaszumialy i Wanamakerowi wydalo sie, ze slyszy, jak zewnetrzna klapa otwiera sie ze skrzypnieciem. To tylko wyobraznia, pomyslal. Te lozyska nie skrzypia.

W koncu wewnetrzna klapa stanela otworem i Gaeta wtoczyl sie niezgrabnie do ladowni. Wielki skafander gorowal nad Wanamakerem; mial wrazenie, ze wlasnie wszedl jakis gigantyczny robot naslany przez Obcych.

— Witamy na pokladzie — rzekl, stajac na palcach, by dostrzec twarz Gaety w wizjerze skafandra.

— Czy to autobus do Tijuany? — zazartowal Manny.

— Przestancie blaznowac i zamykajcie sluze — odezwala sie Pancho. — Musimy sie trzymac planu.

Nadia Wunderly miala nadzieje, ze zdobedzie probki stworzen z pierscieni przed debata Eberly’ego z Holly, ale opoznienia w przygotowaniu rakiety transferowej i zmiany w skladzie zalogi, z niej samej na Pancho, a ostatecznie na Gaete — ktory, jej zdaniem, powinien byl sie podjac tego zadania na samym poczatku — spowodowaly, ze misje rozpoczeto dopiero w dniu debaty.

Eberly udawal, ze niechetnie udzieli zezwolenia na start rakiety transferowej, ale jedna wizyta Gaety i Wanamakera wystarczyla, zeby zmienil zdanie. Ale i tak udalo mu sie przeciagnac start az do dnia pierwszej debaty miedzy nim a Holly.

Wunderly wiedziala, ze debata ma sie rozpoczac dopiero o dwudziestej. Moze Manny’emu uda sie do tej pory przeleciec przez pierscienie i rozpoczac droge powrotna. Ale i tak nie bede miec pojecia, co znalazlo sie w jego pojemnikach na probki. Debata rozpocznie sie, zanim probki znajda sie w laboratorium.

Siedziala w swoim malym, zagraconym gabinecie, a na inteligentnym ekranie bylo widac w dwoch osobnych oknach skafander Gaety i widok Saturna. Pierscienie gigantycznej planety lsnily jak szerokie pasy kuszacych brylantow, necace, nieskonczenie fascynujace.

Oderwanie wzroku od pierscieni wymagalo od Wunderly duzego wysilku woli. Nerwowo zaczela przerzucac papiery na zasmieconym biurku, czekajac, az statek odlaczy sie od habitatu i zacznie lot w strone pierscieni.

No, dalej, poganiala ich w myslach. Do roboty!

12 KWIETNIA 2096: START

— Na moj znak, pieciosekundowe odliczanie! — zawolala Pancho. — Piec! Cztery…

Poczula, jak rakieta zadygotala, gdy zostala uwolniona z uchwytow podtrzymujacych ja przy habitacie.

…dwa… jeden…

Automatyczny pilot wystrzelil strumienie zimnego gazu, blyskawiczne uderzenie, ktore Pancho lekko odczula, nawet stojac w kokpicie. Trzymala kciuk na przycisku startu recznego, ale zabezpieczenie okazalo sie zbedne.

— Ruszylismy! — zawolala.

— Powodzenia — rozlegl sie w glosniku glos Tavalery. Poczucie ciezaru, wywolane ruchem obrotowym habitatu, zniklo calkowicie. Pancho poczula, jak wszystko przewraca jej sie w srodku. Dalej, dziewczyno, skarcila sie w duchu, wsuwajac stope do petli na podlodze, bylas juz w stanie niewazkosci wiele razy. Tylko zadnych mdlosci.

Wanamaker wetknal glowe przez klape.

— Manny je sniadanie.

— W skafandrze? — spytala Pancho przez ramie. Zauwazyla, ze trzyma sie brzegu klapy obiema rekami, a jego stopy unosza sie nad pokladem.

— Tak. Jestes glodna? Przyniose cos z mesy.

Pancho wiedziala, ze mesa na tym statku to tylko mala lodowka wypchana kanapkami i sokami owocowymi. Jej zoladek nadal sie skarzyl, choc poruszanie glowa nie przyprawialo jej juz o zawroty.

— Tak, rzuce cos na zab — odparla. — I tak przez kilka nastepnych godzin nie bedzie nic do roboty poza patrzeniem na wskazniki.

Poza tym, dodala w duchu, nie pozwole, zeby niewazkosc dala mi sie we znaki.

Holly przygryzla warge i przyjrzala sie liczbom wyswietlonym na inteligentnym ekranie. Piec tysiecy dwiescie szesnascie podpisow, pomyslala. Ciagle za malo. Ale uda sie.

Miala nadzieje, ze dzis wieczorem podczas debaty z Eberlym oglosi, ze ruch zwiazany z petycja zdobyl juz wystarczajaca liczbe glosow. Nic z tego, pomyslala. Ale jestesmy coraz blizej. I ponad jedna trzecia podpisow zlozyli mezczyzni.

Zadzwonil telefon. Na dole ekranu pojawila sie informacja, ze to Zeke Berkowitz.

— Odbierz — rzekla.

Berkowitz, zwykle rozradowany, tym razem wygladal na zaklopotanego.

— Holly, przed debata nadajemy wiadomosci. Pomyslalem, ze wolalabys je obejrzec wczesniej, zeby nic cie nie zaskoczylo.

— Dobrze — odparla z roztargnieniem Holly, nadal myslac o zbieraniu podpisow pod petycja.

— Wysylam ci ten wywiad — rzekl Berkowitz.

— Dzieki.

Przez prawie pol godziny Holly przegladala dane liczbowe zwiazane ze zbieraniem podpisow, zastanawiajac sie, czy istnieja jakies nisze populacyjne, ktore jeszcze nie podpisaly petycji. W koncu, raczej po to, zeby sobie zrobic przerwe w analizie dany przelaczyla sie na wiadomosc przyslana przez Berkowitza.

Ze zdumieniem zobaczyla na ekranie Jean-Marie Urban. Zona glownego naukowca siedziala w tym samym studiu w ktorym Berkowitz nagrywal wywiad z Holly i Eberlym.

— Pani Urbain — mowil Berkowitz zza kamery. — Jaki jest powod, dla ktorego zalozyla pani ten komitet?

Jean-Marie Urbain wygladala na spieta, ale usmiechnela sie z wysilkiem i spojrzala prosto do kamery.

— Sadze, ze nasza spolecznosc powinna zaprzestac zbierania podpisow pod ta absurdalna petycja — oznajmila.

Holly az podskoczyla ze zdziwienia.

— Ma pani na mysli petycje domagajaca sie zniesienia zasady zerowego rozwoju populacji?

— Tak. W rzeczy samej. Nie wolno uchylac tej zasady.

— A dlaczego sprzeciwia sie pani tej petycji? — spytal Berkowitz.

Z mina wyrazajaca sama szczerosc i przekonanie do swoich racji, pani Urbain wyrecytowala wyuczona lekcje:

— Nasz habitat dysponuje ograniczonymi zasobami. Jesli dopuscimy do nieuregulowanego przyrostu naturalnego, nasz habitat szybko sie wypelni, osiagajac taka liczbe ludnosci, ze nie bedziemy w stanie jej utrzymac. Ludzie beda glodowac. Dzieci — niemowleta — beda glodowac!

— Nie sadzi pani, ze to dosc ekstremalny poglad?

— Skadze znowu. Nieregulowany przyrost naturalny zmieni nasz piekny habitat w przeludnione slumsy, zatloczone szambo pelne biedy, chorob i zbrodni. Musimy utrzymac zasade zerowego rozwoju populacji! Nie wolno jej znosic!

— Nigdy?

Jean-Marie Urbain zawahala sie. Holly pomyslala, ze rozpaczliwie szuka w pamieci odpowiedzi, jaka jej podsunieto.

Вы читаете Tytan
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату