— Nie, nie az tak — odparla w koncu. — Musimy jednak utrzymac ja do chwili, az zdobedziemy jakis sposob na pomnazanie naszych bogactw, ktory pozwoli nam utrzymac rosnaca populacje.

— Jakis sposob na pomnazanie bogactw? — powtorzyl Berkowitz.

— Tak. Nasz habitat zaprojektowano, by mogl utrzymac dziesiec tysiecy ludzi. O ile nasza sytuacja ekonomiczna sie nie poprawi, nie mamy wystarczajacych zasobow do utrzymania wiekszej populacji.

Na moment zapadla cisza, po czym Berkowitz rzekl:

— Pani Urbain, gdyby uchylic zasade ZRP, czy chcialaby pani miec dziecko?

Jean-Marie wygladala na zaskoczona, wrecz zaszokowana jego pytaniem.

— Ja? Czy ja chcialabym miec dziecko?

— Pani i doktor Urbain nie macie dzieci, prawda?

— Tak — przyznala. Z niechecia, zauwazyla Holly.

— A zatem, gdyby stalo sie to dopuszczalne? Przeciez sa panstwo na tyle mlodzi, ze moglibyscie miec dziecko.

— Moglabym — odparla wolno. Po czym szybko dodala: — Oczywiscie dopiero wtedy, gdy spolecznosc bedzie w stanie utrzymac wieksza populacje.

Kamera cofnela sie i na ekranie ukazal sie Berkowitz, siedzacy naprzeciwko Urbain. Odwrocil sie lekko i inna kamera pokazala zblizenie jego twarzy.

— Pani Urbain, zona glownego naukowca habitatu, powolala komitet, ktorego celem jest wystapienie przeciwko wnioskowi o zniesienie zasady ZRP. Co panstwo o tym sadzicie? Podzielcie sie z nami refleksjami. Bedziemy je przekazywac na biezaco, w cogodzinnym raporcie.

Ekran scienny Holly zgasl. To byl koniec wywiadu. Siedziala w ciszy, czujac, jak mysli klebia jej sie w glowie. Opozycja! Zdrada! Uspokoila sie troche, uswiadomiwszy sobie, ze to Eberly musial do tego przylozyc reke. Co za gad, pomyslala, wystawil kobiete do walki przeciwko kobiecie — w sprawach kobiet.

— Co u ciebie? — spytala Pancho, wysuwajac stope z petli i unoszac sie na poziom wizjera skafandra Gaety. W slabym swietle lamp w ladowni widziala jego pobruzdzona zmarszczkami twarz.

— Sprawdzam wszystko po dwa razy — odparl Gaeta, a w jego wzmocniony glos odbil sie echem od metalowych scian ladowni.

— Jak swiety Mikolaj.

— Patrz tylko — rzekl Gaeta.

Pancho zobaczyla, jak potezne ramiona skafandra unosza sie po bokach z jekiem serwomotorow. Szczypce otworzyly sie i zamknely.

— Jak krab, nie? — zauwazyla.

— Chcesz zatanczyc — spytal Gaeta, otaczajac ja ramionami. Zaczal przestepowac niezdarnie z nogi na noge, unoszac wielkie, magnetyczne buty i stawiajac je z powrotem na pokladzie.

Pancho oparla sie na jego szerokich ramionach i usmiechnela sie.

— Hej, Jake nie powinien tego ogladac. Jest bardzo zazdrosny.

Gaeta opuscil ja delikatnie na podloge i uwolnil. Pancho wlozyla jedna ze stop do petli, po czym wykonala chwiejne dygniecie.

— Dzieki za taniec.

— Pilot na mostek — przez interkom rozlegl sie glos Wanamakera. — Punkt wystrzelenia za godzine.

— Musze isc — rzekla Pancho. — Wszystko w porzadku? Potrzebujesz czegos?

— W porzadku. Zaczne teraz koncowe testy.

— Dobrze. Powiem Jake’owi. Bedzie cie obserwowal. Odepchnela sie od klapy i poleciala na mostek. Katem oka spojrzala na glowny zegar i wsunela stopy w petle na stanowisku pilota.

— Holly zaraz powinna zaczac debate z Eberlym — mruknela.

Wanamaker nie odpowiedzial. Od jego stalowoszarych wlosow odcinaly sie sluchawki; juz zaczal prace z Gaeta przy ostatniej kontroli skafandra.

12 KWIETNIA 2096: PIERWSZA DEBATA

Holly byla nadal wsciekla z powodu pani Urbain, gdy wspinala sie po czterech schodkach na scene audytorium. Amfiteatr byl wypelniony po brzegi: wszystkie miejsca byly zajete, gdzie tylko byla w stanie siegnac wzrokiem. W pierwszym rzedzie dostrzegla Jean-Marie u boku meza.

No jasne, pomyslala Holly. Malcolm sklonil ja do zorganizowania ruchu przeciwko petycji, bo sie boi, ze rozwoj populacji zaszkodzi pracy naukowej jej meza. Musze sie pozbyc tych bzdur jak najszybciej.

Profesor Wilmot wyciagnal reke, gdy wkraczala na scene i zaprowadzil ja do jednego z trzech foteli ustawionych za mownica. Eberly jeszcze sie nie pojawil. To do niego podobne, pomyslala Holly, az gotujac sie w srodku. Bedzie czekal, az wszyscy zajma miejsca, a wtedy zrobi wielkie wejscie.

Rozejrzala sie po widowni, probujac znalezc jakies znane twarze. Niestety, nie bylo nikogo z przyjaciol. Wiedziala, ze siostra, Jake i Gaeta polecieli na misje, a Raoul pracowal w centrum kontroli lotow; Cardenas takze nie bylo widac. Moze siedzi w swoim laboratorium i martwi sie o Manny’ego. Zobaczyla pania i pana Yanez w piatym rzedzie, za nimi oboje Mishimowie i cale mnostwo ochotnikow, ktorzy pracowali przy zbieraniu glosow. Ale nie bylo nikogo z jej naprawde bliskich przyjaciol.

Westchnela w duchu. Coz, na szczycie jest sie samotnym.

Podwojne drzwi z tylu audytorium stanely otworem i wkroczyl Malcolm Eberly, wiodac za soba orszak skladajacy sie z kilkudziesieciu osob. Kroczac centralna nawa Eberly usmiechal sie tryumfalnie. Publicznosc wstawala z miejsc i zaczela klaskac. Lizusy, pomyslala Holly. Wszyscy pracuja w administracji.

Eberly energicznie wkroczyl na stopnie i skierowal sie prosto do profesora Wilmota. Profesor wstal z fotela, z wyrazem twarzy gdzies pomiedzy uprzejmym obrzydzeniem a mina kogos, kto musi wywiazac sie z nieprzyjemnego obowiazku. Eberly wyciagnal dlon i uscisnal reke Wilmota, kilkakrotnie, zas publicznosc pomrukiwala i wiwatowala.

— Witaj, Holly — rzekl Eberly, klaniajac sie jej, caly w usmiechach.

— Witaj, Malcolmie. Jak milo, ze zdazyles. Zasmial sie.

— Poczucie humoru jest bardzo wazne. Pomoze ci sie oswoic z przegrana.

Holly odwzajemnila usmiech.

— Zobaczymy.

Eberly zasiadl po drugiej stronie Wilmota, zas profesor wstal i podszedl do mownicy. Holly zauwazyla, ze swita Eberly’ego nie ma gdzie usiasc, wiec staneli pod scianami audytorium. Mam nadzieje, ze to potrwa naprawde dlugie godziny, pomyslala Holly. Dobrze im tak.

Wilmot uciszyl tlumy i objasnil zasady debaty: kazdy kandydat wyglasza mowe wprowadzajaca przez piec minut, potem nastepuje trzyminutowa odpowiedz. Nastepnie publicznosc moze zadawac pytania.

— Kazdy z kandydatow wyglosi tez przemowienie koncowe, ktore ma trwac trzy minuty — zakonczyl Wilmot i zwrocil sie do Eberlyego: — Urzedujacy administrator przemowi jako pierwszy.

Kris Cardenas chodzila tam i z powrotem po pomieszczeniu, ktore wykorzystywano jako centrum kontroli misji. Byla to ta sama sala, w ktorej postawiono skafander po wyjeciu go z magazynu i przygotowywano do lotu. Manny’ego i jego skafandra nie bylo tu teraz, pomieszczenie sprawialo przez to wrazenie duzego i pustego.

Timoshenko siedzial przy rzedzie wygladajacych na delikatne komputerow, ktore Tavalera przeniosl ze sluzy i zawiesil na grodziach; na twarzy Rosjanina malowalo sie skupienie. Cardenas slyszala glosy Pancho i Wanamakera, ale od pol godziny nie bylo slychac Manny’ego.

Bal sie leciec, powtarzala sobie Cardenas. Nie chcial tej misji. Mowil, ze jest uciekinierem praw statystyki. A teraz tam jest i nadstawia karku za Nadie. Cardenas potrzasnela glowa. Nie, nie tylko za Nadie. Za nas wszystkich. Macho z przekletym poczuciem honoru. Wroc do mnie, Manny. Nie daj sie tam zabic. Wroc do mnie.

Tavalera nalal sobie kawy z termosu, mial powazna, niemal ponura mine. Ale Raoul zawsze jest skwaszony, pomyslala Cardenas. Chciala zapytac, czy wszystko jest w porzadku, ale nie chciala przeszkadzac im w pracy, rozpraszac. I nie chciala wyjsc na zamartwiajaca sie, marudzaca kobietke.

Вы читаете Tytan
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату