— Za piec minut rozdzielenie, na moj znak — rozlegl sie chlodny, profesjonalny glos Pancho.

— Zrozumialem, piec minut — to Manny.

— Chcesz kawy?

Cardenas niemal podskoczyla. Skupila sie calkowicie na glosach ze statku, a Tavalera ja zaskoczyl.

— Posluchaj, pani doktor — rzekl lagodnie Tavalera. — To bedzie dluga misja. Usiadz i wyluzuj. Nic mu nie bedzie.

— Wiem, Raoul. Ale nie moge przestac sie martwic.

Wcisnal jej do rak kubek z kawa.

— Przynajmniej usiadz. Nie powinnas caly czas stac. Czujac klebiace sie w jej duszy leki, Cardenas podeszla do skladanego krzesla obok Timoshenki i usiadla. Nie powinnam pic kawy, pomyslala, ostroznie saczac parujaca ciecz. Jestem juz wystarczajaco nakrecona.

Jakby czytajac jej w myslach, Timoshenko usmiechnal sie do niej.

— Przydalaby sie raczej wodka, nie?

— Jak wroca, wypijemy szampana — rzekl Tavalera. W malym glosniczku rozlegl sie glos Wanamakera.

— Rozdzielenie zakonczono powodzeniem. Wszystkie systemy sprawne.

— Jestem na zewnatrz — to glos Gaety. — Lece w strone pierscienia B.

Jest na zewnatrz. Cardenas poczula, jak oddech wieznie jej w gardle. Jest zdany tylko na siebie.

Nadia Wunderly nie byla religijna osoba, ale wymalowala replike starego, rozetowego motywu uzywanego przez Amiszow, ktory zapamietala z dziecinstwa: kolorowe, zazebiajace sie kola, o srednicy niecalych dwunastu centymetrow. Byl na ekranie w jej zagraconym biurze i mial odpedzac zle duchy. To nonsens, powtarzala sobie Nadia! Ale jakos czula sie z nim lepiej.

Misja jak dotad przebiegala bez przeszkod. Manny byl na zewnatrz, a Pancho manewrowala rakieta transferowa tak, by przeleciec pod pierscieniem B, przez szczeline Cassiniego miedzy pierscieniami A i B, do miejsca, gdzie miala zabrac Manny’ego.

Kiedy juz przeleci przez pierscien i zbierze moje probki, dodala w duchu. Stlumila w sobie chec wyciagniecia reki i dotkniecia rozetki.

Jak przypuszczala Holly, mowa wstepna Eberly’ego byla prawie w calosci poswiecona idei eksploracji pierscieni.

— Tam jest wielkie bogactwo — tlumaczyl publicznosci pelnym pasji, zarliwym tonem, ktorego zawsze uzywal, gdy chcial zauroczyc tlumy. — Najcenniejszym towarem w Ukladzie Slonecznym jest woda, a my mamy w zasiegu reki wiele miliardow ton zamarznietej wody. Najwyzszym priorytetem mojej drugiej kadencji bedzie rozpoczecie eksploracji pierscieni Saturna, by kazdy mieszkaniec tego habitatu mogl stac sie bogaty jak ziemski milioner.

Klaskali z zapalem. Holly siedziala na scenie i patrzyla, jak publicznosc pomrukuje z aprobata, klaszcze, a nawet gwizdze, a polowa wstala i zaczela owacje na stojaco.

Wilmot odczekal kilka chwil, po czym spokojnie podszedl do mownicy i wykonal uciszajacy gest obiema rekami. Tlum ucichl, stojacy zaczeli siadac.

Powinnam przyprowadzic ze soba jakis klakierow, pomyslala Holly. Wymierzyla sobie mentalnego klapsa za to, ze nie pomyslala o sciagnieciu jakichs zwolennikow, zeby zafundowali jej podobna owacje.

— A teraz ubiegajaca sie o urzad — zapowiedzial profesor Wilmot, odwracajac sie w kierunku Holly — panna Holly Lane, dawniej szefowa dzialu zasobow ludzkich.

Publicznosc zaklaskala, uprzejmie i niemrawo. To lepsze niz nic, pomyslala Holly podchodzac do mownicy. Przygotowana przez nia mowa pojawila sie na ekranie sciennym.

— Sa inne bogactwa poza pieniedzmi — zaczela, rozgladajac sie po morzu twarzy. — Z dobrych i wlasciwych powodow, wszyscy wyrazilismy zgode na zasade zerowego rozwoju populacji, gdy zaczynalismy podroz na Saturna. Ale to bylo kiedys.

Zobaczyla, ze kilka osob pokiwalo glowami. Kobiety.

— Ten habitat jest naszym domem. Wiekszosc z nas spedzi tu reszte zycia, niektorzy z wyboru, niektorzy dlatego, ze nie wolno im wrocic na Ziemie — wziela gleboki oddech. — Skoro jest to nasz dom, powinnismy w jak najwiekszym stopniu uczynic go miejscem przyjaznym dla ludzi. Nie mam na mysli tylko fizycznego srodowiska, lecz to, ze predzej czy pozniej bedziemy chcieli sprowadzic na swiat nasze dzieci.

— W przeciwnym razie bedziemy zyli w jalowej, pustoszejacej skorupie. Potrzeba nam ciepla, milosci, ludzkich uczuc, jakie daja rozwijajace sie rodziny.

— A potrzeba nam wzrostu? — krzyknal ktos z tylu. Wszystkie glowy zwrocily sie w jego strone. Jeden z lizusow Eberly’ego, pomyslala Holly. Ktos sie zasmial.

Usmiechnela sie.

— Potrzebna nam przyszlosc — odparla. — Dzieci to przyszlosc, a bez nich spolecznosc bedzie sie starzec, az wymrze.

Gdy Holly mowila dalej, Edouard Urbain zwrocil sie do zony i wyszeptal:

— To nonsens. Rozwoj populacji zniszczy ten habitat. Skinela glowa, wiedzac, ze jej maz ma na mysli zagrozenie, jakie rozwoj populacji stwarza dla jego prac.

12 KWIETNIA 2096: PRZEZ PIERSCIENIE

Manny Gaeta skrzywil sie na widok blasku Saturna. Choc skafander mial mocno przyciemniany wizjer, pierscien B byl tak jasny, ze az bolaly go oczy. Blyszczace lodowe klejnoty rozciagaly sie jak okiem siegnac, we wszystkich kierunkach.

Usmiechnal sie, wbrew sobie. Tak, bal sie, gdzies gleboko odczuwal strach. Ale takze podniecenie i radosc. Byl taki stary cytat: „Smialo podazac tam, dokad nie dotarl jeszcze zaden czlowiek”. To ja. Smialo. Sam w swoim skafandrze, pedzacy w strone oslepiajacych pierscieni, Gaeta wiedzial, ze gdyby musial umrzec, to chcialby to zrobic wlasnie w taki sposob, odkrywajac nieznane lady.

— Zblizam sie — mruknal do wbudowanego w helm mikrofonu.

Spojrzal na wyswietlacz po lewej stronie helmu. Widac bylo na nim tylko zaklocenia. Nie powinno sie tak dziac, pomyslal, potrzasajac glowa.

— Twoj wysokosciomierz przestaje dzialac — w sluchawkach bylo slychac napiecie w glosie Wanamakera.

— Trudno ci bedzie ocenie odleglosc — wtracila Pancho.

— Moge ocenic na oko.

— Cos cie trafilo? — spytal Wanamaker.

— Jeszcze nie. Jestem okolo dwustu kilometrow od glownej czesci pasa.

— Ale szybko sie przemieszczasz. Mamy dobry namiar. Robisz dwiescie kilometrow na godzine.

— Powinienem zwolnic.

— Dopalacze hamujace wlacza sie za szesc minut — oznajmil Wanamaker. — Chcesz wylaczyc automatyke i odpalic je recznie?

Patrzac na obezwladniajacy przestwor oslepiajacej bieli, Gaeta odparl:

— Nie, niech automat to zrobi.

— Powiedz mi, jak zaczniesz odczuwac uderzenia — wtracila Pancho.

— Dobrze — odparl, myslac, ze i tak nie mogliby nic z tym zrobic. Za dziesiec minut beda po drugiej stronie pierscienia.

O ile wszystko pojdzie, jak powinno, odezwal sie glos w jego glowie. Beda tam czekac na ciebie, ile trzeba. Wylowia cie.

Tak, powiedzial sobie Gaeta. Wylowia.

Na wyswietlaczu helmu zamrugalo czerwone swiatelko. Uderzenie, pomyslal Gaeta. Wyswietlacz sciemnial. Uderzyl mnie jeden platek lodu. Zwiadowca?

Вы читаете Tytan
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату