Holly byla zaskoczona pytaniami od publicznosci. Prawie w calosci zadaly je kobiety i wszystkie chcialy wiedziec, jak szybko mozna uchylic zasade ZRP.
— Pierwszy etap to zdobycie szesciu tysiecy szesciuset szescdziesieciu siedmiu podpisow pod nasza petycja — wyjasnila po raz kolejny. — Nie mozemy zrobic nic, dopoki nie zbierzemy tej liczby.
Ludzie Eberlyego tez zadawali pytania: przewaznie o to, ile mozna zarobic na eksploracji pierscieni Saturna. Profesor Wilmot wybieral z publicznosci osoby, ktore chcialy zadawac pytanie, i przypadkiem byly to przewaznie kobiety.
Przez caly czas Eberly zachowywal sie dziwnie milczaco. Nie chodzilo o to, ze nie przemawial dobrze czy nie odpowiadal na pytania, po prostu calkowicie ignorowal kwestie rozwoju populacji. Holly spodziewala sie, ze bedzie malowal straszne obrazy habitatu wypelnionego dziecmi i zmierzajacego do katastrofy z powodu biedy, ale nic takiego nie nastapilo. Mowil tylko o pozytywnych rzeczach, o tym, do jakiego bogactwa moze dojsc habitat eksploatujac pierscienie. Holly wydawalo sie, ze calkowicie unika sprawy ZRP.
Do chwili, az profesor Wilmot wywolal Jean-Marie Urbain.
Wstala, ubrana nieskazitelnie, w waskiej ciemnej sukience z krotkim rekawem, dyskretnie przyozdobionej bizuteria: bez dwoch zdan, najlepiej ubrana kobieta w audytorium. Holly pomyslala, ze wyglada na odrobine zdenerwowana, wrecz niesmiala. Automatyczne mikrofony w audytorium dostroily sie do niej. Jej maz, siedzacy obok, wygladal raczej na rozdraznionego niz zachwyconego tym, ze jego zona ma zadac jakies pytanie.
— Prosze, pani Urbain — rzekl lagodnym tonem Wilmot.
— Mam pytanie do pana Eberly’ego — rzekla, lekko drzacym glosem. — Prosze pana, co sie stanie z programami badawczymi, prowadzonymi przez naszych naukowcow, jesli bedziemy musieli przeznaczyc dostepne nam zasoby na utrzymanie rozwijajacej sie populacji?
Eberly wyskoczyl ze swojego fotela, jakby mial tam sprezyne, i radosnie sie usmiechnal. To bylo umowione, pomyslala Holly. Kazal jej zadac to pytanie.
Zanim pokonal trzy kroki miedzy fotelem a mownica, zmienil calkowicie wyraz twarzy. Usmiech znikl; byl teraz powazny, niemal ponury.
— Jak wszyscy wiemy — rzekl cicho, opanowanym glosem — glownym celem habitatu jest prowadzenie badan naukowych Saturna, jego ksiezycow i pierscieni. Jesli jednak bedziemy musieli wykorzystywac coraz wiecej zasobow na utrzymanie rozwijajacej sie populacji, w mniejszym stopniu bedziemy mogli poswiecic sie pracy naukowej.
Holly chciala zaprotestowac, ale Eberly jeszcze nie skonczyl.
— W tej chwili informacje naukowe to nasz glowny towar eksportowy — mowil dalej. — Zasadniczo Miedzynarodowe Konsorcjum Uniwersytetow na Ziemi placi nam za dostarczanie danych o Ukladzie Slonecznym. Oczywiscie, nie zdolamy z tego utrzymac calej populacji. Nasza ekonomia ma charakter wewnetrzny: wytwarzamy wlasna zywnosc, swiadczmy sobie nawzajem uslugi, wymieniamy sie towarami, stworzylismy silna gospodarke sluzaca nam samym.
Pochylil glowe i zawahal sie na sekunde, po czym uniosl wzrok:
— Jesli jednak nasza populacja zacznie sie rozwijac w sposob niekontrolowany i nie bedziemy mieli zewnetrznych zrodel dochodu, a zostaniemy zmuszeni produkowac wiecej zywnosci, mieszkan, wydawac wiecej na ksztalcenie i znalezc prace dla nowych obywateli, to naukowcy beda musieli zdac sie wylacznie na fundusze z MKU, a nie bedzie ich na tyle wystarczajaco, by utrzymac obecny zakres pracy. Bedziemy musieli zredukowac nasze programy naukowe, a MKU cofnie finansowanie. Bledne kolo.
Dziesiatki rak uniosly sie w gore. Ale Eberly jeszcze nie skonczyl.
— Jednakze — rzekl, mowiac nieco glosniej — dostrzegam pewien sposob na wyjscie z tego dylematu. — Po jego twarzy przemknal dyskretny usmieszek. — Aby pozwolic na rozwoj populacji, musimy miec zrodlo dochodu. I oto mamy je przed nosem: pierscienie Saturna. Kiedy zaczniemy sprzedawac wode dla Selene i Ceres oraz innym osiedlom ludzkim w Ukladzie Slonecznym, bedziemy mieli zrodlo dochodu, ktore pozwoli nam zniesc zasade zerowego rozwoju populacji raz na zawsze!
Swita Eberly’ego pod scianami zaczela wiwatowac i szybko dolaczyla do nich reszta publicznosci. Holly siedziala na scenie, oszolomiona prostota tego planu. Patrzyla, zawiedziona, jak publicznosc wstaje i wiwatuje. Chciala podbiec do mownicy i wykrzyczec, ze nikt nie dopusci do eksploatacji pierscieni dopoki nie bedzie calkowicie pewne, ze nie ma tam zadnych organizmow zywych, ktore moglyby ucierpiec.
Wiedziala jednak, ze to nie ma sensu. Eberly odebral jej wlasny punkt przetargowy i przekul go na swoja korzysc. Chcecie dopuscic do rozwoju populacji? To eksploatujcie pierscienie, zeby na to zarobic.
Nadia chyba umrze, jak o tym uslyszy, pomyslala Holly. A Malcolm wygra wybory w cuglach.
Nadia tkwila tymczasem w swoim zagraconym biurze, calkowicie pochlonieta obrazem z kamery na helmie Gaety, ktory ogladala na monitorze znajdujacym sie na biurku. Wygladalo to jak spadanie z lodowcowego klifu. Ekran wypelnialy lsniace drobiny lodu, przeplatajace sie pasma, laczace sie tak zawile, ze nawet najszybszy komputer nie byl w stanie modelowac ich w czasie rzeczywistym. Wiedziala, ze Manny opada na pierscien; przeora go jak meteor uderzajacy w czastki lodu.
— Dopalacze hamujace zakonczyly prace — w glosnikach rozlegl sie glos Gaety.
— Zrozumialem, dopalacze zakonczyly prace — to glos Wanamakera. — Twoj wektor predkosci jest poprawny.
Wunderly nalegala, zeby zmniejszyc predkosc opadania Gaety. Choc byl to najgestszy z pierscieni, pierscien B mial ledwo dwa kilometry grubosci. Jesli Gaeta nie zwolni, przeleci przez niego tak szybko, ze nie zbierze zadnych probek. Gaeta zgodzil sie niechetnie. Gdy po raz pierwszy tedy przelatywal, jego trajektorie zaprojektowano tak, by przesliznal sie przez pierscien B w czasie krotszym od dziesieciu minut, a i to o malo go nie zabilo. Teraz lecial lotem nurkowym, po jednej i drugiej stronie pierscienia, na tyle wolno, zeby miec szanse na zlowienie jakichs probek lodowych czastek i ewentualnych zywych istot.
Jesli rzeczywiscie tam sa, myslala Wunderly. Jesli naprawde istnieja i nie sa moim marzeniem sennym.
— Otwarcie pojemnikow na probki — uslyszala glos Wanamakera.
— Zrozumialem, otwieram pojemniki — potwierdzil Gaeta.
— Mamy odczyty temperatury z pojemnikow, trzy stopnie powyzej temperatury otoczenia — rzekl Wanamaker.
— Dobrze — odparl Gaeta. — Nie chce usmazyc tych malenstw, jak juz sie znajda w pojemnikach.
Wunderly przypomniala sobie, jak podczas pierwszego przelotu Gaety przez pierscien lodowe stworzenia pokryly jego skafander tak gesto, ze nie mogl poruszac konczynami ani porozumiec sie z kontrolerami. Tym razem na antenach lacznosci umieszczono miniaturowe spirale grzejne. Utrzymywanie temperatury anten wyzszej od temperatury otoczenia nie wymagalo wiele energii. Nalezalo natomiast utrzymac niska temperature reszty skafandra, szczegolnie pojemnikow na probki.
Byl juz na tyle blisko, ze widziala na ekranie poszczegolne bryly lodu. Nie dalo sie ocenic ich rozmiaru, ale niektore fragmenty byly wyraznie wieksze od innych.
— Troche mi sie oberwalo — wyznal Gaeta. — Duzo uderzen.
— Jak z rozmiarami? — spytal Wanamaker.
— Nie sa na tyle duze, zeby mna nawet potrzasnac — rzekl Gaeta — ale licznik kolizji swieci jak ekranik gry wideo.
Tylko zeby nie trafilo go nic duzego, blagala w duchu Wunderly. Wiedziala, ze sa tam kawalki wielkosci ciezarowek. Zeby tylko nic mu sie nie stalo, modlila sie do boga, w ktorego tak naprawde nie wierzyla.
12 KWIETNIA 2096: SPOTKANIE
— No to jazda — rzekla Pancho, probujac swiadomie trzymac jezyk jak najdalej od zebow. Kiedys paskudnie przeciela jezyk zebami, podczas awaryjnego ladowania klipra, kiedy jeszcze pracowala jako astronautka. Potem przez wiele lat nosila ze soba wkladke ochronna, ale rzadko pamietala o tym, zeby wlozyc ja na miejsce, kiedy byla taka potrzeba.
Teraz stala przy sterach rakiety transferowej i patrzyla przez bulaj obserwacyjny, nurkujac malym pojazdem w szczeline Cassiniego miedzy pierscieniami A i B.
