W bulaju obserwacyjnym przed soba dostrzegla pedzacy w jej strone pierscien B, przeplatajace sie pasma lodowych czastek z ciemnymi pasmami przypominajacymi sadze z lewej strony. Wprawnymi ruchami dloni ustawila statek w kierunku, w ktorym obracaly sie lodowe czastki. Im mniejsza roznica miedzy ich predkoscia a nasza, tym mniejsza szansa, ze oberwiemy.

Wiedziala jednak, ze statek zostanie niezle zbombardowany. Jest tam mnostwo odlamkow lodu i bedziemy sie musieli przez nie przecisnac, czy nam sie to podoba, czy nie. Statek nie mial wystarczajacego ciagu, zeby odwrocic kurs i uniknac spotkania z pierscieniem. Pancho mogla teraz tylko przesliznac sie przez pierscien pod jak najmniejszym katem, zeby spedzic w nim jak najmniej czasu.

Alarm zderzeniowy zapiszczal. Zaczelo sie, pomyslala Pancho.

— Jedziemy — rzekla, bardziej do siebie, niz dwoch mezczyzn w ladowni.

Przypominalo to wpadniecie lotem nurkowym w lodowiec, spadanie na nieskonczona polac sniegu. Ale ten lodowiec nie byl jedna bryla, skladal sie z miriadow lodowych czasteczek.

Pancho zwiekszyla delikatnie ciag glownych silnikow i poczula, jak lekko odpycha ja od podlogi. Przypomniala sobie katastrofe na Ksiezycu, kiedy przyspieszenie wyrwalo jedna z zamocowanych w pokladzie petli, lamiac jej noge. Na razie nie jest tak zle, pomyslala. Na razie.

Alarm zderzeniowy brzmial nieprzerwanie, jak oszalala szafa grajaca, wydajaca z siebie tylko jeden ton. Pancho walnela w przycisk alarmu i wylaczyla go. Wiem, ze obrywamy, zzymala sie w duchu. Jak dotad nic nie bylo na tyle duze, by przebic oslone antymeteorytowa.

Uswiadomila sobie, ze nie wlozyla skafandra. Co za idiotka! Jesli rozwali kokpit, juz po mnie.

Nie ma jednak juz czasu. Nie mogla zostawic sterow, nawet na sekunde, nawet na te krotka chwile, jakiej wymagalo wlozenie nanoskafandra.

Pancho poczula smak krwi w ustach i dotarlo do niej, ze przygryzla sobie jezyk. Alez ja jestem durna, pomyslala. Czemu, u licha…

— Jake! — zawolala, zdziwiona panika we wlasnym glosie. — Przyjdz tu! Szybko! I przynies butle z tlenem.

Zobaczyla wielki, bialy glaz, ktory toczyl sie obok prawej burty statku, nie dalej niz sto metrow. I zblizal sie. Rzucila okiem na radar: tylko szum, za wiele obiektow, mnostwo blyszczacych iskierek na ekranie.

Delikatnie, bardzo delikatnie przesunela wolant w lewo. Glaz oddalil sie nieco, ale nadal lecial obok statku, jakby tylko czekal, az Pancho popelni najdrobniejszy blad, zeby mogl uderzyc w statek i zniszczyc go.

Nie daj sie zahipnotyzowac, skarcila sie w duchu, odrywajac wzrok od lsniacego olbrzyma. Musisz sie rozgladac we wszystkich kierunkach. Rzucila okiem jeszcze raz i tym razem byl znacznie mniejszy; oddalal sie.

Ekran monitora zderzen migal jak ogarniete spazmami oko szalenca. Cisnienie sie utrzymuje, pomyslala. Nie ma przebicia.

Wanamaker zanurkowal w kokpit, nadal w nanoskafandrze, z pobielala twarza i utkwionymi w niej oczami.

— Nie wlozylas skafandra!

— Przejmij stery — zarzadzila Pancho, wyjmujac mu z rak butle z tlenem.

Przeleciala przez klape, lapiac sie brzegu jedna reka; pozwolila zielonej butli zawisnac w powietrzu, a sama wyszarpnela nanoskafander ze schowka i wcisnela do niego nogi.

Statek szarpnal i Pancho uderzyla o grodz.

— Przepraszam! — wrzasnal Wanamaker z kokpitu.

Pancho byla zbyt zajeta, by odpowiedziec. Wlozyla skafander, doczepila do niego butle z tlenem i zobaczyla, jak babel nadyma sie wokol jej twarzy. Wziela gleboki oddech, zaczerpujac powietrza z puszki, po czym wkroczyla z powrotem do kokpitu.

— Dzieki, Jake — mruknela, przejmujac z powrotem stery.

— Juz prawie przelecielismy — rzekl, wskazujac na bulaj. Pancho widziala poprzez rojace sie wokol czasteczki gwiazdy, a nawet sierp ksiezyca. To pewnie Tytan, pomyslala.

Nagle szarpniecie rzucilo ich oboje na kolana. Klapa kokpitu zatrzasnela sie, a system podtrzymywania zycia oswiadczyl z mechanicznym spokojem:

— Spadek cisnienia w ladowni. Przebicie kadluba w sekcji szesc A.

Chwytajac znow stery, Pancho krzyknela:

— Jake, wszystko w porzadku?

— W porzadku — odparl drzacym glosem Wanamaker.

— Manny? Wszystko gra?

— Tak — z interkomu dobiegl glos Gaety. — Troche sie poobijalem w skafandrze.

— Ale nic ci nie jest?

— Nic. Tylko cala woda znikla z ladowni. Niestety.

— Jaka duza jest dziura? Moment wahania.

— Nie widze zadnej dziury. Musi byc mikroskopijna.

— Walnelo nas cos znacznie wiekszego niz mikroskopijny odlamek — rzekla Pancho. — Moze jeden z tych ksiezycow pasterskich.

— To cos, co nas uderzylo, musialo wytracic wiekszosc energii na oslonie antymeteorytowej i wywalilo nam tylko mala dziurke w kadlubie.

— Moze — przytaknela Pancho. Szybko rzucila okiem na instrumenty. Cisnienie w ladowni bylo zerowe, ale tu, w kokpicie, nic nam nie bedzie. Ale i tak dobrze, ze wlozylam skafander. Wylatujemy juz z pierscienia. Liczba uderzen spada. Gdybysmy zaliczyli przebicie kokpitu, juz bym nie zyla.

— Jestesmy juz prawie na zewnatrz — rzekl Wanamker, a na jego pobruzdzonej twarzy pojawil sie usmiech.

Pancho wlaczyla alarm uderzeniowy. Jego piszczenie przypominalo teraz kolysanke.

— Chyba sie udalo — rzekla do Wanamakera.

— Pojde do ladowni i zobacze, jak tam Manny.

— Bedzie musial zostac w skafandrze, dopoki nie zacumujemy w habitacie. Tylko ladownia jest na tyle duza, zeby mogl sie wydostac ze skafandra, a teraz jest tam proznia.

— Dobrze — rzekl Wanamaker otwierajac klape. Cisnienie powietrza w kokpicie utrzymywalo sie na normalnym poziomie. Pancho uswiadomila sobie, ze klapa ladowni musiala zamknac sie automatycznie.

— Och, Jake — rzekla. — Zerknij na lodowke, czy nic jej sie nie stalo.

— Tak jest, kapitanie — odparl Wanamaker, usmiechajac sie i posylajac jej udawany salut.

Pancho odwzajemnila usmiech. Twarz jednak znow zastygla jej w przerazeniu, gdy odwrocila sie i dostrzegla kawal lodu wielkosci bloku, tuz przed nimi. Ruszyla sterami i znikl z widoku.

Wanamaker i Gaeta zaczeli wrzeszczec, poslugujac sie mieszanka angielskiego z hiszpanskim i marynarskimi przeklenstwami.

— Przepraszam, chlopcy — zawolala Pancho, uswiadamiajac sobie, ze niewiele brakowalo a wpadliby na jeden z ksiezycow pasterskich, ktore orbitowaly na brzegu pierscienia.

— Na ile moge to ocenic — rzekla, a na jej twarzy znow zagoscil usmiech — jestesmy po drugiej stronie.

12 KWIETNIA 2096: POWROT

Kris Cardenas prawie wpadla na Wunderly, gdy obie kobiety zaczely biec korytarzem prowadzacym do sluzy kolo przegrody habitatu. Tavalera i Timoshenko biegli przed nimi, juz prawie dobiegali do wlazu. Timoshenko pchal maly wozek.

— Wszystko w porzadku, Kris — sapnela Wunderly. — Podsluchiwalam w biurze ich rozmowy. — Manny’emu nic sie nie stalo.

Cardenas skinela glowa.

— Ale lekko nie bylo.

— Na szczescie nic im nie jest — Wunderly usmiechnela sie blado, gdy zwolnily i zatrzymaly sie. — Nikomu

Вы читаете Tytan
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату