Bracknell zlapal go za ramie i zatrzymal go.
— Jedziemy z Lara na stacje LEO. Jedziesz z nami?
Molina otworzyl szeroko oczy.
— Zabierasz ja na gore?
— Tylko na najnizszy poziom.
— Ale test bezpieczenstwa…
— Dostalismy certyfikat tydzien temu. Dla platformy LEO.
— Ach, tak.
— Jedz z nami — zaproponowal Molina. — Nie robisz dzis nic waznego, prawda?
Molina zesztywnial.
— Pisze raport koncowy.
— To mozesz zrobic pozniej. Przeciez nie chcesz wyjechac do Australii nie przejechawszy sie najpierw winda, ktora pomagales zbudowac? Jedz z nami.
Molina potrzasnal glowa.
— Nie, mam jeszcze tyle do zrobienia przed wyjazdem…
— Chyba sie nie boisz, co? — droczyl sie Bracknell.
— Boje sie? Oczywiscie, ze nie!
— To jedz z nami. Tylko my troje. Jak za dawnych dobrych czasow.
— Jak za dawnych czasow — powtorzyl Molina.
Bracknell wiedzial, ze sam sie troche boi. Jesli zabierzemy Victora, bede musial z nim rozmawiac i przestane sie martwic o bezpieczenstwo Lary. Wiedzial jednak, ze to tylko wymowka. Kolejny przesad: jesli poza mna i Lara bedzie ktos jeszcze, nic sie nie stanie.
Molina, ktory nie byl z Lara sam na sam odkad wyznal, ze ja kocha, pozwolil, by Bracknell zawrocil go i poprowadzil do budynku, gdzie mieszkali. Pieprzyc to, pomyslal. Pewnie widze ja po raz ostatni w zyciu.
— Mam wrazenie, ze stoimy w miejscu — rzekla Lara, gdy winda lagodnie minela znacznik setnego kilometra.
— Jak w eksperymencie myslowym Einsteina z rownowazeniem grawitacji i przyspieszenia — rzekl Bracknell.
Kabina windy byla na tyle duza, ze mogla pomiescic spory ladunek, i na tyle nowa, ze wygladala na blyszczaca i lsniaca. Wzdluz tylnej sciany znajdowala sie tapicerowana lawka, ale Lara i obaj mezczyzni nie zamierzali siadac. Sciany i podloga kabiny byly zrobione z arkuszy fulerenowych, twardych jak diament, ale mniej blyszczacych, pokrytych odporna na zarysowania zywica epoksydowa. Sufit zbudowano z kratownicy, przez ktora Lara widziala lsniace sciany wewnetrznego szybu, przesuwajace sie plynnie w dol.
Widziala, ze nie ma tam zadnych lin. Zadnych blokow ani kol jak w zwyklej windzie. Caly szyb byl pionowym dzialem elektromagnetycznym; kabina windy przemieszczala sie pod wplywem sil elektromagnetycznych jak czasteczka w akceleratorze albo ladunek wystrzelony na Ksiezyc z elektrycznej wyrzutni masy. Dosc wolno jak na pocisk, myslala Lara, ale przeciez przyspieszali do polowy trasy, gdzie mieli rozpoczac hamowanie, az kabina zatrzyma sie na poziomie LEO.
Molina milczal. Odkad Lara dolaczyla do nich i wyruszyli w krotka podroz w kosmos, wypowiedzial moze dwa slowa.
PLATFORMA LEO
— Powinny tu byc jakies okna — odezwala sie Lara, kiedy w koncu podeszla do lawki na tylnej scianie kabiny i usiadla.
— Strasznie tu nudno, jak nie mozna obejrzec jakiegos widoku.
Bracknell usiadl obok niej i spojrzal na zegarek.
— Jeszcze jakies dwadziescia minut.
Odkad weszli do kabiny, ponad pol godziny wczesniej, Molina nie odezwal sie ani slowem. Stal i czytal cos z palmtopa.
— Okno by sie przydalo — powtorzyla Lara. — Widok bylby niesamowity.
— O ile nie dostalabys mdlosci obserwujac, jak Ziemia sie od ciebie oddala. Wiesz, niektorzy ludzie boja sie szklanych wind w hotelach.
— Nie musieliby patrzec — odparla polgebkiem Lara. — A widok bylby niesamowita atrakcja, zwlaszcza dla turystow.
Bracknell skinal glowa, przyznajac jej racje.
— Bedziemy budowac kolejne szyby wind. Sprawdze, czy nie mozna by przeszklic przynajmniej jednego.
— Zaczelismy zwalniac? — spytala Lara.
— Powinnismy.
— W ogole nie mam wrazenia ruchu.
— Bo przyspieszenie kabiny jest minimalne. Moglibysmy sie poruszac o wiele szybciej, gdyby zaszla taka potrzeba.
— Nie — potrzasnela glowa Lara. — Tak jest dobrze. Przeciez nie narzekam.
Siadajac obok Lary Bracknell poczul nagle nieodparta ochote, zeby wziac ja w ramiona i pocalowac. Niestety, kilka metrow od nich stal Molina jak ponura przyzwoitka, z nosem prawie w ekranie palmtopa.
— Victorze — zawolal. — Chodz i usiadz z nami. Nie musisz przez caly czas pracowac.
— Wlasnie, ze musze — warknal Molina.
Bracknell zwrocil sie do Lary.
— Powiedz mu, zeby odlozyl tego elektronicznego poganiacza niewolnikow i usiadl tu z nami.
— Zostaw go w spokoju — odparla Lara, co go nieco zdumialo. — Niech robi to, na co ma ochote.
Czujac sie nieco niezreczne, Bracknell splotl rece za glowa i oparl sie o tylna sciane kabiny. Byla chlodna i twarda. Powinnismy tu przymocowac jakies miekkie oparcia, pomyslal, zapamietujac, zeby porozmawiac o tym z ludzmi, ktorzy zajmowali sie projektowaniem wnetrza. I trzeba pomyslec o tych przeszklonych windach, dodal w mysli.
Kiedy kabina wreszcie sie zatrzymala, rozlegla sie melodyjka i zsyntetyzowany kobiecy glos oznajmil:
— Poziom pierwszy, LEO, na niskiej orbicie okoloziemskiej.
I wszyscy troje powoli zaczeli plynac w kierunku sufitu.
— Jestesmy na orbicie — rzekl Bracknell, odpychajac sie lekko od sciany, by opasc w dol. — Niewazkosc. Zerowa grawitacja.
Lara wygladala na zadowolona, ale Molina zbladl. Bracknell wylowil z kieszeni pudelko pigulek.
— Masz, Victorze. Wez jedna. Zoladek przestanie podchodzic ci do gardla.
Drzwi windy rozsunely sie i natychmiast do ich uszu dotarl harmider, jaki wytwarzaly ekipy montazowe. Wyplyneli z kabiny. Bracknell zaczepil noga o petle na podlodze i sciagnal Lare w dol. Stojac przyczepiona do podlogi i kiwajac sie lekko jak ukwial, Lara przygladala sie wielkiej przestrzeni pustej platformy, przykrytej kopula, ktora ledwo bylo widac w wypelnionym kurzem powietrzu. Gdzies daleko wyla denerwujaco wiertarka, a wysoki jek generatora elektrycznego sprawial, ze zaczely bolec ja zeby. Z prawej strony spawarka wysylala w powietrze snopy syczacych iskier. Wypelnione pylem powietrze pachnialo spalona izolacja i innymi woniami, ktorych nie potrafila zidentyfikowac. Kobiety i mezczyzni w kombinezonach ustawiali scianki dzialowe, przewaznie w malych grupach przypietych do pokladu, pare osob jednak unosilo sie swobodnie przy rusztowaniu, wysoko w gorze. Elektryczny wozek przemknal po szynie umocowanej na plytach pokladu, z bagaznikiem wyladowanym wysoko czyms, co wygladalo jak metalowe plyty o strukturze plastra miodu. Wszyscy pokrzykiwali na siebie:
— Potrzymaj! O, tak!
— Poswieccie tutaj, ciemno tu jak w pieciogwiazdkowej restauracji, na litosc boska!
— A skad wiesz, jak wyglada pieciogwiazdkowa restauracja, chlopie?
— Mam! Popusc line!