Albo czynisz dziela boze, albo diabelskie. W walce miedzy dobrem a zlem nie mozna zachowac neutralnosci.
Restauracja byla wypelniona zaledwie do polowy. Bracknell dostrzegl to, gdy wraz z Lara wkroczyli do srodka przez otwarte na osciez drzwi. Wiekszosc robotnikow budowlanych juz wyjechala. Kiedy tylko platforma geostacjonarna zostanie ukonczona, wieza zacznie dzialac oficjalnie.
Dostrzegl, ze wielebny Danvers juz zasiadl przy stole i gawedzi z wlascicielem restauracji pelniacym role gospodarza, wysokim, uprzejmym Albanczykiem, ktory przewyzszal wzrostem wiekszosc swojego kuchennego personelu. Kiedy tylko dostrzegl wchodzacych Lare i Bracknella, zostawil Danversa w polowie zdania i podbiegl do nich.
— Niewielu dzis gosci — rzekl na powitanie.
— Juz niedlugo — odparl Bracknell. — Duzo ludzi tu przybedzie. Za rok bedzie pan musial powiekszyc lokal dwukrotnie.
Wlasciciel usmiechnal sie i pokazal im nowe malowidla na scianach wykonane przez miejscowych artystow. Wiejskie scenki. Panorama Quito. Jedno przedstawialo gory i wieze na malowane w odcieniu bladej pomaranczy. Bracknell pomyslal, ze sa dosc pospolite i milczal, ale Lara paplala cos radosnie o zywych kolorach.
Kolacja z wielebnym Danversem zaczela sie raczej nudno. Z jakiegos powodu pastor byl powsciagliwy i nie wykazywal checi do rozmowy. Larze jednak udalo sie go rozruszac — zaczela z nim rozmawiac o jego dziecinstwie, o mlodych latach spedzonych w slumsach Detroit.
— Nie macie pojecia, jak trudne jest dorastanie w siedlisku grzechu i przemocy. Gdyby nie Nowa Moralnosc, Bog raczy wiedziec, co by sie ze mna stalo — opowiadal Danvers znad solidnego steku z antrykotu. — Ciezko pracowali, zeby utrzymac porzadek na ulicach, pozbyc sie rozrabiakow i handlarzy narkotykow. Ciezko pracowali, zeby zrobic porzadek
— A coz takiego ksiadz robil? — rzucila Lara lekkim tonem.
Danvers nieco zbladl.
— Bilem sie za pieniadze — wyjasnil cicho. — Ludzie placili niemale sumy, zeby zobaczyc, jak dwoch mezczyzn probuje sobie zrobic krzywde, az do utraty nieprzytomnosci.
— Naprawde?
— Naprawde. Kobiety tez walczyly. Na ringu, a cale tlumy wiwatowaly i wyly jak zwierzeta.
Bracknell dostrzegl, ze Danversowi drza rece. Lara jednak drazyla temat.
— I Nowa Moralnosc wszystko to zmienila?
— Tak, dzieki Bogu. Dzieki ich ludziom ulice Detroit staly sie bardziej czyste i bezpieczne. Przestepcow pozamykano.
— Z tego co slyszalem, takze ich prawnikow — wtracil Bracknell. To mial byc zart, ale Danvers nie zasmial sie, a Lara rzucila mu spojrzenie pelne dezaprobaty.
— Wielu prawnikow poszlo do wiezienia — rzekl powaznym tonem Danvers — albo do osrodkow resocjalizacji. Pomagali przestepcom, zamiast chronic niewinne ofiary! Dostali to, na co zasluzyli.
— Przy takich gabarytach — rzekla Lara — ksiadz musial byc niezlym bokserem.
Danvers poslal jej usmiech pelen zalu.
— Zawsze znalazl sie ktos wiekszy.
— Ale ksiadz wygrywal, tak?
— Nie — odparl szczerze. — Bardzo rzadko.
— A teraz ksiadz walczy o ludzkie dusze — oznajmila Lara.
— Tak.
— To chyba lepiej, prawda?
— Tak.
Bracknell rozejrzal sie po restauracji. Zaledwie polowa stolikow byla zajeta.
— Pusto tu dzis — rzekl, probujac zmienic temat.
— W poniedzialki nigdy sie wiele nie dzieje — zauwazyla Lara.
— Ale nie u nas — oznajmil Bracknell. — Skonczylismy dzis prace przy platformie LEO. Jest gotowa i niedlugo zacznie oficjalnie dzialac.
— Naprawde? — rozpromienila sie Lara. — To nawet przed terminem, prawda?
Bracknell pokiwal z zadowoleniem glowa.
— Skytower Corporation oglosi to publicznie na posiedzeniu zarzadu w przyszlym miesiacu. Wielka nowina w mediach. Bede w wiadomosciach.
— To cudownie!
Danvers wykazywal mniejszy entuzjazm.
— Czy to oznacza, ze juz mozecie wystrzeliwac satelity z platformy LEO?
— Mamy juz kontrakty na cztery starty.
— Ale platforma geostacjonarna nie jest jeszcze gotowa, tak?
— Tu tez wyprzedzamy plan.
— Ale nie jest gotowa.
— Mamy na to jeszcze szesc miesiecy — wyjasnil Bracknell, czujac sie prawie jakby przyznal sie do jakiegos zlego uczynku.
Danversowi udalo sie popsuc mu nastroj.
Kiedy skonczyli desery i dopili kawe, okazalo sie, ze sa jedynymi goscmi w restauracji. Robot-kelner juz zamiatal podloge, a dwoch pracownikow kuchni ustawialo krzesla na stolach, zeby zrobic mu miejsce.
Danvers zyczyl im dobrej nocy i ruszyl do swojej kwatery. Bracknell i Lara ruszyli wolno, trzymajac sie pod rece.
Mijali plamy swiatla i cienia rzucane przez uliczne lampy, az Lara odezwala sie nagle:
— Wielebny Danvers chyba czuje sie nieswojo w obliczu faktu, ze zyjemy w grzechu.
Bracknell usmiechnal sie figlarnie.
— Majac na uwadze wszystkie czynniki, to nie jest wcale takie zle.
— Naprawde? Rzeczywiscie tak uwazasz?
Patrzac na swiatla wiezy, ktora rozcinala nocne niebo na pol, Bracknell mruknal:
— Hm, pewnie Paryz bylby lepszy.
— Tam wlasnie ma byc posiedzenie zarzadu?
— Tak — przytaknal. — Wlasnie tak Skytower Corporation uczyni ze mnie gwiazde mediow.
— Moj ty przystojny bohaterze.
— Chcesz tam ze mna poleciec? — spytal.
— Do Paryza?
— Jasne. Kupisz sobie jakies ciuchy.
— Chcesz powiedziec, ze przydalyby mi sie jakies ciuchy?
Zatrzymal sie w ciemnosci miedzy lampami i otoczyl ja ramieniem.
— Przydalaby ci sie nowa sukienka. Bedzie wesele.
— Wesele? — Bylo ciemno, ale nawet w mroku bylo widac, jak oczy robia jej sie okragle ze zdumienia.
— Wieza jest prawie gotowa, a majac na uwadze, ile szumu w mediach bedzie przy jej otwarciu, dobrze byloby, zebym zrobil z ciebie przyzwoita kobiete.
— Ty szowinistyczna meska swinio!
— Poza tym — dodal — Danvers juz nie bedzie musial czuc sie niezrecznie.
— Mowisz powaznie? — spytala. — To nie zart?
Pocalowal ja lekko.
— Smiertelnie powaznie, kochanie. Wyjdziesz za mnie?
— W Paryzu?
— Jesli tylko tego chcesz…
Lara zarzucila mu rece na szyje i pocalowala najgorecej jak umiala.