Polaczenie miedzy platforma geostacjonarna, a glownymi linami wiezy, bylo najwazniejszym punktem. Wystarczy je przeciac, a trzydziesci piec tysiecy kilometrow wiezy spadnie na Ziemie, zas pozostale trzydziesci piec tysiecy, z drugiej strony platformy, odleci wirujac w kosmos i unoszac ze soba platforme.
Z trudem opanowal chec, by nie zachichotac, gdyz wiedzial, ze mogloby to rozdraznic pilotow o ponurych twarzach siedzacych nieruchomo jak posagi, w zasiegu reki tuz przed nim. Zaraz rozwale najwieksza budowle na swiecie. Bum! I zniknie.
Pewnie spadnie na Quito, pomyslal Zach. Zabije jakis milion ludzi. Jak mlot bozy wbije ich w ziemie. Jak wielki but rozdeptujacy pluskwy.
Kulminacja mojej kariery, pomyslal Zach. Tylko ze nikt nie bedzie wiedzial, ze to ja. Nikt nie wie, kim jestem. Ale po tym sie dowiedza. Powstane i powiem calemu swiatu, ze to ja tego dokonalem. Ja. Franklin Zachariah. Terrorysta terrorystow. Doktor Destrukcja.
Zamiast zwyklych butow Lara miala na nogach plecione sandaly. Bracknell zauwazyl to, gdy posuwali sie powoli w kolejce do odprawy. Skrzywil sie, gdy pomyslal, ze pewnie kaza mu zdjac buty, gdy bedzie przechodzil przez bramke do wykrywania metalu.
Co za glupota, pomyslal. Od dwudziestu lat nie bylo na tym lotnisku zadnego terrorysty, a dalej stosuja tak idiotyczne procedury.
I rzeczywiscie, poteznie zbudowany ochroniarz o ponurej twarzy w milczeniu wskazal na buty Bracknella, zas Lara przeszla nie niepokojona przez bramke wykrywacza metalu. Posapujac ze zlosci, Bracknell zdjal buty i rzucil je na tasme, ktora przebiegala przez urzadzenie do przeswietlania bagazu.
Jego wysilki nie zdaly sie na nic — alarm i tak sie uruchomil i para ochroniarzy musiala go przeszukac. Zapomnial o palmtopie z telefonem, ktory nosil w kieszeni koszuli.
— Nie, nie — rzucil Zach ostro do mikrofonu laptopa. — Tylko otworz kapsule i wklinuj ja miedzy liny. Nic wiecej nie musisz robisz, nanomaszyny odwala cala robote.
Wszystko trwalo dluzej niz przypuszczal. Piecdziesiat lin, az tyle trzeba przeciac, zzymal sie w duch Zach, a te szympansy beda to robic przez caly pieprzony dzien.
Spod platformy geostacjonarnej przypominal Zachowi gigantyczna pajeczyne. Przygladal sie jej za posrednictwem kamer swojej ekipy. Wszystko pasowalo prawie idealnie do dostarczonych planow; zawsze byly jakies drobne rozbieznosci miedzy planami a istniejaca konstrukcja. Nie da sie zbudowac czegos tak wielkiego bez naciagania planow tu i tam, przynajmniej troche.
Zach wiedzial, ze konstrukcje podtrzymywaly glownie liny naciagniete przez sile odsrodkowa — cala budowla wirowala zgodnie z ruchem obrotowym Ziemi. Wystarczy przerwac polaczenia na poziomie geostacjonarnym i sila rozciagajaca zniknie. Wieza spadnie na ziemie, a gorna czesc odleci w kosmos, wirujac jak szalona.
Piecdziesiat lin, powtorzyl sobie. Niech tylko nanoboty przegryza te piecdziesiat lin, a pozostale nie zdolaja utrzymac razem konstrukcji. Piecdziesiat lin.
W uchu Emersona znow rozlegl sie glos, tym razem nalezacy do oficera ochrony.
— Slucham — rzekl do mikrofonu.
— Tam sie dzieje cos dziwnego.
— Co?
— Ten kliper, ktory zadokowal. Wypuszcza jakies gazy.
— Wypuszcza gazy?
— Wodor i tlen, a przynajmniej tak twierdzi spektrometr laserowy.
Emerson zastanowil sie przez chwile.
— Moze oprozniaja jakis zbiornik?
W glosie oficera ochrony pobrzmiewal niepokoj.
— Nic podobnego. Wypompowuja duze ilosci gazu. Jakby paliwo przeznaczone na droge powrotna.
— Zdziwniej i zdziwniej — znow zacytowal Emerson.
Zach oblizal usta. Pozeracze wlasnie niszczyly piecdziesiat lin. Obliczyl, ze wystarczyloby juz zniszczenie trzydziestu, ale postanowil na wszelki wypadek przeciac piecdziesiat. Swietnie, bedzie piecdziesiat i problem zalatwiony.
Spojrzal na dwoch pilotow Azjatow, ktorzy nadal mieli na twarzach ciemne okulary.
— Nanomaszyny juz pracuja.
— Dobrze.
— Czy caly zespol wrocil do srodka?
— To nie panski problem.
Zach odniosl wrazenie, ze pilot zadziera nosa.
— Doskonale — odparl. — Jesli ktos z nich zginie z powodu nanomaszyn, wy bedziecie pisac listy z kondolencjami.
— Prosze uruchomic nanomaszyny — powiedzial pilot, nie odwracajac sie w strone Zacna.
— Juz pracuja.
— Bardzo dobrze.
— Nie powinnismy czasem odlaczyc sie od doku?
— Nie. Jeszcze nie.
UPADEK
Zach pomyslal, ze to troche dziwne, nie odlaczac sie od tunelu dokujacego wiezy na poziomie geostacjonarnym, kiedy nanomaszyny pozeraja liny, ale uznal, ze pilot wie co robi. Nanomaszyny nie beda mialy szans na uszkodzenie klipra; odlaczymy sie, zanim zrobi sie niebezpiecznie, byl tego calkowicie pewien.
Poza tym dwaj piloci w ciemnych okularach przeciez nie mieli zamiaru popelniac samobojstwa, pocieszal sie w duchu Zach. Swiadomie by tego nie zrobili.
Na zewnatrz statku nie rozlegal sie ani jeden dzwiek. Ani sladu wibracji. Nic.
Po raz pierwszy pilot odwrocil sie w strone Zacha w swoim fotelu i zdjal okulary, by spojrzec mu prosto w oczy.
— No i jak? Udalo sie.
— Tak — odparl Zach, czujac rozdraznienie. — Udalo sie.
A teraz wynosmy sie stad, zanim gorna polowa wiezy odleci w strone Alfy Centaura.
— To nie bedzie konieczne — odparl pilot.
W sterowni na poziomie geostacjonarnym Emerson poczul lekkie drzenie, ledwo odczuwalna wibracje, jakby metro przejechalo pod podloga budynku, w ktorym sie znajdowali.
— Co to bylo? — zastanowil sie glosno.
— Tak, tez to poczulem — odparl jego asystent.
Drzenia i wibracje nie zwiastowaly nic dobrego. Spedzil tyle godzin na roznych poziomach wiezy i nigdy nie poczul najlzejszego drzenia, wieza byla solidna i niewzruszona jak skala. Co u licha moglo spowodowac taki wstrzas?
— Wszystko jedno — odezwal sie asystent. — Juz przestalo.
Emerson jednak juz stukal szalenczo w klawiature, sprawdzajac programy bezpieczenstwa. Zadnych wyciekow, zadnego spadku cisnienia. Instalacja elektryczna — na zielono. Zasilanie dziala normalnie. Integralnosc konstrukcji…
Szybko przebiegl oczami po ekranie, na ktorym jedno po drugim zapalaly sie czerwone swiatelka. Czterdziesci, nie, piecdziesiat ze stu dwudziestu glownych lin zostalo uszkodzonych. Zaniemowil na dluga chwile, oddychal z trudem. Czul, ze mozg przestaje mu funkcjonowac. Piecdziesiat lin. Wszyscy zginiemy.
Spojrzal na ekran. Wlasnie rozpadla sie kolejna lina. I kolejna. Poczul, ze caly poklad pod jego stopami