Nowej Moralnosci.

Zach gardzil szkola. Mial za duzo zabawy grajac na nosie calemu swiatu. Byl samotnym geniuszem, ktory wywolal panike z powodu zagrozenia ospa i zmusil do ustapienia szefa Centrum Walki z Epidemiami. Dotarl nawet do archiwum nieostroznego tworcy przemowien dla Bialego Domu i wykradl zawartosc calego zbioru poufnych notatek sluzbowych, wywolujac panike w kregach najblizszych doradcow prezydenta. Bombowo.

I wtedy odkryl radosc, jaka przynosi prawdziwe zniszczenie. Stalo sie to, gdy ogladal piracki film, jeszcze nie wyswietlany w kinach kolejny remake Upiora w operze. Zach siedzial i w zachwycie patrzyl, z otwartymi ustami, jak upior przecina lancuch, na ktorym wisi potezny kandelabr zwieszajacy sie nad widownia. Bosko i bombowo! Potezna gora krysztalu uderza w publicznosc, rozwalajac na strzepy tluste stare babska w dlugich sukniach i jeszcze tlusciejszych starych gosci w czarnych smokingach.

Franklin Zachariah poznal prawdziwe piekno, dreszcz seksu i prawdziwe zniszczenie. Zniszczenie przesla autostrady kwasem, by zawalilo sie pod ciezarowkami z naczepa, ktore wjechaly na nia rano. Spiecie w instalacji elektrycznej lotniska i zniszczenie generatora awaryjnego w czasie, gdy w powietrzu panowal najwiekszy ruch. Dyskretne odlaczenie silnikow poruszajacych zastawami na dolnym Potomacu, by woda burzowa spietrzona przez nadciagajacy huragan zalala ulice stolicy, a nadeci politycy zaczeli sie przekrzykiwac usilujac zwalic na kogos wine. Superbosko.

Wiekszosc czasu pracowal sam, zyjac z pieniedzy podbieranych tu i owdzie z kont bankowych hakerskimi metodami. Przy wiekszych robotach, jak powodz, potrzebowal wspolnikow, to jasne. Zawsze jednak utrzymywal w tajemnicy swoja tozsamosc, rozmawiajac ze wspolnikami tylko za posrednictwem starannie buforowanych laczy komputerowych, przez ktore — tego byl pewien — nie mozna bylo go wysledzic.

Bylo dla niego wielkim zaskoczeniem, gdy przedstawiciel ruchu Kwiecistego Smoka skontaktowal sie z nim i wspomnial o kosmicznej wiezy. Zaskoczenie szybko go jednak opuscilo, gdy opisal mu najbardziej boski pomysl, o jakim slyszal. Szybko poprosil o dokladne schematy i zaglebil sie w ciezkiej pracy.

PODCHODZENIE DO DOKOWANIA

Lara i Bracknell jechali jedna z niewielkich elektrycznych furgonetek uzywanych przez budowniczych wiezy na lotnisko w Quito. Bracknell mial leciec na spotkanie zarzadu Skytower Corporation i konferencje prasowa, na ktorej miano oglosic, ze wieza jest juz gotowa. Mieli zostac tam na weekend, by udzielac wywiadow i brac udzial w roznych wydarzeniach, a nastepnie wrocic do Quito w nastepny poniedzialek.

— Jestes pewna, ze nie chcesz wziac slubu w Paryzu? — spytal, usmiechajac sie radosnie, prowadzac furgonetke stroma, zwirowa droga. — Moglibysmy zorganizowac ceremonie u stop wiezy Eiffla. To byloby takie symboliczne.

Ciezarowki i autobusy pedzily w przeciwnym kierunku, w kierunku Podniebnego Miasta, wzbijajac tumany szarego pylu.

Lara potrzasnela glowa.

— Probowalam poprzez siec przebrnac przez te cala biurokracje, Mance, ale to bez szans. Musielibysmy tam zostac co najmniej dwa tygodnie.

— Francuzi kochaja dolary turystow.

— I chca wlasnych badan krwi, wlasnych poszukiwan w bazie danych obywateli. I pewnie zwrociliby sie do Interpolu o nasze kartoteki.

— W takim razie pobierzemy sie, kiedy wrocimy — rzekl lekkim tonem.

— I zaprosimy rodziny i przyjaciol.

— Zapytam Victora, czy przyleci i zostanie moim druzba.

Lara nie odpowiedziala.

— A moze poprosimy wielebnego Danversa, zeby udzielil nam slubu?

— W jego nowej kaplicy?

— Chyba ze wolisz katedre w Quito.

— Nie — odparla Lara. — Niech bedzie ceremonia u podstawy wiezy. Z wielebnym Danversem.

Chcial ja pocalowac, przez chwile chcial sie nawet zatrzymac. Zamiast tego jechali przez chwile w milczeniu, usmiechajac sie radosnie. Gdy zblizyli sie do lotniska w Quito, droga zmienila sie w brukowana. Ruch byl coraz wiekszy. Lara odwrocila sie i wyjrzala przez tylne okno.

— Jakie to dziwne, nie widziec wiezy na niebie — powie dziala.

— Bedzie tam, jak wrocimy — rzekl lekko Bracknell. — Ale przez pare dni bedzie musiala ci wystarczyc wieza Eiffla.

— Potwierdzam dokowanie — rzekl drugi pilot klipra. Podobnie jak pilot, mial na twarzy ciemne okulary. Zach pomyslal, ze wyglada troche na Azjate, ale akcent mial bardziej z Kalifornii albo innej czesci Stanow.

— Powiem zalodze wiezy, zeby zaczeli rozladunek — odparl pilot.

Zach wiedzial, co to oznacza. Kliper byl przyczepiony do wiezy tunelem dokujacym, krotka izolowana rura, ktora laczyla sluze powietrzna wiezy z ladownia klipra. Zespol technikow wiezy mial przejsc przez tunel i zaczac rozladunek.

Zach wyobrazil ich sobie jako szympansy wykonujace jakies glupie prace.

Tymczasem tuzin kobiet i mezczyzn zrekrutowanych diabli wiedza gdzie, mialo wyjsc druga sluza powietrzna klipra, w skafandrach, niosac jego prawdziwy ladunek: piecdziesiat malutkich kapsulek z nanomaszynami, pozeraczami zaprogramowanymi tak, by niszczyc molekuly wegla, a wiec i fulereny. Zach spedzil cale miesiace na badaniu planow wiezy, ktore dostarczyli mu ludzie z ruchu Kwiecistego Smoka, obliczajac, w jaki sposob zniszczyc wieze. Wystraszyli sie, gdy po raz pierwszy wspomnial o pozeraczach; nanotechnologia byla dla nich zlem wcielonym. Jednak ktos postawiony wyzej w hierarchii najwyrazniej nie przejmowal sie ich lekami i dostarczyl wysoce niebezpieczne pozeracze, ktorych mial uzyc Zach.

A teraz dwunastu fanatykow religijnych bawilo sie nanomaszynami, ktore mogly ich zabic, jesli nie byliby ostrozni. Kazdy z zespolu pracujacego w przestrzeni kosmicznej mial minikamere przyczepiona do helmu, wiec Zach mogl wydawac im polecenia siedzac wygodnie w kokpicie, bezpiecznie polaczony ze swoja ekipa cienkimi jak wlos swiatlowodami, ktorymi byly przesylane jego polecenia, i nie bylo niebezpieczenstwa, ze ktos je przechwyci.

A teraz bedzie zabawnie, pomyslal Zach, wlaczajac laptopa, za pomoca ktorego mial sie komunikowac ze swoja ekipa.

Ralph Waldo Emerson obserwowal rozladunek z daleka, zastanawiajac sie, po co dostawca zaopatrzenia wykosztowal sie na wyczarterowanie lsniacego nowoscia klipra zamiast innego zautomatyzowanego frachtowca.

— Nadzwyczaj dziwnie — mruknal, stojac w sterowni — lubo, dziwnie lubo.

— A ty znowu cytujesz poezje? — spytal asystent.

Emerson mial duza ochote wyjac sobie z ucha sluchawke, ale wiedzial, ze to glupi pomysl. Spytal wiec:

— Jak idzie?

— Jakos idzie. Riley i jego chlopcy przepychaja paczki przez klape, a ja sprawdzam wszystko na wejsciu. Niewiele do roboty. Tylko trzeba troche popracowac miesniami. Wyszkolony szympans by sobie poradzil.

Emerson zobaczyl na jednym z ekranow znudzona ekipe pchajaca pozornie pozbawione masy skrzynie przez tunel laczacy.

— Tylko niech uwazaja — ostrzegl. — Niewazkosc wcale nie oznacza, ze te skrzynie nie maja masy. Wystarczy sie dostac miedzy skrzynie i po zebrach, zupelnie jak na Ziemi.

— Wiem — odparl asystent zniecierpliwionym, kasliwym tonem.

— Tylko upewnij sie, ze szympansy wiedza.

— Co? Zadnego cytatu okolicznosciowego?

— Glupiec szybko rozstaje sie ze swoimi zebrami — odwarknal.

Zach nucil cos bezglosnie, gdy wywolal plany i dopasowal je do widoku z kamer na helmach jego zespolu.

Вы читаете Merkury
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату