Gdzie pada snieg, a blask znaczy miejsce Gdzie ide Gniazdo wroga Ta stoi brama strachu, widzialna Lecz silny czlowiek musi isc…

I gorna czesc podniebnej wiezy zaczela wirowac, na zawsze oddalajac sie od Ziemi.

Dolna polowa wiezy wolno, majestatycznie opadala na ziemie jak potezne drzewo, ktore nagle zmienilo sie w wosk. Jego podstawa, zakotwiczona w obracajacej sie Ziemi, przemieszczala sie z zachodu na wschod z predkoscia przekraczajaca tysiac kilometrow na godzine. Jej bezmiar, teraz niczym nie podparty, opadal powoli, powoli, powoli na Ziemie.

Pozostajaca na dyzurze w Podniebnym Miescie zaloga zobaczyla, ze ekrany rozjarzyly sie czerwonymi zlowieszczymi swiatelkami. Niektorzy z nich wybiegli na zewnatrz, nie chcac wierzyc we wskazania czujnikow; uwierzyli, gdy zobaczyli to na wlasne, otwarte szeroko ze strachu oczy. Podniebna wieza walila sie w dol. Widzieli to! Falowala i spadala jak trzcina obalona przez wiatr.

Ludzie na ulicach Quito patrzyli w gore i krzyczeli. Wiesniacy w gorach patrzyli i czynili znak krzyza.

Na lotnisku w Quito, Mance Bracknell ciagnal Lare za ramie i biegl glownym korytarzem terminala, krzyczac:

— Uciekajcie od okien! Quitarse las venatas!

Wciagnal Lare do pierwszej dostrzezonej toalety, meskiej.

Dwoch mezczyzn, starszy pracownik dzialu konserwacji i biznesmen w plociennym garniturze, stalo obok siebie przy pisuarach, z wyrazem zdumienia w oczach na widok rozszalalego gringo ciagnacego kobiete. Zaczeli protestowac, ale Mance wrzasnal:

— Na podloge! Kladzcie sie na podloge! Zaraz bedzie eksplozja! Wybuch!

— Erupcion? — spytal starszy mezczyzna, nerwowo dopinajac rozporek.

— Erupcion grande! — odparl Mance. — Temblor de tierra!

— Trzesienie ziemi!

Biznesmen ruszyl do wyjscia, zas starszy mezczyzna stal, sparalizowany strachem.

Mance popchnal Lare na zimne kafelki i opadl przy niej, oslaniajac ja ramieniem.

— Mance, jak…

— Nie ma dokad uciekac — wysyczal jej do ucha. — Jesli uderzy tutaj, zostanie z nas kupka pylu.

Najpierw wolno, potem coraz szybciej, dolna polowa podniebnej wiezy opadla na ziemie. Jej potezna masa rozniosla w proch Ciudad de Cielo, gdy liny u podstawy pekaly jak sprezyny, a fala uderzeniowa zmiotla te budynki, w ktore nie uderzyly kawalki wiezy. Huk byl tak glosny, jakby wszystkie wulkany na Ziemi wybuchly naraz. Kilka sekund pozniej upadajaca wieza roztrzaskala polnocne przedmiescia Quito, jak gigantyczne drzewo uderzajace w mrowisko. Nowoczesne drapacze chmur w miescie, wieze ze szkla i stali, zbudowane tak, by wytrzymac trzesienia ziemi, zakolysaly sie i zadrzaly. Ich fasady z bezpiecznego szkla rozpadly na miliony odlamkow. Zwykle okna rozpadly sie, wyrzucajac ostre jak brzytwy odlamki, ktore ciely na krwawe wstazki krzyczacych ze strachu ludzi, ktorzy tloczyli sie na ulicach. Starsze budynki zostaly wyrwane z posad, jakby przez miasto przetoczyla sie eksplozja nuklearna. Grube sciany starej katedry popekaly, a witraze wypadly, wszystkie, jeden po drugim. Pekaly rury z woda i wybuchaly rury z gazem. Ogien i woda dokonczyly dziela zniszczenia tam, gdzie nie dotarla fala zniszczenia.

A wieza opadala dalej.

Na zboczu, ktore opadalo w strone morza, wioski, drogi, uprawy i drzewa zostaly wbite w ziemie, starte w proch, a fala uderzeniowa zdmuchnela lasy i budynki w promieniu setek kilometrow we wszystkich kierunkach, jakby potezny meteor spadl z nieba. Rybacka wioska ulegla zagladzie pod naglym uderzeniem, a mieszkancy patrzyli, jak potezne ramie Boga opada na nich jak miecz aniola smierci.

A wieza opadala nadal.

Czesc wpadla do Oceanu Spokojnego z odglosem, od ktorego pekaly bebenki uszne i jelita u ludzi, zwierzat, ptakow i ryb.

Z szelfu zsunela sie w morskie glebiny. Wieloryby migrujace setki kilometrow w morze zamienily sie w galarete wskutek fali uderzeniowej, ktora pedzila po powierzchni wody. Tsunami, jakie spowodowal upadek, zmiotlo nadmorskie miejscowosci na calym Pacyfiku, zatapiajac wyspy Galapagos, juz wczesniej zatopione w polowie przez globalne ocieplenie. Pacyficzne wybrzeze Ameryki Srodkowej zostalo calkowicie zniszczone. Fala uderzyla w Hawaje i Japonie, zanim systemy ostrzegania poinformowaly ludnosc, ze nalezy sie przemiescic w glab wysp. W Samoa i Tahiti uderzyla sciana wody o wysokosci prawie pietnastu metrow, ktora zmiotla z powierzchni ziemi wioski i cale miasta. Ludzie w Los Angeles i Sydney uslyszeli potezny huk i zastanawiali sie, czy to grom dzwiekowy.

A wieza opadala nadal, z hukiem, gdy jej czesc opasujaca glob tonela wolno w morskich glebinach. Kiedy uderzyla pokryta drzewami gore na Borneo, rozpadla sie na dwie czesci, z ktorych jedna zsunela sie po zniszczonym zboczu, niszczac lasy, wioski i uprawy, jak wijacy sie po wyspie waz.

Druga czesc uderzyla w Sumatre i Ocean Indyjski, mijajac o wlos dlugi, zielony palec Malezji, ale powodujac tsunami, ktore przetoczylo sie przez zalane ruiny Singapuru. Wieza upadla przez cala szerokosc Afryki rownikowej, roztrzaskujac Kenie, wbijajac sie w polnocna czesc Jeziora Wiktorii, zatapiajac fala miasto Kampala i leciala dalej, niszczac miasta i lasy, powodujac potezne pozary lasow, doprowadzajac do paniki stada zwierzat, ktore uciekaly w poplochu. Gorny koniec wiezy, nadal dymiac od poteznego wyladowania elektrycznego, z sykiem wpadl do Atlantyku, opadajac w row tektoniczny, gdzie goraca magma z wnetrza ziemi otoczyla wykonana przez ludzi budowle, ktora jeszcze kilka minut wczesniej siegala gwiazd.

Niegdys wznoszaca sie dumnie wieza legla w gruzach, siejac smierc i zniszczenie, odbierajac zycie ludziom, roslinom i zwierzetom, kladac kres ludzkim ambicjom i marzeniom, kladac kres nadziei.

Lezac plasko na podlodze meskiej toalety na lotnisku, Bracknell poczul, jak podloga podskakuje, po czym przetoczyl sie nad nimi grzmot, tak glosny, ze dzwonilo mu w uszach. Slyszal jednak krzyki i przerazone glosy.

— Nic ci sie nie stalo? — zwrocil sie do Lary, a jego glos brzmial dziwnie, jakby stlumiony.

Pokiwala slabo glowa. Dostrzegl, ze krwawi z nosa. Powoli stanal na nogach. Stary czlowiek lezal nadal na podlodze, twarza w dol. Bracknell zawolal do niego, po czym tracil go w ramie. Mezczyzna nie poruszyl sie. Bracknell odwrocil go i spojrzal w jego niewidzace oczy, brazowe i zamglone.

— Nie zyje — oznajmila Lara. Bracknell z trudem ja slyszal poprzez buczenie w glowie.

Otepialy, majacy problemy ze skupieniem mysli Bracknell rozejrzal sie dookola pobawionej okien toalety. Jedna z wylozonych kafelkami scian pekla. Czy moze tak juz wygladala, kiedy tu wpadlismy?

— Nie zyje? — powtorzyl tepo.

— Pewnie mial atak serca — rzekla Lara. Objela Bracknella mocno. Poczula, jak drzy.

— Szczesciarz — powiedzial Bracknell.

RUINY

Bracknella aresztowano dopiero po trzech dniach. Przedzieral sie przez ruiny Podniebnego Miasta, walczac z rozszalalym tlumem na lotnisku, trzymajac Lare przy sobie. Olbrzymi parking przy lotnisku nie wygladal na uszkodzony, byl tylko pokryty pylem, ktory trzeszczal pod ich stopami, gdy szli, potykajac sie, tak dlugo, iz wydawalo im sie to ciagnac godzinami, az dotarli do minivana tam, gdzie go zostawili.

Po parkingu krecili sie inni ludzie, wygladajacy na zszokowanych i otepialych.

Nad miastem unosil sie blady dym. Bracknell uswiadomil sobie, ze zaraz zacznie sie pladrowanie. Przez jakis czas beda zbyt oszolomieni, zeby cokolwiek zrobic, ale zaraz oprzytomnieja i zaczna pladrowac. I grabic. I

Вы читаете Merkury
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату