— Wiec oskarzony zlekcewazyl panskie ostrzezenia dotyczace bezpieczenstwa wiezy?
Molina spojrzal w strone Bracknella, po czym odwrocil wzrok.
— Tak, tak bylo.
— On klamie! — zwrocil sie do swojego adwokata Bracknell. Zerwal sie na rowne nogi i krzyknal do Moliny: — Victorze, dlaczego klamiesz?
Adwokat pociagnal go z powrotem na krzeslo. Sedzia przewodniczacy zmierzyl go oskarzycielskim wzrokiem.
— Ostrzegam oskarzonego, ze jeszcze jeden taki wybryk i kaze go usunac z sali.
— A co za roznica? — warknal Bracknell. — Przeciez juz mnie skazaliscie.
Sedzia skinal glowa w strone dwoch krzepkich zolnierzy stojacych po obu stronach lawy sedziowskiej. Odepchneli adwokata siedzacego po lewej stronie Bracknella, chwycili Mance’a pod pachy i postawili.
Gdy wywlekali go z sali sadowej, odwrocil sie i spojrzal na Lare. Usmiechala sie. Usmiechala! Bracknell poczul, jak wszystko w srodku skreca mu sie z nienawisci.
Lara patrzyla, jak wywlekaja Mance’a z sali i usmiechala sie na mysl, ze przynajmniej sie obudzil. Przestal siedziec nieruchomo i patrzec tepo, jak go oskarzaja. Zaczal sie bronic. A przynajmniej probuje.
WYROK
Proces przebiegal szybko. Bracknell ogladal go na ekranie siedzac w zamknietej i strzezonej celi w odleglej czesci sadu. Prokurator powolal na swiadkow dluga liste inzynierow i innych ekspertow technicznych, ktorzy swiadczyli, ze wieza sama w sobie byla niebezpieczna.
— Bez wzgledu na to, jakie by podjeto srodki ostroznosci — oznajmil powazny, siwowlosy dziekan wydzialu etyki technicznej uniwersytetu w Heidelbergu — taka konstrukcja stanowi nieakceptowalne zagrozenie dla swiatowego srodowiska, czego dowodem jest ta straszna tragedia. Juz samo jej istnienie jest niebezpieczne.
Adwokat Bracknella powolywal swiadkow technicznych, ktorzy takze oswiadczyli, ze zgodnie ze specyfikacjami i danymi inzynieryjnymi, podniebna wieza zostala zbudowana z duzym marginesem bezpieczenstwa.
— Osobiscie dokonalem oceny planow, zanim jeszcze rozpoczela sie budowa — oswiadczyl siwy, o kwadratowej twarzy profesor inzynierii z kalifornijskiej politechniki. — Plany wiezy byly poprawne.
— A jednak sie zawalila! — warknal prokurator podczas prze sluchania krzyzowego. — Zawalila sie i zabila miliony ludzi.
— To nie powinno bylo sie wydarzyc — odparl profesor.
— I nie wydarzyloby sie — odparl prokurator — gdyby budowa zostala przeprowadzona zgodnie z planem.
— Jestem pewien, ze tak wlasnie bylo — odparl profesor.
— Czy plany zakladaly, ze przy produkcji elementow konstrukcyjnych zostanie uzyta nanotechnologia?
— Nie, ale…
— Dziekuje. Nie mam dalszych pytan.
Bracknell siedzial w swojej celi i szalal, a oskarzenie z pewnoscia siebie i sprawnie zbudowalo odpowiedni obraz. Przezylo niewielu budowniczych wiezy, ktorzy mogliby poswiadczyc, ze wieza zostala zbudowana wlasciwie. A ci, co ocaleli, kiedy probowali sie bronic, slyszeli odwolania sie prokuratora do nanotechnologii.
— Powolajcie jeszcze raz Victora — nalegal Bracknell, bliski obledu. — Poddajcie go krzyzowym pytaniom, zmuscie go, zeby powiedzial prawde!
— To nie byloby rozsadne — mruknal jego adwokat. — Nie ma sensu przypominac sedziom, ze korzystaliscie z nanomaszyn.
— To nie byly nanomaszyny! To byly naturalne organizmy!
— Genetycznie modyfikowane.
— Ale to nie ma znaczenia!
Adwokat potrzasnal glowa ze smutkiem.
— Jesli znow wezwe Moline na swiadka, a on powtorzy to, co juz powiedzial, bedzie to dla pana koniec.
— Jesli pan go nie wezwie i tak jestem skonczony.
Najtrudniejszym elementem procesu byl dla Bracknella fakt, ze sedziowie nie pozwalali mu widywac sie z nikim poza adwokatami. Calymi dniami siedzial w malym, dusznym pomieszczeniu i patrzyl na Lare na sali sadowej, teraz z Molina u boku. Wychodzila takze w jego towarzystwie. Tego ranka, gdy mial byc ogloszony wyrok, takze przyszla z Victorem.
Zanim zaczela sie rozprawa, sedzia przewodniczacy wkroczyl do celi, w ktorej trzymano Bracknella, z dwoma zolnierzami uzbrojonymi w ciezkie pistolety zawieszone u bioder. Po kilku tygodniach ogladania go tylko w todze za lawa Bracknell zdziwil sie, gdy zobaczyl, ze mezczyzna jest niski i krepy. Mial jasna twarz, ale byl zbudowany jak typowy Metys. Na jego twarzy malowal sie ponury i smutny wyraz czlowieka, ktory musi zrobic cos nieprzyjemnego.
Widzac wkraczajacego sedziego, Bracknell wstal.
Bez zadnych wstepow, sedzia zwrocil sie do niego prawie pozbawiona obcego akcentu angielszczyzna.
— Dzis musze wydac na pana wyrok. Czy jest pan w stanie opanowac sie na tyle, bym mogl panu pozwolic na powrot na sale?
— Tak — odparl Bracknell.
— Daje pan slowo honoru?
Bracknell prawie sie usmiechnal.
— Jesli wierzy pan, ze mam jeszcze jakis honor, to tak, daje slowo honoru.
Sedzia nie odwzajemnil usmiechu. Pokiwal ponuro glowa.
— Doskonale — odparl.
Nastepnie zwrocil sie do zolnierzy i szybko wydal im po hiszpansku rozkaz odprowadzenia wieznia na sale sadowa.
Sala byla zatloczona. Bracknell dostrzegl to dopiero wchodzac w towarzystwie zolnierzy. Z ekranu w celi nie byl w stanie wydedukowac, ile osob przyglada sie procesowi. Teraz uswiadomil sobie, ze byli tam reporterzy i kamerzysci z calego swiata, stloczeni wzdluz bocznych scian. Na lawkach siedzial tlum, przewaznie Ekwadorczycy o ciemnej skorze, ktorzy patrzyli na niego z nienawiscia. Chca mojej krwi, pomyslal Bracknell.
Lara zerwala sie na rowne nogi, gdy wszedl; Molina wstal powoli. Obaj adwokaci Bracknella rowniez wstali, z minami, jakby przyszli na pogrzeb. Sa, pomyslal Bracknell. Gdy podszedl do swego krzesla, Lara przechylila sie przez mahoniowa balustrade, ktora ich oddzielala, i zarzucila mu rece na szyje.
— Jestem z toba, kochany — wyszeptala mu do ucha. — Bez wzgledu na to, co sie stanie, jestem z toba.
Bracknell napawal sie cieplem jej ciala, jej zapachem. Patrzyl jednak na Moline, ktory rzucil mu niechetne spojrzenie.
Czemu on jest na mnie wsciekly? Bracknell pytal samego siebie. O co jest taki zly? Przeciez to on mnie zdradzil. Nic mu nie zrobilem.
— Prosze wstac — oglosil wozny sadowy.
Sedziowie weszli, ich togi wygladaly na nowsze i ciemniejsze, niz je Bracknell zapamietal. Twarze tez mieli ciemne.
Kiedy wszyscy sie juz rozsiedli, sedzia przewodniczacy podniosl z lawy jedna kartke papieru. Bracknell dostrzegl, ze troche drza mu rece.
— Oskarzony, prosze wstac.
Bracknell wstal, czujac sie, jakby stal przed plutonem egzekucyjnym.
— Sad oglasza, ze Mance Bracknell jest winien smierci ponad czterech milionow ludzi i zniszczenia mienia o wartosci setek miliardow dolarow.
Bracknell nic nie czul. Mial wrazenie, jakby znalazl sie poza swoim cialem, patrzac na z dawna ukartowane przedstawienie z niemalej odleglosci.