skazano na odsluzenie pewnego okresu kary. To znaczy, ze bedziecie pracowali za symboliczne albo jeszcze mniejsze wynagrodzenie. Doskonale. Nie jestem zachwycony, ze moj dom robi za kolonie karna, ale wazniacy na Ziemi nie maja innego pomyslu, co z wami zrobic. Po prostu chca sie was pozbyc i tyle.

Nikt sie nie rozesmial.

— Dobrze. Teraz opowiem, jak pracujemy tutaj, w Pasie. Przeszlosc nas nie obchodzi. Co sie stalo, to sie nie odstanie. Jestescie tu i bedziecie pracowac przez caly okres, na jaki zostaliscie skazani. Niektorzy z was maja dozywocie, wiec juz zostana w Pasie. Cala reszta, jesli tylko bedzie ciezko pracowac i nie zabrudzi sobie tylka, wroci do domu z czysta kartoteka po odsluzeniu kary. Podczas odbywania kary oczywiscie nie mozecie poddawac sie kuracjom odmladzajacym, ale mozecie to zrobic po jej zakonczeniu, jesli tylko bedzie was stac. Czy to jasne?

Bracknell uslyszal za soba pomruk, po czym ktos zawolal:

— Czy mamy jakis wybor co do rodzaju pracy?

Kedzierzawe brwi George’ a powedrowaly w gore.

— Do pewnego stopnia. Gornicy i inni pracujacy w Pasie przegladali wasze akta. Niektorzy z nich zloza wam oferty. Jesli dostaniecie wiecej niz jedna oferte, mozecie wybierac. Jesli jedna, musicie ja przyjac.

— A jesli ktos nie dostanie zadnej? — spytal ktos glebokim, ponurym glosem.

— To ja bede musial mu cos znalezc — odparl Ambrose. — Nie martwcie sie, pracy tu nie brakuje. Nie bedziecie sie nudzic.

Dostalem dozywocie, pomyslal Bracknell. Musze sobie jakos urzadzic zycie w Pasie. Moze to i dobrze, ze nie wolno poddawac sie kuracjom odmladzajacym. Tutaj zestarzeje sie i umre.

OFERTA PRACY

Przez cala reszte dnia skazancy przechodzili badania lekarskie i rozmowy z psychologami, a nastepnie skierowano ich do kwater, w ktorych mieli pozostawac do chwili znalezienia pracy. Bracknell zaobserwowal, ze wszyscy wiezniowie wypelniali polecenia straznikow bez najmniejszego sprzeciwu. Wszystko jest tu dla nich nowe, a oni nie wiedza, jak sie zachowac, pomyslal. Nie ma sensu pakowac sie w klopoty i nie ma dokad uciekac. Jestesmy miliony kilometrow od Ziemi; dziesiatki milionow kilometrow.

Podano im przyzwoity posilek w stolowce, ktora w tym czasie byla zamknieta dla zwyklych klientow. Nie wolno mieszac sie z miejscowa populacja, pomyslal Bracknell. Przynajmniej na razie.

Na koniec dlugiego, dziwnie meczacego dnia, straznicy poprowadzili ich dlugim korytarzem z rzedem nieoznakowanych drzwi i przydzielili ich do pokojow, po dwie osoby na pokoj. Bracknella umieszczono z watlym starszym panem o siwych wlosach i skorze, ktora wygladala jak wysuszony i pomarszczony pergamin.

Drzwi zamknely sie za nimi i uslyszeli trzasniecie elektrycznego zamka. Rozgladajac sie po pomieszczeniu Bracknell dostrzegl dwie pietrowe prycze, wbudowane biurko i komode oraz skladane drzwi prowadzace do lazienki.

— Nie jest zle — oznajmil jego towarzysz. Podszedl do dolnej pryczy i usiadl, obejmujac ja w posiadanie. — Prawie plusz, po tym wiaderku, ktorym nas przywiezli.

Bracknell pokiwal glowa.

— To ja pojde na gore.

— Dobrze. Mam lek wysokosci. — Starszy mezczyzna wstal i podszedl do komody. — Patrz, nawet maja dla nas pizamy!

Probujac rozpoznac akcent mezczyzny, Bracknell spytal:

— Brytyjczyk?

Mezczyzna skrzywil sie.

— Irlandczyk z Bostonu. Nazywam sie Fenelly.

Bracknell wyciagnal reke.

— Jestem…

— Wiem. Ty jestes ten krzykacz.

Czujac wstyd, Bracknell przyznal:

— Mam koszmary.

— Ja spie mocno. Moze dlatego umiescili nas razem.

— Moze — odparl Bracknell.

— To ty jestes ten facet od podniebnej wiezy, nie?

— Tak.

— Mnie aresztowali za lubiezne i sprosne zachowania — rzekl Fenelly, mrugajac demonstracyjnie. — Jestem gejem.

— Homoseksualista?

— Tak, chlopcze. Pilnuj swojej dupy! — Fenelly zachichotal i poszedl do toalety, potykajac sie w niskiej grawitacji.

Swiatlo zgaslo i tylko sufit jarzyl sie delikatna poswiata, jakis metr nad glowa Bracknella, ktory nagle uswiadomil sobie niedorzecznosc calej sytuacji. Fenelly tam na dole zastanawia sie, czy bede go budzil w nocy krzyczac, a ja tutaj sie martwie, czy nie bedzie sie do mnie dobieral. Przeciez to prawie smieszne.

Jesli nawet cos mu sie snilo, nie zdolal sobie niczego przypomniec rano. Obudzil ich zsyntetyzowany glos wzywajacy przez interkom:

— Sniadanie w stolowce za trzydziesci minut. Droge dojscia wyswietlono na ekranach na korytarzu.

Jajecznica byla kiepska, ale i tak lepsza od tego, co podawano na pokladzie Alhambry. Po sniadaniu ta sama czworka straznikow zabierala skazancow, jednego po drugim, na rozmowy. Bracknell patrzyl, jak wychodza ze stolowki, az zostal jedyna osoba siedzaca przy dlugim stole.

Nikt mnie nie chce, pomyslal. Jestem pariasem. Gdy tak siedzial, nie majac niczego do roboty, znow zaczal rozmyslac o wiezy i jej upadku, o tej parodii procesu, wskutek ktorego skazano go na wygnanie. I zdradzie Victora. Skazano mnie z powodu zeznan Victora, pomyslal, po czym przyszlo mu do glowy: nie, skazano cie juz w pierwszej minucie procesu. Ale Victor cie zdradzil, wciaz upieral sie jakis glos w jego glowie.

Klamal przy skladaniu zeznan. Celowo.

Dlaczego? Dlaczego? Przeciez byl moim przyjacielem. Dlaczego zwrocil sie przeciwko mnie?

I Danvers. Zameldowal przelozonym w Nowej Moralnosci, ze korzystamy z nanotechnologii. To jakbysmy mieli konszachty z diablem… Czy Nowa Moralnosc miala cos wspolnego z upadkiem wiezy? Czy to oni zorganizowali sabotaz? Nie, to niemozliwe. Niemozliwe. Ale ktos to zrobil. Bracknell nagle poczul pewnosc. To byl sabotaz! Wieza sama nie mogla sie zawalic. Konstrukcja byla stabilna. Ktos dokonal sabotazu.

Jeden ze straznikow znow pojawil sie w podwojnych drzwiach stolowki i skinal na niego palcem. Bracknell wstal i poszedl za nim nastepnym korytarzem, czy moze bylo to po prostu przedluzenie przejscia, ktorym szli wczesniej. Ocenienie rozmiarow habitatu od wewnatrz bylo niemozliwe, a jemu i pozostalym skazanym habitatu z zewnatrz nie pokazano.

Po tym korytarzu chodzili inni ludzie, mezczyzni w koszulach i spodniach, kobiety w sukienkach albo bluzkach i spodniach. Niewielu nosilo kombinezony. Wszyscy robili wrazenie, jakby sie gdzies spieszyli do czekajacych na nich zadan. Ja pewnie tez tak wygladalem przed katastrofa, pomyslal Bracknell. Kiedy jeszcze mialem jakies zycie.

To nie byl wypadek, wyszeptal jakis glos w jego glowie. To nie byla twoja wina. Wieza zostala przez kogos zniszczona.

Na drzwiach znajdujacych sie po obu stronach korytarza dostrzegl jakies napisy. Niektore z drzwi byly otwarte i widac bylo przez nie biura albo sale konferencyjne. Tu musza byc biura administracyjne habitatu, pomyslal. Ale dlaczego ten straznik mnie tu przyprowadzil?

Zatrzymali sie przed drzwiami oznaczonymi napisem „GLOWNY ADMINISTRATOR”. Straznik otworzyl je bez pukania. W srodku znajdowalo sie spore biuro: kilka biurek, przy ktorych siedzieli mlodzi ludzie szepczacy do zawieszonych na palakach mikrofonow. Na ich ekranach widac bylo kolorowe wykresy i tabele. Spojrzeli na Bracknella i na straznika, po czym szybko wrocili do swoich zajec.

Вы читаете Merkury
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату