Straznik zachecil Bracknella gestem i poprowadzil go obok biurek do jakiegos wewnetrznego pomieszczenia. Na jego drzwiach nie bylo zadnego napisu. Straznik znow otworzyl je bez pytania. Byla to poczekalnia. Przy jedynym biurku siedziala kobieta o dostojnym wygladzie, z krotko ostrzyzonymi siwymi wlosami. Rozmawiala cicho z inna kobieta, ktorej obraz byl widoczny na ekranie. Za jej biurkiem byly nastepne drzwi, takze nieoznakowane.
Uniosla wzrok i nie przerywajac rozmowy dotknela przycisku na konsoli telefonu. Wewnetrzne drzwi uchylily sie o pare centymetrow i straznik gestem zachecil Bracknella, by ten wszedl.
Bracknell otworzyl drzwi na cala szerokosc i zobaczyl George’a Ambrose’a, ktory siedzial za biurkiem wygladajacym na za male dla kogos o jego rozmiarach, przez co przypominal doroslego siedzacego przy dzieciecym stoliku. Mowil cos patrzac na ekran.
— Wejdz i usiadz — zwrocil sie do Bracknella. — Zaraz sie toba zajme. — Zwrocil sie znow w strone ekranu i polecil:
— Zapisz plik. Wyczysc ekran.
Ekran zgasl, a Bracknell zasiadl w wytlaczanym krzesle, ktore ugielo sie lekko pod jego ciezarem. Ambrose przekrecil swoj fotel, by patrzyc prosto na Bracknella.
— Mam dla ciebie wiadomosc.
— Od Lary?
Ambrose potrzasnal kedzierzawa czupryna.
— Normalnie skazancom nie wolno odbierac wiadomosci z Ziemi, ale ta jest od jakiegos goscia z Nowej Moralnosci, wielebnego Elliotta Danversa.
— Ach, tak. — Bracknell poczul, jak nadzieja go opuszcza.
— Chcesz ja obejrzec na osobnosci?
— To bez znaczenia.
Ambrose wskazal sciane po prawej stronie Bracknella i rzekl:
— W takim razie prosze bardzo.
Na ekranie sciennym pojawila sie lekko spuchnieta i zarumieniona twarz Danversa. Bracknell poczul, ze wszystko skreca mu sie w srodku.
— Mance — jesli nie masz nic przeciwko temu, zebym mowil ci po imieniu — mam nadzieje, ze jestes zdrow i masz sie dobrze po podrozy na Ceres. Wiem, ze to dla ciebie nielatwy okres, ale chcialbym, zebys pamietal, ze nie jestes sam, nie zostales zapomniany. W godzinie potrzeby mozesz zawsze na mnie liczyc. Jesli bedziesz potrzebowal duchowego wsparcia albo modlitwy, albo po prosta bedziesz chcial uslyszec znajomy glos, zadzwon do mnie. Nowa Moralnosc pokryje koszty. Zadzwon, kiedy tylko zechcesz.
Obraz Danversa znikl i zastapilo go logo Nowej Moralnosci, krzyz i zwoj.
Bracknell patrzyl na ekran jeszcze przez kilka sekund, po czym spojrzal na Ambrose’a.
— To juz wszystko?
— Na to wyglada — skinal glowa Wielki George.
Bracknell milczal.
— Chcesz wyslac odpowiedz? Idzie na Ziemie jakas godzine.
— Nie. Nie bedzie odpowiedzi.
— Jestes pewien?
— Zeznania tego czlowieka przyczynily sie do skazania mnie.
Ambrose potrzasnal ognista czupryna.
— Moim zdaniem, skazali cie jeszcze zanim rozpoczal sie proces. Szukali kozla ofiarnego. Nad smiercia czterech milionow ludzi nie mozna po prostu przejsc do porzadku dziennego jako nad dzialaniem sily wyzszej.
Bracknell przygladal mu sie uwaznie. Ambrose mial tak krzaczaste brwi, ze trudno bylo dostrzec kolor jego oczu.
— Coz — rzekl Ambrose bardziej radosnym tonem — mam dla ciebie oferte pracy.
— Oferte pracy?
— Tylko jedna. Nie jestes specjalnie lubiany, nie?
— To znaczy, ze musze ja przyjac, czy chce, czy nie.
— Obawiam sie, ze tak.
Bracknell wzial gleboki oddech.
— Co to jest?
— Od kapitana statku, ktorym przyleciales. Mowi, ze potrzebuje nowego trzeciego marynarza.
Bracknell zamrugal ze zdziwienia.
— Nie mam pojecia o statkach kosmicznych.
— Nauczysz sie podczas pracy. To dobra oferta, lepsza niz spedzenie polowy zycia w skafandrze na sterowaniu nanobotami na jakims kawalku skaly.
— Kapitan
— Tak jest.
— Na litosc, po co mialby to robic? — zdumial sie Bracknell.
— Nie zrzedz, chlopie, nie masz wyboru. Bierz, co daja.
PAS ASTEROID
Na poczatku Bracknell troche bal sie, a troche mial nadzieje, ze zostal zaproszony na poklad
Jeden ze straznikow w koralowym kombinezonie zabral Bracknella z habitatu do sluzy powietrznej, gdzie odbyl te sama trase, co kilka dni wczesniej, tylko w druga strone: na poklad
— Zatrudniam cie wbrew samemu sobie — oswiadczyl kapitan idac z Bracknellem na mostek statku. Bracknell dostrzegl w jego rece paralizator. — Tylko dlatego, ze moj trzeci oficer zerwal kontrakt i odlecial na Ziemie, a ja nie mam wyboru.
— Jestem wdzieczny… — zaczal Bracknell.
— Masz sie do mnie zwracac „sir” albo „kapitanie” — przerwal mu kapitan. — Komputery odwalaja za nas wiekszosc roboty, ale i tak ktos musi sie zajac astronawigacja, zaopatrzeniem, lacznoscia, paliwem i systemami podtrzymywania zycia. Jesli bedziesz sie obijal albo okazesz sie za glupi, zeby opanowac te przedmioty, sprzedam cie ekipie gorniczej na pierwszej skale, kolo ktorej bedziemy przelatywac. Jasne?
— Absolutnie jasne — odparl Bracknell, po czym, widzac wscieklosc w oczach kapitana, dodal szybko: — Sir.
Kapitan Farad zatrzymal sie przy drzwiach w korytarzu.
— To jest twoja kajuta. Masz ja utrzymywac przez caly czas w idealnym stanie. Jest tam troche ubran. Powinny na ciebie pasowac. Jesli nie, to je sobie przerob. Masz byc na mostku gotowy do pracy za pol godziny.
— Tak, sir — rzekl Bracknell.
Tego dnia
Spedzal praktycznie caly czas wolny uczac sie wszystkiego statku i jego ukladach. Jak wiekszosc pojazdow latajacych w glebokim kosmosie,