do oczyszczania metali mineralow zaczeto stosowac nanomaszyny.

Kapitan najpierw oddelegowal Bracknella do konsoli lacznosci. Byla wysoce zautomatyzowana. Bracknell musial tylko obserwowac ekrany i pilnowac, zeby w uchwycie wbudowanym w lewy podlokietnik fotela kapitana zawsze znajdowal sie parujacy kubek z kawa.

Przez okragle bulaje wbudowane w grodzie mostka Bracknell wygladal na zewnatrz: nie bylo tam nic poza ciemna pustka. Barwione na ciemno kwarcowe bulaje tlumily cale swiatlo z wyjatkiem najjasniejszych gwiazd. Bylo ich mnostwo, ale z jakiegos powodu tylko podkreslaly zimna pustke, zamiast ja rozjasniac. Na pustym niebie nie bylo zadnego ksiezyca. Zadnego ciepla ani ukojenia. Przez wiele dni nie widzial nawet jednej asteroidy, choc znajdowali sie w zageszczonej czesci Pasa.

Bracknell nie widywal corki kapitana do dnia, w ktorym ktos z rodziny czlonka zalogi zostal ranny.

Gapil sie ponuro przez bulaj na bezkresna pustke, az nagle zabrzeczal alarm, a Bracknell wzdrygnal sie, jakby przeszyl go prad elektryczny.

— Co sie dzieje, numerze trzeci? — warknal kapitan.

Bracknell zobaczyl, ze jedno ze swiatelek na jego pulpicie miga na czerwono. Pochylil sie, by je wcisnac i na srodkowym ekranie pojawily sie dwie kobiety, kleczace przy nieprzytomnej postaci nastoletniego chlopca. Jego twarz byla zalana krwia.

— Zdarzyl sie wypadek! — krzyczala jedna z kobiet do kamery. — Na pomoc! Potrzebujemy pomocy!

— Co sie tam dzieje, u licha? — mruknal kapitan, po czym rzekl, wskazujac na Bracknella: — Wskakuj w skafander i idz do nich.

— Ja? — pisnal Bracknell.

— Nie, Jezus Chrystus i dwunastu apostolow. Ty, do cholery!

— Ruszaj sie! Bierz zestaw medyczny i wyposazenie VR. Addie poradzi sobie z pomoca medyczna.

W ten sposob Bracknell dowiedzial sie, ze corka kapitana ma na imie Addie.

Wstal od konsoli lacznosci i pobiegl do glownej sluzy. Kilka minut zajelo mu wlozenie jednego ze skafandrow z nanowlokien, ktore przechowywano w szafkach, a nastepnych kilka — znalezienie zestawu medycznego i wyposazenia VR. Kapitan wrzeszczal i przeklinal przez interkom co mikrosekunde:

— Rusz dupe, bo ten dzieciak zaraz wykrwawi sie na smierc!

Jazda wozkiem po pieciokilometrowej linie laczacej dwa wirujace moduly byla troche straszna. Wozek byl platforma z napedzajacym ja miniaturowym silnikiem elektrycznym. Majac na sobie tylko cienki skafander z nanowlokien Bracknell czul sie jak indyk owiniety w folie i wlozony do kuchenki mikrofalowej. Wiedzial, ze dostaje solidna dawke wysokoenergetycznego promieniowania z odleglego Slonca i jeszcze bardziej odleglych gwiazd. Mial tylko nadzieje, ze ochrona antyradiacyjna skafandra jest tak dobra, jak twierdzil producent.

W koncu dotarl do drugiego modulu i pokonal sluze powietrzna. W srodku poczul sie o wiele bezpieczniej.

Choc urzadzen do wytapiania nie uzywano od wielu lat, w srodku bylo brudno i wszystko bylo wysmarowane tlusta sadza. Bracknell zdjal kaptur skafandra i poczul ciezki, gryzacy odor. Kiedy dotarl do chlopca, dzieciak byl polprzytomny. Kobiety nadal przy nim kleczaly. Starly mu wiekszosc krwi z twarzy.

Bracknell nalozyl sprzet VR na glowe, by kamera znalazla sie tuz nad jego oczami i spytal:

— Co sie stalo?

Jedna z kobiet wskazala kladke, ktora biegla dookola piecow.

— Spadl.

— Jak, u licha, mogl stamtad spasc?

— To dzieciak — warknela kobieta. — Bawil sie w cos z bratem.

— Chwala Bogu, ze mamy tylko jedna szosta g — dodala druga z kobiet.

Wtedy Bracknell uslyszal w sluchawce glos corki kapitana.

— Krwawienie ustalo. Musimy sprawdzic, czy nie ma wstrzasnienia mozgu.

Przez prawie godzine Bracknell wykonywal polecenia Addie. Chlopiec mial wstrzasnienie mozgu i paskudna rane czaszki. Kosci czaszki prawdopodobnie nie zostaly uszkodzone, ale przeswietla go, kiedy juz uda sie bezpiecznie przetransportowac go do ambulatorium. Nie wygladalo na to, zeby mial zlamane jakies kosci, ale prawe kolano mial paskudnie spuchniete.

Na polecenie Addie spryskal rane sprayem i nalozyl nadmuchiwany usztywniacz na kolano. Z pomoca kobiet udalo sie wpakowac polprzytomnego chlopca do skafandra z nanowlokien. Cala trojka zaniosla go do sluzy i przyczepila do wozka.

Trzymajac sie uchwytu wozka Bracknell znow pokonal cala droge wzdluz fulerenowej liny, otoczony rojami gwiazd, ktore patrzyly na niego obojetnie, nawet nie mrugnawszy. Niewidzialne promieniowanie moglo zabic go w ciagu sekundy, gdyby zawiodla oslona skafandra. Probowal o tym nie myslec. Patrzyl na swietliste punkty i probowal napawac sie ich pieknem. Wiedzial, ze jeden z nich to Ziemia, ale nie potrafil powiedziec ktory.

Addie i kapitan czekali na niego przy sluzie na drugim koncu liny. Zaniesli razem chlopca do ambulatorium, ktore kiedys bylo samotna cela Bracknella i zostawili go pod opieka Addie.

— Co ten nastolatek robi na pokladzie statku, kapitanie? — spytal Bracknell, gdy juz uwolnil sie ze skafandra w sluzie.

— Moj numer jeden podrozuje z rodzina. Mieszkaja w starej hucie. Taniej niz wynajmowanie kwatery na Ceres i zona moze dotrzymac mu towarzystwa.

Wygodny uklad, pomyslal Bracknell. Ale chlopiec moze napytac sobie klopotow. Zaloze sie, ze przy nastepnej podrozy z Ceres juz z nami nie poleca.

— Twoja wachta na mostku juz prawie sie konczy — oznajmil szorstko kapitan, gdy ruszyli w strone mostka. — Wracaj do kajuty. Poradze sobie bez ciebie.

Dopiero po powrocie do kajuty i krotkich odwiedzinach w mesie, by pokrzepic sie goraca zupa, Bracknell uswiadomil sobie, ze do konca wachty zostaly jeszcze ponad dwie godziny.

Czyzby kapitan byl dla mnie dobry?

CZYSCIEC

Bracknell pomyslal, ze jego zycie nie ma zadnego sensu. Oddychal, jadl, spal, pracowal na mostku Alhambry pod czujnym okiem kapitana Farada. Ale po co? Jaki to mialo sens? Zyl bez sensu, bez celu, wedrujac po zimnych otchlaniach Pasa, zeglujac od jednego bezimiennego kawalka skaly do drugiego. Byl jak automat wykonujacy otepiajace zadania, jakby zdalnie sterowany przez kogos, gdy tymczasem jego mozg wciaz na nowo przetrawial straszne obrazy: wieza, upadek, zmiazdzone, krwawiace zwloki.

Czasem myslal o Larze i zastanawial sie, co takiego robi jego ukochana. Powtarzal sobie wtedy, ze lepiej byloby, gdyby o nim zapomniala, zeby zaczela nowe zycie. Jeden z warunkow skazania zakladal, ze ani Lara, ani nikt inny kogo znal na Ziemi, nie dowie sie o miejscu jego pobytu. Odcieto go od wszelkich form lacznosci z bylymi przyjaciolmi; jego wygnanie bylo absolutne. Dla wszystkich, ktorych znal na Ziemi, Mance Bracknell byl martwy na wieki.

Z wyjatkiem wielebnego Elliotta Danversa. Wyslal mi wiadomosc, moze wiec przyjmie wiadomosc ode mnie. Bracknell probowal o tym nie myslec. Po co mi rozmowa z pastorem? Poza tym, skazano mnie z powodu zeznan Danversa. Moze ta wiadomosc od niego to tylko jakas proba zagluszenia wyrzutow sumienia, myslal Bracknell. Do diabla z nim! Lepiej byc calkowicie odizolowanym, niz trzymac sie watlej nadziei, ze w ten sposob podtrzyma jakies wiezy ze swoim poprzednim zyciem. To byla wlasciwie ze strony Danversa tortura, podanie tonacemu brzytwy.

Od czasu do czasu, pomiedzy wachtami, zawsze za zgoda kapitana, Bracknell wkladal skafander z nanowlokien i wychodzil na zewnatrz statku. Wiszac na koncu liny obserwowal gwiazdy, patrzac na bezkresna przestrzen wypelniona niezliczonymi gwiazdami i planetami. Czul sie wtedy mala, niewazna drobinka w olbrzymiej, wirujacej galaktyce. Nauczyl sie znajdowac mala blekitna kropeczke, ktora byla Ziemia. Czul sie wtedy jeszcze gorzej. Przypominala mu, jak bardzo jest samotny, jak daleko mu do ciepla, milosci i nadziei. Po jakims czasie przestal wychodzic na zewnatrz. Bal sie, ze pewnego dnia otworzy skafander i pozwoli, zeby kosmos zakonczyl jego zywot.

Jedynym promyczkiem swiatla w nowym zyciu byla corka kapitana, Addie. Choc Alhambra

Вы читаете Merkury
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату