— To nie ma znaczenia.
Procesowi przygladal sie caly swiat; rozprawa odbyla sie w sadzie, w zrujnowanym Quito. Budynek sadu zbytnio nie ucierpial, choc tu i owdzie krecili sie jeszcze sprowadzeni z Brazylii inzynierowie, ktorzy robili cos przy fundamentach, a zamiast wiekszosci okien, ktore wypadly od podmuchu, wisialy plachty przezroczystego plastiku.
Skytower Corporation ulegla rozwiazaniu w obliczu roszczen siegajacych bilionow dolarow. Bracknell byl zbyt pograzony w rozpaczy, by
Lara doznala wstrzasu.
— Myslalam, ze prawo miedzynarodowe zabrania kary smierci.
— Oskarzaja pana o smierc ponad czterech milionow ludzi — rzekl starszy pan, marszczac brwi z niechecia. — Mowi sie o ludobojstwie. Chca zrobic pokazowy proces.
— Czemu nie? — szepnal Bracknell.
Choc proces mial miejsce w Quito, odbywal sie zgodnie z zasadami prawa miedzynarodowego. Wiele lat temu prawnik Lary uczestniczyl w opracowaniu wytycznych prawa miedzynarodowego. Nie pomoglo to wiele. Dla Bracknella tez nie bylo to pomocne.
— To moja wina — powtarzal. — Moja wina.
— Nie, to nieprawda — upierala sie Lara.
— Konstrukcja sie zawalila — rzekl Larze i prawnikowi. — To ja bylem odpowiedzialny za ten projekt, wiec to moja wina.
— Nie, nie mozesz siebie o to oskarzac — podkreslala Lara za kazdym razem. — Przeciez nie zburzyles wiezy celowo.
— Tylko mnie mozna o to oskarzyc — przypomnial jej posepnie Bracknell. — Wszyscy inni zgineli w katastrofie.
— Nie, to nie jest prawda — rzekla Lara. — Victor jest w Melbourne. On ci pomoze.
Nagabywany przez Lare Molina przylecial do Quito. Siedzac miedzy dwoma prawnikami pierwszego dnia procesu, ubrany w panstwowy garnitur i wykrochmalona na sztywno koszule, ktora smierdziala detergentem, Bracknell poczul uklucie nadziei, gdy zobaczyl, jak jego stary przyjaciel wkracza na sale sadowa i siada obok niego. Kiedy jednak rozprawa sie zaczela, stalo sie jasne, ze juz nic nie zdola go ocalic.
Pierwszym swiadkiem powolanym przez sad zlozony z trzech sedziow byl wielebny Elliott Danvers.
Prokurator byl smuklym, ciemnowlosym, zywo gestykulujacym Ekwadorczykiem, odzianym w trzyczesciowy garnitur, ktory lezal na nim bez jednego zalamania. Na ekranach prezentowal sie wspaniale: przystojna twarz z wasikiem, poza tym wiedzial, jak sie przypodobac swiatowej publicznosci ogladajacej proces. Bracknellowi przypominal wasatego aniola zemsty. Rozpoczal od opisywania stanowiska Danversa jako duchowego przewodnika spolecznosci Ciudad de Cielo.
— Wiekszosc tych ludzi juz nie zyje, prawda? — spytal prokurator. Poniewaz proces odbywal sie zgodnie z proce durami prawa miedzynarodowego, i pokazywano go nawet w Selene i osrodkach gorniczych na Ceres, odbywal sie po angielsku.
— Tak — odparl cicho Danvers.
Prokurator wygladzil wasik i spojrzal na pekniecia w pokrytym kasetonami suficie sali sadowej, przygotowujac sie dramatycznie do zadania nastepnego pytania.
— Podczas budowy wiezy ksiadz dowiedzial sie czegos, co go niepokoilo, prawda?
Slowo po slowie, prokurator wydusil z Danversa, ze Bracknell korzystal z drobnoustrojow poddanych inzynierii genetycznej, ktore pracowaly jako nanomaszyny produkujace elementy konstrukcyjne wiezy.
Adwokat z urzedu milczal, ale prawnik wynajety przez Lare wstal wolno, po czym zawolal zmeczonym glosem:
— Sprzeciw. Wykorzystywanie drobnoustrojow poddanych inzynierii genetycznej nie jest nielegalne. A okreslanie ich „nanomaszynami” jest szkodliwe.
Sedziowie porozumieli sie szeptem, po czym podtrzymali sprzeciw.
Prokurator usmiechnal sie slabo i skinal glowa, akceptujac ich decyzje, wiedzac, ze to okreslenie, ktorego tak sie bano, zostanie przez wszystkich zapamietane.
— Czy takie drobnoustroje poddane inzynierii genetycznej byly wykorzystywane przy innych projektach budowlanych?
Danvers wzruszyl ciezkimi ramionami.
— Nie jestem inzynierem…
— A co ksiadz wie na ten temat?
— Z tego co wiem, nie. Biolog projektu, doktor Molina, byl dumny z jego pionierskosci. Nawet zlozyl wniosek o patent.
Prokurator odwrocil sie w strone Bracknella z cienkim usmieszkiem.
— Dziekuje ksiedzu.
Adwokat Bracknella wstal, spojrzal na adwokata z urzedu i rzekl:
— Nie mam w tej chwili zadnych pytan do swiadka.
Siedzaca za Bracknellem Lara dotknela jego ramienia.
Odwrocil sie i zobaczyl na jej twarzy niepokoj. Milczal. Siedzacy obok niej Molina wygladal na zniecierpliwionego i niepewnego.
— Wzywam na swiadka doktora Moline — rzekl prokurator, tonem, jakby wyciagal z czarodziejskiego kapelusza krolika.
Molina wstal i podszedl wolno do krzesla dla swiadkow; probowal usmiechnac sie do Bracknella, ale wyszedl mu tylko grymas.
I znow prokurator spedzil kilka minut na ustalaniu, kim jest Molina i jakie bylo jego znaczenie dla projektu, a nastepnie spytal:
— Odszedl pan z tego projektu przed jego ukonczeniem, prawda?
— Tak, istotnie — przytaknal Molina.
— Dlaczego?
Molina zawahal sie na moment, zaczal spogladac to na Bracknella, to na Lare, ktora za nim siedziala.
— Z powodow osobistych — odparl.
— Moglby pan uscislic?
— Molina znow sie zawahal, po czym wzial gleboki oddech i odparl:
— Nie bylem pewien, czy konstrukcje wytworzone przez moje genomodyfikowane drobnoustroje beda na tyle wytrzymale, by byly wystarczajace dla naprezen wystepujacych w wiezy.
Bracknell zamrugal i poruszyl sie jak czlowiek, ktory wlasnie budzi sie ze spiaczki.
— To nieprawda — szepnal, bardziej do siebie niz do swoich prawnikow.
Molina jednak mowil dalej.
— Domagalem sie dalszych testow, dalszych badan celem upewnienia sie, ze budowla bedzie bezpieczna. Ale szef projektu nie zamierzal tego zrobic.
— Szefem projektu byl pan Mance Bracknell? — upewnil sie prokurator zupelnie zbednie. — Oskarzony?
— Tak — odparl Molina. — Upieral sie, zebysmy kontynuowali budowe zanim przeprowadzono niezbedne badania.
— To nieprawda! — rzekl Bracknell do swojego adwokata. — Nic takiego nie mialo miejsca!
Sedzia przewodniczacy, w towarzystwie dwoch innych sedziow w togach zasiadajacych za lawa z polerowanego mahoniu, postukal rysikiem w biurko.
— Przywoluje oskarzonego do porzadku — rzekl ponurym tonem. — Nie bede tolerowal takiej niesubordynacji.
— Dziekuje, wysoki sadzie — rzekl prokurator, po czym zwrocil sie do Moliny, siedzacego na miejscu dla swiadka.