dusze.

— Victorze, prosze, uwierz mi…

— A teraz poslali cie na Merkurego, zebys zniszczyl moje dzielo, moja kariere. Zrujnowales mi zycie, Elliocie! Rownie dobrze mogles wziac noz i wbic mi go w serce!

Danvers ukryl twarz w dloniach i zaczal cos belkotac. Lara patrzyla na niego oczami pelnymi lez. Spojrzala na meza.

— Victorze, nie przypuszczam, zeby on to zrobil.

— W takim razie kto? — dopytywal sie Molina. — Kto inny mialby powod?

Lara znow spojrzala uwaznie na Alexiosa.

— Czy te informacje sa pewne? Calkowicie?

Alexios zwalczyl w sobie chec, zeby odwrocic wzrok pod jej spojrzeniem. Odparl jednak gladko:

— Jak juz stwierdzil pan Molina, ktoz inny mialby powod, zeby zrobic mu cos takiego? Nowa Moralnosc musiala wziac go na celownik cale lata temu, kiedy pracowal przy kosmicznej wiezy.

— I czekali az tyle czasu, zeby go zalatwic?

Alexios wzruszyl ramionami.

— Najwyrazniej. Tak wynika z dowodow.

Molina nagle pochylil sie nad stolikiem i chwycil oba arkusze.

— Dzwonie do McFergusena. Padlem ofiara oszustwa. A potem zadzwonie do mediow. Nowa Moralnosc zaplaci mi za to! Pokaze wszystkim, czym naprawde sa ci spiewajacy psalmy hipokryci!

Dokladnie tak, jak przypuszczalem, powiedzial sobie Alexios. Na glos jednak staral sie brzmiec jak czlowiek rozsadny:

— Zgoda, nalezy zadzwonic do McFergusena. Ale konferencja prasowa? Czy naprawde atakowanie Nowej Moralnosci jest konieczne?

— Czemu nie? — warknal Molina. — Co mam do stracenia?

Lara zerwala sie na rowne nogi.

— Victorze, pan Alexios ma racje. Nie probuj dzialac pochopnie. Porozmawiaj najpierw z McFergusenem. Moze on bedzie w stanie znalezc jakies wyjscie z sytuacji.

— Jakie wyjscie? Nawet jesli udowodnie, ze padlem ofiara oszustwa, i tak wyjde na idiote. Nikt mi juz nie uwierzy. To koniec mojej kariery!

— Moze jednak…

— A moze nie! Zniszczyli mnie. To ja teraz zniszcze ich. A ciebie w szczegolnosci, Elliocie, ty klamliwy, przeklety lajdaku!

Danvers patrzyl na astrobiologa z pobladla z przerazenia twarza i lzami w oczach.

Molina zlapal zone za nadgarstek i wybiegl z kajuty, zostawiajac Alexiosa sam na sam z biskupem.

— Nie zrobilem tego — jeknal Danvers w przerazeniu. — Bog mi swiadkiem, ze nigdy czegos takiego nie zrobilem.

Danvers pokiwal ponuro glowa i wskazal gestem w strone biurka, gdzie lezal palmtop. Alexios spedzil pol godziny bawiac sie komputerem biskupa, gdy tymczasem ten siedzial na sofie w ponurym milczeniu. Alexios znalazl slad wiadomosci, za umieszczenie ktorej przedtem zaplacil. Wygladalo to, jakby usunieto ja z aktywnej pamieci, ale slad nadal znajdowal sie w rdzeniu.

Wstajac od biurka, Alexios sklamal:

— Coz, jesli cos takiego jest w komputerze ksiedza, to lepiej, zeby ksiadz zaplacil jakiemus lepszemu fachowcowi za szukanie.

— To nie ma znaczenia — odparl Danvers ze zwieszona glowa.

— Moim zdaniem to dosc wazne.

Danvers rzekl cicho, z rozpacza:

— Niczego pan nie rozumie. Taki skandal mnie zniszczy. Nowa Moralnosc nie dopuszcza nawet podejrzenia umyslnych zlych dzialan w przypadku hierarchii. Musimy byc ponad zlem, nawet ponad podejrzeniami. Kiedy Victor to rozglosi… W Nowej Moralnosci bede skonczony. Skonczony.

Alexios wzial gleboki oddech, po czym odparl:

— Moze dostanie ksiadz stanowisko kapelana na wieziennym statku albo w Pasie Asteroid. Tam tez potrzebuja duchowej pociechy.

Danvers podniosl glowe i zamrugal. Wygladal, jakby w ciagu pol godziny postarzal sie o dziesiec lat.

Alexios usmiechnal sie i zastanowil. Nie przezyjesz tam ani miesiaca, stary tlusty kanciarzu. Ktos cie udusi, jak bedziesz spiewal swoje hymny.

POKLAD OBSERWACYJNY

Alexios stal w polmroku na pokladzie obserwacyjnym Himawari i patrzyl przez babel ze szklostali na upstrzone gwiazdami glebiny kosmosu, przesuwajace sie powoli przed jego oczami. Nerwowo przebieral palcami. Oczy niebios, powiedzial sobie w duchu, przypominajac sobie wiersz z czasow szkolnych. Armia niezmiennych praw, tak wlasnie poeta okreslal gwiazdy.

Powinienem odczuwac triumf, pomyslal. Kariera Victora legla w gruzach, a Danvers popadl w nielaske. Zostal tylko Yamagata i za niego niedlugo sie zabierze. Nie czul jednak upojenia zwyciestwem. Zadnego triumfu. W srodku czul sie martwy, zimny i obojetny. Cale lata czekalem, zeby ich dopasc, wreszcie sie udalo i co? Victor spedzi reszte zycia na jakims podrzednym uniwersytecie, probujac odkupic swoje potkniecie na Merkurym. A Danvers zostanie zawieszony, czy co tam robia w Nowej Moralnosci z niepotrzebnymi ludzmi. I co z tego? Czy to cos zmieni w moim zyciu?

Lara, pomyslal. Teraz wszystko zalezy od Lary. Zrobilem to dla niej. To mysl o niej trzymala mnie przy zyciu przez te dlugie lata w Pasie. Byla jedynym promykiem nadziei, kiedy bylem wiezniem, nieszczesnym wygnancem.

Statek obrocil sie i w polu widzenia pojawila sie tarcza Merkurego, jalowa, wyzarzona, upstrzona kraterami, pokryta peknieciami i uskokami. Jak twarz bardzo starego czlowieka, pomyslal Alexios, czlowieka, ktory zyl za dlugo. Dostrzegl Unie klifow i zniszczone, zwietrzale gory otaczajace pierscieniem stary krater.

Wiedzial, gdzie jest baza Goethe, ale nie widzial stad skromnego kopca kamieni chroniacego kopule, ani sladow pojazdow, ktore rzezbily koleiny w cienkiej warstwie pylu na powierzchni.

Kiedy zbudujemy juz wyrzutnie masy, bedzie ja widac z orbity, pomyslal. Piec kilometrow dlugosci. Bedzie doskonale widoczna.

Drzwi za nim otworzyly sie i do ciemnego pomieszczenia wpadl promien slonca z korytarza. Alexios poczul, jakby serce skurczylo mu sie w piersi. Nie osmielil sie odwrocic, ale w odbiciu w szklostali dostrzegl, ze to Lara.

Odwrocil sie, a ona zamknela drzwi. W pomieszczeniu znow zapanowal polmrok, ale i tak widzial jej piekna twarz, ciekawosc w oczach.

— Poprosil mnie pan o spotkanie? — spytala cichym, niskim glosem.

Zauwazyl, ze wstrzymywal oddech. Skinal glowa, po czym zdolal wykrztusic:

— To jedno z nielicznych miejsc na statku, gdzie mozna sie spotkac na osobnosci.

— Czy ma pan jakies dalsze informacje o moim mezu?

— Nie… tak naprawde to nie… — musial powstrzymywac sie ze wszystkich sil, zeby nie wziac jej w ramiona. Slyszal, jak glosno bije mu serce.

— Nie rozumiem — rzekla Lara marszczac brwi. — Prosil mnie pan o spotkanie, na osobnosci, bez Victora.

— Laro, to ja — wyrwalo mu sie. — Mance.

Otworzyla usta ze zdumienia.

— Wiem, ze wygladam inaczej — mowil, nie mogac po wstrzymac potoku slow. — Musialem zmienic wyglad, pochodzenie, przylecialem na Merkurego, ale nie mialem pojecia, ze ty tez tu bedziesz, a teraz nie potrafie juz dluzej odgrywac tej komedii. Chcialbym…

— Mance? — szepnela z niedowierzaniem.

Вы читаете Merkury
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату