sama osoba. To teraz Dante Alexios. To juz nie jest Mance Bracknell.
Gdzies w glebi zastanawiala sie, dlaczego nie powiedziala Victorowi o wyznaniu Alexiosa. Victor byl otepialy i senny od srodkow uspokajajacych, jakimi faszerowali go medycy Yamagaty, ale wiedziala, ze nie to bylo przyczyna. Czy mozna wierzyc temu calemu Alexiosowi? Czy to naprawde Mance? Skad by wiedzial, jak sie poznalismy? To musi byc Mance. Tylko ze przez to jest jeszcze gorzej, wszystko robi sie jeszcze bardziej zawiklane. Mance celowo doprowadzil do kompromitacji biednego Victora, zemscil sie na nim jak jakis prehistoryczny dzikus.
Zawahala sie, zastanawiajac sie, niepewna siebie, niepewna co poczac. Czy Victor klamal na procesie Mance’a? Krzywoprzysiegal, zeby sie go pozbyc? Dla mnie? Czy mam w to uwierzyc? Czy mam w ogole wierzyc w to wszystko?
Dostrzegla w przejsciu „ekran telefonu i wywolala plan wnetrza statku. Dostrzegla, ze idzie w niewlasciwym kierunku. Zawrocila i ruszyla juz pewniej w strone mesy. Na korytarzu nie bylo nikogo. Zaloga pewnie ma wachte na mostku, pomyslala. A reszta spi.
Tylko ja nie spie. Potrafie uratowac Victora. Pojde na to przesluchanie i powiem im, ze zostal oszukany, a Dante Alexios podlozyl falszywe dowody. Moge oczyscic jego imie. I imie Elliotta.
Ale co sie stanie z Dantem Alexiosem? Przypuszczala, ze wie. McFergusen i reszta komisji nie uwierza jej na slowo. Beda chcieli dowodow. Wysla sledczych na Merkurego, zeby przesluchac Mance’a-Alexiosa. A jesli bedzie twierdzil, ze jest niewinny? Jesli powie, ze zmyslilam te cala historie podejmujac rozpaczliwa probe ratowania meza?
Mesa byla pusta. Byl tam tylko maly, metalowy stol i cztery obrotowe krzesla przykrecone do pokladu, a wzdluz scian staly automaty z jedzeniem. Lara nalala sobie do kubka letniej kawy i usiadla, znuzona, na jednym z krzesel.
Musze im powiedziec, ze Alexios to tak naprawde Mance Bracknell, pomyslala. Zbadaja go i ustala jego tozsamosc. Kiedy juz stwierdza, ze to Mance, odesla go do Pasa, z powrotem na wygnanie.
Czy ja moge mu to zrobic? Mowi, ze Victor mu mnie odebral, mowi, ze nadal mnie kocha i pragnie ze mna byc. Czy moge mu sie odplacic ponownym wygnaniem? Poczula, ze zbiera jej sie na placz. Jaka ulge przynioslby jej placz — rozplakac sie i czekac, az ktos inny rozwiaze problem.
Nie ma jednak nikogo innego, powiedziala sobie w duchu. Tylko Victor Junior. Wyprostowala sie. Jej syn. Jej i Victora. On tez jest w to wmieszany. Nie moge dopuscic do tego, zeby McFergusen, Mance albo ktokolwiek inny zrujnowal jego przyszlosc. Musze go chronic.
Padl na nia jakis cien. Odwrocila sie i ujrzala zwalista postac Elliotta Danversa wynurzajaca sie z luku.
— Tez nie moze pani spac, prawda?
— Tak.
Danvers opadl ciezko na krzeslo naprzeciwko Lary. Jeknelo pod nim, a biskup westchnal ciezko.
— Wyslalem moim przelozonym w Atlancie szesc wiadomosci, a oni nie odpowiedzieli na zadna.
Lara dostrzegla, ze jego pulchna twarz byla blada, upstrzona zmarszczkami, ktorych dotad nie dostrzegla.
— Co sie stanie, jak ksiadz wroci na Ziemie? — spytala.
Danvers wzruszyl poteznymi ramionami.
— Nie mam pojecia. Pewnie dostane jakis inny przydzial. I pozbawia mnie stanowiska. Moze w ogole mnie wyrzuca.
— Wiem, ze ksiadz tego nie zrobil — zapewnila Lara.
Oczy Danversa blysnely na krotko.
— Dziekuje.
— Nie mowie tego z uprzejmosci. Wiem, kto wrobil Victora i podlozyl dowody, zeby was obu obciazyc.
Otworzyl szeroko oczy.
— Wie pani?
— Ale jesli ksiedzu powiem, on tez bedzie skonczony.
— Przeciez to ktos, kto probuje nas zniszczyc!
— Nie wiem co robic — przyznala Lara zalosnie.
— Alez wie pani — rzekl biskup. — Nalezy zrobic to, co jest sluszne. Nie mozna kryc kogos, kto klamie. Prosze nie myslec o mnie — na szali jest kariera pani meza.
— Wiem.
— A wasz syn? To wszystko ma znaczenie takze dla niego.
— Wiem — powtorzyla.
Danvers patrzyl na nia, jakby chcial wydobyc z niej informacje sama sila woli. W koncu spytal:
— Dlaczego nie chce pani powiedziec, kto jest winowajca?
— Bo wtedy on tez ucierpi. A wiele juz wycierpial w zyciu i nie wiem, czy powinnam mu to zrobic, zadac mu jeszcze wieksze cierpienie.
— Ale… pani maz! Pani syn! Ja sam!
Lara objela kubek obiema dlonmi i zajrzala do srodka.
— Moze wystarczy, jak powiem komisji, ze ktos sie do tego przyznal i oczyszcza ksiedza calkowicie? Moze to wystarczy.
— Nie podajac jego nazwiska, zeby mogli to sprawdzic? Pomysla, ze klamie pani, aby chronic meza.
Pokiwala glowa z przygnebieniem.
— Nie moge pomoc jednemu nie zadajac cierpienia drugiemu.
Biskup odczekal przez sekunde, po czym siegnal i ujal jej rece w swoje potezne dlonie.
— Laro, moralnosc nie wystepuje w odcieniach szarosci. Jest czern i biel. Albo sie robi cos dobrego, albo zlego. Nie ma nic posrodku.
Spojrzala w jego szare oczy, zaczerwienione z braku snu i pomyslala, ze moralnosc bylaby prosta, gdyby zrobienie dobrego uczynku ratowalo nasza wlasna glowe.
— To jest troche bardziej skomplikowane — rzekla cicho.
— Wiec prosze o tym pomyslec — rzekl Danvers, prawie lagodnie. — Co jest najlepsze dla najwiekszej liczby ludzi? Musi pani myslec o swoim mezu, synu i o mnie, a nie o tajemniczym zloczyncy.
Skinela glowa.
— O moim mezu, synu i o ksiedzu.
BOREALIS PLANITIA
Alexios i Yamagata, odziani w niewygodne skafandry, siedzieli obok siebie w przezroczystej kabinie traktora toczacego sie przez upstrzony skalami krajobraz.
— Borealis Planitia — mruknal Yamagata. — Rownina polnocna.
Alexiosowi wydalo sie, ze wyczul w jego glosie nerwowosc, jakis niepokoj. We wnetrzu kabiny, gdzie bylo powietrze, mogli ze soba rozmawiac bez posrednictwa radia, choc ich glosy byly nieco stlumione.
— Ten rejon to stary jezor lawy — mowil dalej Yamagata, bardziej do siebie niz do swego towarzysza. — Planetolodzy twierdza, ze kiedys bylo to jezioro stopionej lawy, miliardy lat temu.
Alexios zadowolil sie prowadzeniem traktora przez labirynt glazow porozrzucanych wszedzie po powierzchni. Od czasu do czasu przetaczali sie po jakims mniejszym kamieniu, a traktor kolysal sie i podskakiwal. Z prawej strony widac bylo zwezajacy sie uskok. Alexios wiedzial, ze zaraz do niego dotra.
— Z orbity widac zarysy jeszcze starszych kraterow, kraterow niewidzialnych, zatopionych przez przeplywajaca tedy lawe — mowil dalej Yamagata.
Alexios pokiwal glowa w helmie. Ten facet po prostu lubi napawac sie dzwiekiem wlasnego glosu, pomyslal. Probuje ukryc strach. Alexios usmiechnal sie zlosliwie i dodal: a ma sie czego bac.
Jechali w milczeniu. Czas sie dluzyl. Alexios czul w kosciach wibracje elektrycznych silnikow traktora, slyszal wlasny oddech w helmie. Jechal jak automat; mial wrazenie, ze nie zostalo w nim juz ani cienia emocji.