naszej pracy.
Niech Bog sie nad ksiedzem zlituje.
Ekran zgasl.
Danvers dlugo patrzyl na niego w milczeniu. Mial wrazenie, ze jego mozg przestal dzialac. Czul ciezar na piersi: oddychal z trudem.
Wreszcie, mrugajac z niedowierzaniem, czujac bol w plucach, Danvers zrozumial, ze zostal wyrzucony z Nowej Moralnosci. Wyrzucony na bruk, jak zrobili to hazardzisci wiele lat temu. Cala moja praca, wszystkie te lata ciezkiej sluzby — to wszystko nic nie znaczy, pomyslal. Nawet to, ze Lara wie, kto podlozyl dowody — to tez ich nie wzruszy. Napietnowano mnie, a oni byli dla mnie bezlitosni.
Jestem zrujnowany. Koniec ze mna. Nie mam dokad isc. Nie mam sie do kogo zwrocic. Nie przyjma mnie z powrotem, nawet jesli udowodnie swoja niewinnosc. Jestem napietnowany. Nieczysty.
Moje zycie juz sie skonczylo, pomyslal.
Lara wrocila do kajuty, gdzie Victor miotal sie niespokojnie na lozku. Siadla przy biurku i wyslala wiadomosc do Victora Juniora, usmiechajac sie radosnie i zapewniajac, ze mama i tata za pare tygodni beda w domu.
A potem siedziala, bez chwili snu, az Victor podniosl sie ze sklebionej poscieli i spojrzal na nia zamglonymi przez sen oczami.
— Juz wstalas? — spytal obojetnym tonem.
— Nie moglam spac.
Poszedl boso do lazienki. Slyszala, jak korzysta z toalety i myje twarz. Wrocil ze zmierzwionymi wlosami, ale obudzony.
— Victorze — Lare zaskoczyl dzwiek wlasnego glosu — czy podczas procesu Mance’a mowiles prawde o budowie wiezy?
Przybral nieufny wyraz twarzy.
— Dlaczego o to pytasz?
— Mowiles prawde?
— To bylo tyle lat temu…
— Czy celowo klamales, zeby zrzucic wine na Mance’a?
Molina stal przy drzwiach lazienki, majac na sobie tylko zmiete slipy, i patrzyl na zone.
— Musze to wiedziec, Victorze — rzekla Lara. — Musisz powiedziec mi, jak bylo naprawde.
Podszedl do lozka i opadl na nie.
— Wieza zawalila sie — rzekl. — Nic juz nie dalo sie zrobic. Mance’a mieli skazac tak czy inaczej — nie mial szans wyjsc z tego procesu z zyciem. A ja pragnalem ciebie, Laro! Zawsze cie pragnalem! Tylko ze dopoki Mance byl w poblizu, nawet bys na mnie nie spojrzala!
Lara milczala, nie wiedzac, co powiedziec.
— Chcialem sie pozbyc Mance’a — przyznal, tak cicho, ze ledwo go slyszala. — Kochalem cie jak wariat. Nadal cie kocham.
W jego oczach pojawily sie lzy.
Lara wstala od biurka i podeszla do lozka. Wziela jego glowe w ramiona i szeptala kojacym tonem:
— Rozumiem, kochany. Rozumiem.
— Nie powinienem byl tego robic, wiem — pochlipywal Molina. — Zrujnowalem mu zycie. Ale zrobilem to dla ciebie. Dla ciebie.
W oczach Lary nie bylo ani sladu lez.
— Co sie stalo, to sie nie odstanie — powiedziala. — Mance nie zyje. Musimy jakos zyc dalej.
Trzymajac go Lara nie myslala juz ani o Mansie Bracknellu, ani o dziwnym, bezwzglednym czlowieku, znanym jako Dante Alexios. Nie myslala o biskupie Danversie ani nawet o samej sobie. Myslala o swoim synu. Tylko o Victorze Juniorze. Tylko on sie teraz liczyl.
WSCHOD SLONCA
Pierscien powoli wschodzacego Slonca byl jak stopiona lawa: saczyl zar do malej kabiny traktora. Yamagata dostrzegl, ze Alexios jedzie prosto w kierunku Slonca i uskoku.
— Co pan robi? — spytal.
Alexios obrocil toczacy sie pojazd tuz przed skrajem uskoku i nacisnal hamulec. Traktor zatrzymal sie.
— Wysiadamy — oznajmil.
— Myslalem…
— Rozprostujemy troche nogi — rzekl Alexios, otwierajac klape po swojej stronie kabiny ze szklostali.
Choc w skafandrze nie czulo sie tego, Yamagata uswiadomil sobie, ze cale powietrze natychmiast ucieklo w otaczajaca ich proznie. Alexios obrocil sie w jego strone i wystukal cos na klawiaturze na nadgarstku skafandra. Yamagata uslyszal jego glos w sluchawkach helmu:
— Zeby sie porozumiec, bedziemy musieli korzystac z radia w skafandrze.
— Chce mnie pan zabic, tak? — spytal Yamagata otwierajac klape po swojej stronie.
— Zamordowal pan cztery miliony ludzi — odparl Alexios cicho, prawie rozbawionym tonem. — Mysle, ze stracenie pana to zwykly akt sprawiedliwosci.
— Rozumiem.
Yamagata zszedl ostroznie z fotela i stanal na twardym, upstrzonym kamieniami gruncie. Jestem w rekach szalenca, pomyslal.
— Gdyby sie pan nad tym zastanawial — wyjasnil Alexios, obchodzac traktor i podchodzac do Yamagaty — radio skafandra nie ma na tyle duzego zasiegu, zeby dalo sie porozumiewac z baza. Nie da sie bez przekaznika traktora, a na nim wylaczylem czestotliwosc nadawania.
— Nie moge wiec wezwac pomocy — stwierdzil Yamagata.
— Ja tez nie — wypowiadajac te slowa Alexios dotknal jakiegos przelacznika na skafandrze i traktor ruszyl, wzbijajac chmurki pylu, oddalajac sie od nich.
— Nie jedzie pan nim? — spytal zdziwiony Yamagata.
— Nie, zostaje tu z panem. Umrzemy razem. W bazie namierza sygnal traktora i dojda do wniosku, ze wszystko w porzadku.
Yamagata niemal sie rozesmial.
— I to ma byc zwykly akt sprawiedliwosci?
— Moze istotnie nie taki zwykly — zgodzil sie Alexios. — Wymierzam sprawiedliwosc juz od kilku dni, ale najwyrazniej jeszcze nie nabylem wprawy.
Alexios zatrzymal sie. Yamagata cofnal sie o kilka krokow, ale uswiadomil sobie, ze tuz za nim zaczyna sie uskok.
— Wymierzal pan sprawiedliwosc? — spytal. — Co pan ma na mysli?
— Moline i Danversa — odparl gladko Alexios. — To ja przy wiozlem tu marsjanskie skaly. Doprowadzilem do nich Moline, a on lyknal przynete jak duren, ktorym zreszta jest.
— A Danvers?
— Zrzucilem wine na Danversa. Teraz obaj leca w nielasce na Ziemie.
— Celowo zniszczyl im pan kariery.
— Zasluzyli na to. Zniszczyli mi zycie. Obaj. Odebrali mi wszystko co mialem.
To szaleniec, pomyslal Yamagata. Traktor oddalal sie powoli, toczac sie w strone niepokojaco bliskiego horyzontu.
— Wiadomosc dla pana Yamagaty. — W sluchawkach uslyszal glos kontrolera bazy. — Od kapitana frachtowca
Alexios rozlozyl odziane w rekawice rece.
— W takim razie…
Kontroler nie czekal na potwierdzenie.