czlowiek nagle wyciaga ser odkrawa kawalek i rzuca w listowie.
— To dla ciebie.
Dubhe podskakuje. Przeciez nie robila halasu. Nie myslala, ze ja uslyszal.
Mezczyzna nie dodaje nic wiecej. W ciszy przezuwa, nie podnoszac nawet glowy.
Dubhe z impetem rzuca sie na ser i pochlania go kilkoma wyglodnialymi kesami.
On rzuca jej jeszcze kawalek miesa, tak jak to sie robi ze zwierzetami. Dubhe wbija wen zeby.
Mezczyzna na nia nie patrzy. Zachowuje sie tak, jakby jej nie bylo, po czym podnosi sie i podejmuje wedrowke.
Spragniona Dubhe pije z potoku, ale wzrok ma utkwiony w nim.
Nagle wie, ze nigdy wiecej nie moze go opuscic.
Idzie za nim przez trzy dni. Zawsze trzyma sie raczej daleko, ale nigdy tak, aby stracic go z oczu. Spi i je razem z nim.
Przy kazdym posilku mezczyzna pozornie ja ignoruje, ale zawsze w koncu rzuca jej cos do jedzenia. Wydaje sie, ze jej nie chce, ale i nie odrzuca jej. Nie zmienia kroku, aby ja zgubic, ani nie biega miedzy drzewami, zeby zmylic slady.
Dubhe ze swej strony nie mysli o niczym. Nie ma zadnego powodu do myslenia. Musi isc za tym czlowiekiem, bo to on, oraz dlatego, ze ja uratowal.
O zachodzie trzeciego dnia zblizaja sie do jakiegos obozowiska. Wyglada na bardzo duze. Widac tylko zewnetrzna drewniana palisade, ale jest ona znacznie wieksza niz ta z obozu Rina.
Dubhe jest zmeczona. Bedac z Rinem odbudowala nieco swoje sily, ale teraz jest wykonczona. Mezczyzna nigdy sie nie zatrzymuje, idzie nieprzerwanie. Dubhe opuszcza wzrok na ziemie, na wpol spalona sloncem trawe, a kiedy podnosi oczy, juz go nie ma. Mezczyzna zniknal. Rozglada sie wokol, szuka go. Od razu chce jej sie plakac.
Nagle jakas dlon zakrywa jej twarz i chlod ostrza opiera sie o jej gardlo. W tej chwili wszystko sie zatrzymuje.
To mezczyzna szepcze jej do ucha, a jego cieply oddech laskocze jej policzek.
— Tu konczy sie twoja podroz. Wiesz, kim jestem? Wiesz? Jestem zabojca, a ty nie mozesz dluzej za mna isc. Idz umrzec, gdzie ci sie podoba. Jezeli jeszcze raz zobacze, ze depczesz mi po pietach, zabije cie, jasne?
Dubhe nie wie, co odpowiedziec. Ale jej serce jest spokojne. To on. Nie zgubila go. To on. I nie boi sie jego chlodnego glosu, jego reki, ktora zacisnieta na jej ustach nie drzy, ani jego sztyletu. To on, wiec ona nie jest juz sama.
— Idz sobie — szepcze jej wreszcie i znika. Naprawde.
Po jednej stronie obozowiska sa zarosla, niezbyt oddalone Dubhe idzie tam instynktownie. Zrozumiala, ze tutaj nigdy nie mozna przebywac na otwartej przestrzeni. Powiedzial jej to Rin. Mezczyzny nie widac od momentu, kiedy jej zagrozil, ale Dubhe sie nie martwi. Jest z nim nierozerwalnie zwiazana. Nigdy go nie straci. Nalezy do niego.
Siada na skraju lasu, pomiedzy drzewami. Jest glodna, ale wie, ze mezczyzna jej cos zostawil. Ma ciezka kieszen, w srodku cos musi byc. Wsuwa tam dlon i wyciaga to, co znajduje. To, co pozostalo z sera. Dubhe usmiecha sie. Po tak dlugim czasie znowu potrafi sie usmiechac.
Noc jest
— Spozniles sie. Powiedziales, ze to bedzie wczoraj.
— Najwazniejsze, ze tu jestem, nie? Dubhe staje za drzewem i wychyla sie.
To on i jego plaszcz. Obok niego zolnierz z dlugim mieczem u boku.
— A wiec? Dowody? — Masz pieniadze? Zolnierz cos wyciaga.
— Chyba nie sadzisz, ze dam ci je, zanim dostane dowody.
Teraz kolej na mezczyzne. Wyciaga drewniany pojemnik, otwiera go. Po rowninie rozchodzi sie odor nie do zniesienia i Dubhe widzi cos strasznego. Glowe mezczyzny z polprzymknietymi oczami. Zabojca, powiedzial mezczyzna. Oto, co mial na mysli. Przerazona przyklada reke do ust.
Zolnierz tez unosi dlon do ust i tlumi odruch wymiotny.
— To jest dowod, teraz twoja kolej — mowi mezczyzna. Zolnierz milczy przez chwile, gladzi sie po brodzie, udajac zamyslenie.
— To nie on — konkluduje.
— Nie probuj mnie przechytrzyc.
Glos mezczyzny wibruje nuta grozby, ale zolnierz chyba jej nie wychwycil.
— To nie on, jestem tego pewien. Nie dostaniesz pieniedzy.
Mezczyzna nie rusza sie z miejsca.
— Igrasz z ogniem.
Zolnierz smieje sie nerwowo.
Dubhe czuje, ze cos jest nie tak. Przez przypadek patrzy w prawo, za mezczyzne, i widzi nagly blysk. To ostrze oswietlone ksiezycem.
Zaczyna wrzeszczec.
Ile ma tchu w piersiach, a teraz ma go wiele. Gardlo odblokowuje sie, jezyk rozwiazuje. Nie moze mowic, ale krzyczy.
Mezczyzna jest bardzo szybki. Odwraca sie i pochyla. Ostrze chwyta tylko skrawek kaptura, ktory opada mu na ramiona.
— Przekleta dziewucha! — wrzeszczy zolnierz, ale wszystko dzieje sie blyskawicznie.
Mezczyzna wyciaga sztylet i wbija go w piers napastnika, ktory zaszedl go od tylu. Ten pada bez slowa skargi.
Mezczyzna odwraca sie, jeszcze pochylony, i podnosi dlonie do piersi. W tym czasie zolnierz dobyl swojej broni i przystepuje do ataku. W ciemnosci slychac szelest i zolnierz osuwa sie, jeczac. Probuje sie zebrac, podejmuje rozpaczliwy szturm. Na nia.
Dubhe widzi, jak rusza ku niej z przekrwionymi oczami. Miecz przesuwa sie przed nia w obszernym kregu. Zaciska powieki. Bol. W ramieniu. Otwiera oczy.
Mezczyzna trzyma stope oparta na ramieniu przygwozdzonego do ziemi zolnierza.
Po raz pierwszy slychac, jak dyszy.
— Co by ci przyszlo z zabicia jej?
Nie daje mu czasu na odpowiedz. Zanurza miecz w plecach. Zolnierz nie zyje.
Dubhe odwraca wzrok. „Zamknij oczy”, powiedzial jej ten mezczyzna za pierwszym razem.
Osuwa sie do siadu. Cos cieplego splywa jej z ramienia. Zeby nie patrzec na martwego zolnierza, podnosi wzrok na mezczyzne.
Po tak dlugim okresie sledzenia go, wreszcie po raz pierwszy widzi jego twarz. Jest mlody, jeszcze mlodszy niz jej ojciec. Ma czerwonawe wlosy, ktore luznymi lokami okalaja mu twarz, opadajac niemal na ramiona. Glebokie niebieskie oczy i surowa twarz, nieogolona broda. Dubhe nie moze oderwac od niego spojrzenia, jednoczesnie czujac, ze jej wzrok stopniowo slabnie, a intensywny i rozdzierajacy bol przeszywa jej ramie.
Mezczyzna przyglada sie malej. Siedzi oparta o drzewo. Ocalila mu zycie. Ona, maly pasozyt, ktoremu pomogl. Jest ranna w ramie i patrzy na niego tak, jak robia psy. Ale widziala jego twarz, a przeciez na to zabojca nie moze sobie pozwolic. Nikt z tych, ktorzy zobaczyli jego twarz, nie przezyl i tak musi byc rowniez z nia — niewazne, ze to dziecko.
Bierze jeden z nozy do rzucania, wystarczy na miekka szyje dziewczynki. Kiedy sie zbliza, ona sie nie boi, mezczyzna to czuje. Zaraz zemdleje, ale sie nie boi. Patrzy na niego oczami, ktore mowia wszystko. Pomoz mi. O to go prosi. Robi zamach reka, po czym sie zatrzymuje. Dziewczynka zamknela oczy. Zemdlala.