a kiedy sie cofa, wydaje sie dlonia spadajacego czlowieka albo umierajacego, ktory czepia sie nawet lezacych na drodze kamyczkow, byle tylko przezyc. To woda czarna, ciemna, i Dubhe mowi sobie, ze przypomina krew. Dziwi sie jasnosci piany na tle tego calego atramentu. Wydaje sie ozywiana jakims rodzajem czarow, bo polyskuje, chociaz ciemnosc jest naprawde gesta. Patrzy jak zaczarowana.

Morze grzmi, jest silne, ale niesie ze soba cos tak delikatnego jak pianka…

Siada na plazy i juz sie nie boi.

Mezczyzna budzi sie i od razu czuje, ze cos jest inaczej.

Ta smarkula…

To lata treningu w czelusciach ziemi uczynily go tak bystrym wobec swiata, tak wyostrzyly jego zmysly. Wystarcza mu najmniejszy szczegol i od razu rozumie, co jest nie tak. Ta umiejetnosc ocalila mu zycie niezliczona ilosc razy. Jednak nie lubi jej. Prowadzi go to znow do Gildii, do lat, ktore chcialby wymazac ze swojej pamieci.

Podnosi sie i widzi puste legowisko. Prawie ma nadzieje, ze sobie poszla. Zreszta poprzedniego wieczoru z cala pewnoscia nie byl dla niej czuly. Fakt, ze powiedzial jej tylko prawde. Nie zyja w czasach, kiedy dzieci moga dlugo pozostac nieswiadome. Mowi sobie, ze w koncu wyswiadczyl jej przysluge. Im predzej wejdzie w kontakt z rzeczywistoscia, tym lepiej.

Chociaz chce czuc sie zadowolony, ze jej nie znalazl, prawie nieswiadomie szuka jej sladow. Nie ma plaszcza, w wejsciu znajduja sie slady piasku.

Czego, u diabla, szukam? Odeszla i to najlepsze, co mogla zrobic. Jeden klopot mniej.

Wychodzi. Mowi sobie, ze chce zaczerpnac nieco powietrza, ale w glebi duszy wie, ze tak nie jest.

Przeciaga sie w wejsciu i wdycha geste od jodu powietrze. Jest piekny dzien, czysty dzieki silnemu wiatrowi z poprzedniego wieczoru. Niebo jest bez skazy, a slonce grzeje mocno. Pelnia lata, ale bez duszacych upalow. To dlatego wlasnie ma dom nad brzegiem morza.

Rozglada sie wokol z roztargnieniem i dostrzega ja. Punkcik na piasku.

Zbliza sie powoli. Dziewczynka jest owinieta plaszczem, opuszczony kaptur zakrywa prawie cala jej twarz, nogi obejmuje ramionami. Kiedy podchodzi blizej, widzi, ze pograzona jest we snie. Zastanawia sie, co tutaj robi i dlaczego spedzila noc pod golym niebem, zwlaszcza przy tym strasznym wietrze i o krok od fal, mimo slonca wciaz jeszcze gwaltownych. Naprawde jednak wie. Ta dziewczynka jest do niego bardziej podobna, niz mysli.

Kusi go, aby obudzic ja kopnieciem, ale z jakiegos niejasnego dla niego powodu woli przy niej ukucnac. Ma zmarszczone czolo i powazny, skupiony wyraz twarzy.

Potrzasa ja za ramie nieco niezgrabnie, a ona budzi sie z drgnieniem. Nie zdazyla jeszcze oprzytomniec, a juz sciska w dloniach sztylet.

Urodzona zabojczyni… — zauwaza mezczyzna.

Jej oczy, poczatkowo przerazone, predko wypelniaja sie ulga.

— Tutaj spedzilas noc?

Rumieni sie.

— Chcialam popatrzec na ocean, a potem zasnelam.

Mezczyzna podnosi sie.

— Jak chcesz, przygotowuje sniadanie.

Odwraca sie i nie czeka na nia. Wie, ze nie ma takiej potrzeby. Nagle, kiedy slyszy nieskladne szuranie dziewczynki po piasku, ogarnia go dziwna melancholia. Cos sie zaczelo tej nocy — cos, co nie przyniesie nic dobrego ani jemu, ani jej. Po raz pierwszy kusi go, aby uwierzyc w przeznaczenie.

Mezczyzna dotrzymuje slowa. Powiedzial, ze da jej czas, aby wydobrzala, i tak tez jest. Nie pospiesza jej, pozwala jej zostac w domu. Co jakis czas oglada rane, juz prawie calkiem zablizniona, i przygotowuje dziewczynce jedzenie. Gdyby nie ogluszajaca cisza miedzy nimi, byloby prawie tak jak w Selvie.

Mezczyzna prawie nigdy sie nie odzywa. Od kilku dni zas wyglada bardziej ponuro. Nie ma juz tego pewnego siebie wyrazu twarzy, jak podczas podrozy. Wydaje sie wiednac w bezczynnosci i dlugie godziny spedza, lezac na lozku i palac fajke. Zaniedbuje tez swoje cwiczenia, co bardzo dziwi Dubhe. Zawsze miala wrazenie, ze sa dla niego wazne, a poza tym lubila patrzec na elegancje jego ruchow. W tancu sztyletu jest cos, co ja pociaga. Mowi sobie, ze chcialaby sie nauczyc.

— Nie trenujesz? — pyta go pewnego razu, znajdujac wreszcie odwage, aby znow otworzyc przy nim usta.

Mezczyzna siedzi przy stole z fajka w ustach.

— A co ty o tym wiesz?

— W podrozy to robiles.

— Czekam.

Tak. Ona tez czeka, chociaz nie bardzo wie, na co. Juz nie na swojego ojca, jak kiedys. Czeka na cos innego, czego nie potrafi okreslic.

— A na co czekasz?

— Na prace. A tymczasem odpoczywam. Tak czy inaczej, ciebie to nie dotyczy.

Dubhe cichnie. Mieszkaja razem od niedawna, ale uczy sie poznawac jego sposob zachowania. Kiedy staje sie taki gburowaty, dziewczynka woli milczec i wycofac sie do kacika, aby sie mu przygladac.

Pewnego dnia rozlega sie pukanie do drzwi. Dubhe podskakuje. Juz prawie zaczynala wierzyc, ze ich dwojka mieszka samotnie na krawedzi swiata — tej, o ktorej czasami rozmawiala ze swoimi przyjaciolmi.

„Swiat Wynurzony oparty jest na czyms w rodzaju stolu a wokol wszystkich Osmiu Krain biegnie krawedz” — mowil Gornar.

„To dziecinna bzdura — orzekala prawie zawsze Pat. — Mama powiedziala mi, ze na zachodzie jest wielka rzeka, a na wschodzie pustynia”.

Gornar potrzasal glowa: „Mowia ci tak, zeby cie nie przestraszyc. Tak naprawde wokol nic nie ma, tylko krawedzie, a tam mieszkaja pustelnicy i czarodzieje, ot tak, zawieszeni nad otchlania.

„A Nihal i Sennar, ktorzy polecieli za Saar?”.

„Odeszli w pustke, tam, dokad odchodza zmeczeni bohaterowie”.

Dubhe nie potrafila powiedziec, czy naprawde w to wierzy, ale to miejsce wydawalo jej sie wlasnie tym, o ktorym mowil Gornar. Czasami wyobrazala sobie nawet, ze inni ludzie juz nie istnieja, ze w tym miejscu zyje juz tylko ona i ten mezczyzna, ktorego imienia nawet nie znala.

Kiedy tylko mezczyzna slyszy pukanie, wklada plaszcz, a Dubhe wykorzystuje to, zeby isc otworzyc. Mezczyzna odsuwa ja niezgrabnie.

— To nie do ciebie — mowi jej. Otwiera drzwi, a w progu pojawia sie cos, co od razu wzbudza w Dubhe lek. To splaszczona twarz z nieproporcjonalnym nosem i wielkimi, popekanymi od upalu wargami. Przybysz ma dlugie, bardzo czarne wlosy; jego broda i wasy rowniez sa bardzo dlugie. Czolo ma wysokie i pelne zmarszczek, a male oczy przypominaja swinskie. Ta straszna glowa osadzona jest na nie mniej groteskowym ciele: jest ono nie wyzsze niz polowa jej gospodarza, ma bardzo dlugi korpus, a nozki krepe i krotkie. Dubhe instynktownie chowa sie za mezczyzna. A on jeszcze mocniej przyciska ja do swojego ciala.

— Kim jestes?

— Czy ty jestes zabojca?

Glos goscia jest ochryply, gleboki i mroczny. Dubhe sciska w palcach plaszcz mezczyzny.

— Wejdz.

Mezczyzna odwraca sie i wypycha Dubhe na zewnatrz, po czym przymyka drzwi i mowi do niej:

— Ty nie mozesz sluchac.

— Ale ten czlowiek…

— To nie czlowiek, to gnom.

Dubhe niewiele o nich wie. Tylko tyle, ze mieszkaja na Poludniu, wsrod calkiem czarnych gor i wulkanow. Slyszala glownie o Idzie — zdrajcy, straszliwym gnomie, ktory wielokrotnie probowal zabic ich dobrego krola. Teraz boi sie jeszcze bardziej.

— Idz nad morze — mowi czlowiek — i nie wracaj, dopoki cie nie zawolam.

Po czym odwraca sie i zostawia ja na zewnatrz.

Dubhe znowu jest sama, przed drzwiami. Z ciezkim sercem i lzami, ktore cisna sie jej do oczu, wypelnia

Вы читаете Sekta zabojcow
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату