Dubhe natychmiast pojmuje, dokad ma doprowadzic ta rozmowa.

— No nie wiem, jeszcze czasami mnie boli. Mezczyzna oproznia fajke. Nie wydaje sie zly, jak przy innych okazjach, tylko raczej zmeczony.

— Trzymalem cie tu ze mna, zebys wyzdrowiala, i pomoglem ci tamtej nocy i potem, bo ocalilas mi zycie. Wiesz o tym, prawda?

Dubhe przytakuje i czuje, ze tym razem nie da rady nie plakac.

— Praca poszla dobrze, ale nie moge zostac tu na miejscu, duzo dluzej. To raczej Kraina Skal jest dobrym terenem. Mnoza sie intrygi, wiatr sie zmienia.

Dubhe nie rozumie, co mezczyzna ma na mysli, nie chce nic wiedziec o wojnach i innych glupich rzeczach swiata moznych. Pojmuje tylko jedno: on mowi jej, ze to koniec.

— Kraina Skal jest teraz niebezpieczna. Nie mozesz pojsc ze mna.

Dubhe prowadzi palec po rysunku drewna na stole. Cisza jest ciezka jak olow.

— Jutro zabiore swoje rzeczy i sie rozdzielimy.

— Ja nie mam dokad pojsc.

— Przezylas sama w lesie. Zobaczysz, ze uda ci sie znalezc dla siebie jakies miejsce, a moze ja cos dla ciebie znajde. Ale musisz o mnie zapomniec, jakbysmy sie nigdy nie poznali. Nikt z zywych, z wyjatkiem ciebie, nigdy nie widzial mojej twarzy. Ty jestes jedyna osoba i powinienem cie za to zabic. Ale nie moge… Zapomnij o mnie i o naszym spotkaniu. Tak bedzie lepiej, rowniez dla ciebie.

— Nie bedzie lepiej! Jak mozesz mowic, ze bedzie lepiej? Wypedzili mnie z mojego domu, widzialam wojne i zabilam! Nigdy nie bede miala dokad pojsc!

Dubhe zerwala sie na nogi i krzyczy ze lzami w oczach. Mezczyzna nie szuka jej spojrzenia, trzyma wzrok wbity w ziemie.

— Zabojca nie moze miec z nikim zadnych zwiazkow. Nie ma zadnych uczuc ani przyjaciol, co najwyzej sprzymierzencow lub uczniow, ale to nie w moim przypadku. Jestes dla mnie ciezarem.

Moge ci pomagac, jak przez te ostatnie dni. Nie widziales, jak mi dobrze idzie? Moge nauczyc sie wszystkiego, czego potrzebujesz, pomagac ci na tysiac sposobow…

Mezczyzna potrzasa glowa.

— Nie chce nikogo przy sobie, a juz na pewno nie malej dziewczynki.

— Ja juz nie jestem mala dziewczynka…

Dubhe blaga. Czas dowiesc, jak silna jest jej determinacja, jak naprawde glebokie jest jej przywiazanie i uczucie do tego czlowieka.

— Ze mna nie ma nic innego poza smiercia, dlaczego nie chcesz tego pojac? Nie widzialas, co robie, aby sie utrzymac? I juz zawsze tak bedzie; jezeli zostalabys ze mna, w koncu ty tez zaczelabys zabijac, tak nie moze byc.

— Ale ja juz zabilam, a ty powiedziales, ze nawet moi rodzice mnie nienawidza. I rzeczywiscie, zostawili mnie, moj ojciec nie przyszedl mnie szukac. Ty jestes wszystkim, co mam, i jezeli mnie porzucisz — umre, wiem o tym.

Mezczyzna wstaje. Dalej na nia nie patrzy.

— Dlaczego na mnie nie patrzysz, dlaczego? Nie bede ci przeszkadzac, przysiegam! Bede dobra i grzeczna, i nigdy nie bedziesz mial powodow, zeby na mnie narzekac!

Mezczyzna odwraca sie i idzie w kierunku swojego pokoju.

— Jutro sie pozegnamy, nie mam juz nic do dodania.

Mezczyzna nie moze zasnac. Juz przygotowal te kilka rzeczy, ktore wezmie ze soba w podroz, i czuje sie zmeczony, spragniony snu. Ale sen nie przychodzi. Slyszy smarkule za sciana i przeklina swoje wyostrzone zmysly. Ona szlocha. Nie jest to jednak placz dziecka, to nie kapryszenie. Placze z gniewem, tlumiac lkanie, jak dorosli.

Mezczyzna ze zloscia przewraca sie w lozku. Chcialby moc o tym nie myslec, ale nie moze. Czuje ja, jakby byla klinem wbijajacym mu sie w skronie, i odbiera jej strach, taki obecny i prawdziwy, strach utraty wszystkiego, a z tym wszystkim rowniez i siebie samej. Rozumie az za dobrze, ze to on przywrocil jej glos, ze ocalil ja nie tylko od tamtego mezczyzny i od smierci, ale i od szalenstwa. Dlatego nie jest w stanie juz go zostawic. A on moze nawet potrafilby zniesc jej obecnosc, tak, moze nawet bylby zadowolony, widzac ja zawsze w poblizu, podskakujaca i szczesliwa. Radosc, na ktora nie moze sobie pozwolic. A poza tym, moze dalej zabijac tylko, jezeli nikt inny go nie widzi, jezeli nie ma nikogo, z kim moglby dzielic ciezar win. Jej obecnosc przy nim oznaczalaby zawsze pamiec o zyciu, ktore czesto niszczyl, albo jeszcze gorzej: o latach w Gildii i tej, ktora musial opuscic, a ktora teraz nie zyje.

Nie moze, nie moze. Myslac to, znowu gwaltownie sie przewraca, a skrzypienie lozka na moment tlumi placz Dubhe.

Dubhe przygotowala mu sniadanie. Cieple mleko i czarny chleb. Jak kazdego ranka. Ale kiedy on wychodzi ze swojego pokoju, jest juz ubrany do wyjscia. Zwyczajny stary plaszcz, ten w ktorym zobaczyla go po raz pierwszy, drewniana skrzynka i worek podrozny. Twarz znow ukryta jest pod kapturem.

— Nie bede jadl. Wyruszam od razu.

— No to ja tez nie bede.

Dubhe bierze swoj plaszcz z krzesla i wklada go, opuszczajac kaptur na twarz.

— Juz na ten temat rozmawialismy.

— Ty powiedziales, ze zabojca nie ma przyjaciol. Ja nie jestem twoja przyjaciolka i nigdy nia nie bede i wiem tez, ze skoro jestem taka mala, nie moge byc twoim sojusznikiem. Wobec tego bede twoja uczennica.

Mezczyzna kreci glowa.

— Nie chce nikogo uczyc.

— Ale ja chce sie nauczyc. W dniu, kiedy odezwalam sie do ciebie po raz pierwszy, opowiedziales mi historie o dzieciach, ktore zabijaja. Spytalam cie, czy w to wierzysz, i powiedziales, ze w nic nie wierzysz. Ja natomiast tak. I chce, zebys nauczyl mnie, jak zostac zabojca.

Mezczyzna siada, odkrywa twarz, a ten widok prawie ja przeraza. Jest blady. Opiera czolo o stol. Nie ma w sobie nic z silnego i pewnego siebie mezczyzny, ktorego Dubhe zna. Podnosi glowe i wbija w jej twarz wzrok podszyty tak glebokim smutkiem, ze dziewczynka prawie zaluje tego, co powiedziala.

— Nie zostawiam cie dlatego, ze cie nie chce, tylko po to, aby oszczedzic ci okropnej drogi. Nie mozesz tego pojac?

Dubhe podchodzi do niego i po raz pierwszy od poczatku znajomosci dotyka go. Kladzie dlon na jego ramieniu i patrzy na niego z powaga.

— Ocaliles mi zycie i ja naleze do ciebie. Bez ciebie nie mam gdzie sie podziac. Chce isc z toba i uczyc sie od ciebie. Nie ma dla mnie nic straszniejszego, niz bycie sama. Samotnosc jest gorsza niz bycie zabojca.

— Mowisz tak, bo nie wiesz.

Dubhe sklada dlonie na stole i kladzie na nich glowe.

— Prosze cie, Mistrzu, przyjmij mnie jako swoja uczennice. Mezczyzna patrzy na nia dlugo, potem opiera dlon na jej glowie. Kiedy wreszcie sie odzywa, jego glos jest niski, ochryply i pelny smutku.

— Wez swoje rzeczy, idziemy.

Dubhe podnosi glowe i usmiecha sie szczesliwa. Przez moment jej twarz wydaje sie tak radosna i niewinna, jak kiedys.

— Tak, Mistrzu!

17. Prorok dziecko

Dubhe nie bylo latwo przystosowac sie do nowego zycia To bylo silniejsze od niej; wszystko w Gildii ja odrzucalo. Nie cierpiala zapachu krwi, ktorym przesycony byl caly Dom, nie tolerowala Zwycieskich, tak nieprawdopodobnie identycznych jeden z drugim, z tymi zgaszonymi oczami, ktore rozpalaly sie tylko w zapale modlitwy; nienawidzila samej modlitwy, monotonnej i powtarzanej do oszolomienia. Bylo to zanegowanie wszystkiego, czego kiedykolwiek nauczyl ja Mistrz. Teraz zaczynala rozumiec, dlaczego tak uparcie staral sie trzymac ja z daleka od tego miejsca.

Вы читаете Sekta zabojcow
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату