od skory. Wydawalo jej sie, ze ktos ja powstrzymuje. Litania ciagnela sie dalej w swej rozdzierajacej monotonii, a ona probowala sie przemoc. Nie bylo rady. Cos uniemozliwialo jej zranienie sie, cos, czego nie potrafila przezwyciezyc, i im bardziej probowala opuscic ostrze, tym bardziej jakies dziwne, delikatne i niewyrazne uczucie rozprzestrzenialo sie w jej wnetrznosciach. Dlon Dubhe zadrzala i w koncu sztylet wypadl jej z reki.
Yeshol usmiechal sie na widok jej pytajacego spojrzenia. Pochylil sie i podniosl sztylet. Sam nacial jej ramie i krew wytrysnela z rany do miski.
Nastepnie oddal jej sztylet i kazal wrocic na miejsce. Dubhe usmiechnela sie gorzko. Nie bylo ucieczki. Jej jedyna szansa bylo znalezienie sposobu na wytworzenie eliksiru.
Kiedy Toph zapukal do jej drzwi nastepnego ranka, Dubhe byla juz gotowa. Z tobolkiem zarzuconym na ramiona i kapturem plaszcza opuszczonym na twarz, byla sylwetka czarniejsza niz noc. Nie zasnela, z lekiem myslac o nadchodzacym dniu, kiedy jej wszystkie wysilki ostatnich dwoch lat mialy okazac sie daremne. Podczas tych kilku chwil, kiedy udalo jej sie zdrzemnac, snil jej sie Mistrz. Nic do niej nie mowil. Po prostu patrzyl na nia, a to cierpiace spojrzenie bylo wiecej warte niz tysiac slow.
— Przed wyjsciem trzeba wypelnic rytual — powiedzial Toph, kiedy wchodzili do swiatyni.
Glupia modlitwa. Dubhe niechetnie na to przystala. Swiatynia byla jak zwykle pusta, a posag Thenaara bardziej imponujacy niz kiedykolwiek. Toph gorliwie uklakl u jego stop. Dubhe pomodlila sie z nim, ale wszystkie jej mysli byly skoncentrowane na drzwiach, wielkich hebanowych wrotach znajdujacych sie za jego plecami. Za kazdym razem, kiedy tam byla, w ciagu tego z gora miesiaca, patrzyla na nie jako na jedyna, krucha, a zarazem nietykalna bariere oddzielajaca ja od wolnosci.
Szybko uciela ostatnie slowa.
— Idziemy powiedziala i podniosla sie raptownie.
— Prawdziwy Zabojca — usmiechnal sie ironicznie Toph. — Nie mozesz sie doczekac
Dubhe nawet nie slyszala, co on belkocze. Kiedy szla przez dluga i pusta nawe swiatyni, odglos jej marszowego kroku odbijal sie od scian.
Polozyla dlonie na drzwiach, popchnela i wyszla. Byl wiatr. W ciemnosci nocy otoczyla ja feeria zapachow. Lod, won drewna, zimna. Mech i liscie rozkladajace sie pod sniegiem. Dziwny i tajemniczy zapach jasniejacych roslin, ktore kwitly rowniez w zimie.
Toph wyprzedzil ja, skrzypiac butami po sniegu.
— Znasz droge? — spytal, odwracajac sie.
Dubhe nie odpowiedziala. Zaczela isc.
19. Podroz szkoleniowa
Sytuacja Dubhe staje sie coraz trudniejsza. Teraz, kiedy juz oficjalnie zostala uczennica Mistrza, wszystko jest w pewien sposob inne, czuje to. Mezczyzna zmienil zachowanie w stosunku do niej, jest mniej opiekunczy niz wczesniej, a moze po prostu jest zly z powodu jej decyzji, jej zarozumialosci.
Najpierw, kiedy wedrowali, czekal na nia, dawal jej czas na dogonienie go i w jakis sposob dopasowywal do niej swoj krok. Teraz juz nie. Idzie naprzod szybko, a Dubhe ma trudnosci, zeby za nim nadazyc, do tego stopnia, ze czasami musi biec.
Wieczorami zawsze jest zmeczona i wykonczona rzuca sie obok ognia. On wydaje sie wiecznie swiezy i wypoczety. Przyrzadza posilki eleganckimi i oszczednymi ruchami, jak zawsze.
— Myslalem, ze jestes przyzwyczajona do dlugich marszow — mowi jej pewnego wieczoru, widzac, jak opada na glaz.
Dubhe usmiecha sie niesmialo.
— Tak, zanim cie spotkalam, duzo chodzilam, ale nigdy z taka predkoscia.
— Musisz zawsze miec wytrenowane nogi, to dla zabojcy niezwykle wazne.
Dubhe nadstawia uszu: to pierwsza lekcja jej szkolenia.
— Zabojca musi byc cichy i blyskawiczny, musi umiec szybko uciekac, a jednoczesnie nie dac sie uslyszec.
Dubhe przytakuje powaznie.
Nie chce wiecej slyszec narzekan na szybkosc mojego kroku, jasne? Masz za mna nadazac i tyle, zadnych ale. To tylko kwestia wycwiczenia.
— Tak, Mistrzu.
Ich dyskusje dotycza tylko tego i zawsze koncza sie w ten sam sposob dzwiecznym: „Tak, Mistrzu”. Dziewczynka czesto to powtarza. Podoba jej sie brzmienie slowa „Mistrz”, ale przede wszystkim podoba jej sie poczucie, ze do niego nalezy.
Przez cala droge Mistrz nie uczy jej niczego szczegolnego. Nie robia nic innego, tylko calymi dniami ida w milczeniu. Kiedy o zachodzie slonca zatrzymuja sie, Dubhe pada wykonczona na ziemie i w mgnieniu oka zasypia z tobolkiem ubran pod glowa, Ale jednoczesnie kazdy dzien jest mniej meczacy od poprzedniego, a jej nogi przyzwyczajaja sie do rytmu marszu.
Dubhe przemierza praktycznie cala droge, ktora juz przeszla sama podczas pierwszych dni z dala od Selvy. Mijaja okolice, gdzie jeszcze trwa wojna, a to zmusza ich do poruszania sie glownie noca.
Pewnego wieczoru Dubhe orientuje sie, ze dotarli do rejonu, gdzie znajdowal sie oboz Rina. Doskonale pamieta to miejsce i ostatnia noc, kiedy je widziala.
— Tu blisko bylo obozowisko — mowi nagle, po czym ciagnie dalej, opowiadajac o Rinie i jego towarzyszach, o okresie, jaki tam spedzila i o tym, jak zgineli.
— Kucharz nigdy nie przyszedl. To bylo wtedy, kiedy mnie znalazles, Mistrzu.
— Wyobrazalem sobie cos w tym stylu — odpowiada jej lakonicznie.
Moze dlatego, ze gubi sie, podazajac za wspomnieniami, moze dlatego, ze obrazy terazniejszosci mieszaja sie z tamtymi z nocy, kiedy wszyscy zgineli, a moze to jeszcze wina wiatru, ktory zaglusza juz i tak ledwo slyszalny odglos krokow Mistrza. W kazdym razie Dubhe nagle czuje, ze jest sama. Zatrzymuje sie i rozglada wokol. Ciemnosc jest prawie calkowita, z wyjatkiem bladej poswiaty letniego nieba. Wokol niej tylko gwaltownie szumia liscie i skrawek nieba na gorze. Mistrza juz nie ma.
— Mistrzu?
Wszystko jest tak, jak tamtej nocy. Nagle w jej pamieci wszystko powraca zywe i okropne. Niewiele wczesniej, o zachodzie slonca znow widziala pioropusze dymu podnoszace sie ponuro z niziny. Obozowiska, zolnierze, jak ludzie, ktorzy zabili Rina, jak czlowiek, od ktorego ocalil ja Mistrz.
— Mistrzu?
Nagle wydaje jej sie, ze slyszy kroki i odglos kopyt, jak tamtej nocy, szczek mieczy i zbroi, a w oddali krzyki smierci.
— Mistrzu, gdzie jestes, gdzie jestes?
Jak oszalala biega posrod drzew, raniac sie o krzewy i pokrzywy, ktore chloszcza jej ramiona, az jakas dlon chwyta ja brutalnie za ramie i usuwa na bok.
— Czego, u diabla, krzyczysz?
Dubhe poznaje jego zapach, jeszcze zanim slyszy jego glos. Rzuca mu sie na piers, sciska go i placze.
— Tu sa zolnierze, a ja cie zgubilam.
Mistrz nie obejmuje jej. Nie glaszcze jej po glowie, nie pociesza.
— W okolicy nie ma zadnych zolnierzy, slyszalbym ich — stwierdza w koncu sucho, kiedy Dubhe juz tylko szlocha.
Ona podnosi sie i ociera lzy.
— Wydawalo mi sie… wszystko jest tak, jak tamtej nocy…