— Powtarzam: jesli klamiesz, za dwadziescia dni pozalujesz.
Zostawila ja, a Dubhe z udawanym spokojem ruszyla korytarzem. W piersi jednak miala prawdziwa burze. Dzieki spotkaniu z Jenna pojela, iz siegnela juz dna. Nie mogla dluzej zostac tam w srodku, za zadne skarby. Stopniowo tracila swoje czlowieczenstwo.
Inicjacja, ofiara, rozkaz zabicia Jenny — byly to etapy bolesnej drogi, ktora prowadzila ja ku szalenstwu.
Podjela decyzje.
Wrocila na lekcje do Shervy, byla posluszna i pilna przez cale popoludnie, ale Sherva nie byl typem, przed ktorym latwo mozna bylo ukryc pewne rzeczy.
— Bylas dobra, nie przecze, nawet bardziej, niz myslalem — powiedzial w koncu. — Nie sadzilem, ze tak dobrze nauczylas sie utrzymywac koncentracje i aktywnosc nawet wtedy, kiedy twoj umysl jest gdzie indziej.
Dubhe wiedziala, ze nadszedl ten moment. Nie mogla juz zawrocic.
Stanela przed nim wyprostowana, jeszcze troche zdyszana od cwiczen, ktore wykonywala tego popoludnia.
— A wiec?
— Musisz mi pomoc.
Sherva byl zaskoczony.
— Zadna gra nie jest warta ceny, jaka place — zadna. A jednak nie jestem jeszcze gotowa, zeby pozwolic sobie umrzec, aby bez gniewu przyjac los, ktory przewidzial dla mnie Yeshol.
— Chyba zle mnie zrozumialas — zaczal Sherva bardzo ostroznie. — To pewnie moja postawa wzgledem kultu wprowadzila cie w blad…
— Ty nie jestes taki jak inni, ty wielbisz tylko samego siebie. Sherva wydawal sie byc pod wrazeniem.
— Tak, chyba tak…
— Czujesz, ze jestes winien posluszenstwo tylko sobie samemu Jestes zatem w stanie zrozumiec, jezeli mowie ci, ze musze opuscic to miejsce.
Sherva potrzasnal glowa. — Jestem w Gildii od wielu lat i wiele temu miejscu zawdzieczam…
— I pozostajesz tu tylko dlatego, ze sadzisz, iz nie osiagnales jeszcze poziomu, ktory pozwoli ci zabic Yeshola — przerwala mu Dubhe.
Sherva zamilkl. Prawdopodobnie nie sadzil, ze ta dziewczyna tak dobrze potrafi czytac w jego sercu.
— Nie dziw sie. Jestem mloda, ale rozumiem, bo wiele widzialam.
— Powod, dla ktorego tu jestem, nie ma nic wspolnego z moja lojalnoscia dla tego miejsca. Ostrzegam cie, nie chce juz slyszec na ten temat ani slowa.
— A to dlaczego? Chcesz na mnie doniesc? Ja jestem zdesperowana. Wole umrzec od razu, niz dusic sie powoli w tej skalnej klitce.
Sherva podniosl sie.
— Lekcja skonczona. Zapomne o tym, co mi powiedzialas, ale teraz odejdz.
Dubhe stala nieruchomo w miejscu.
— Idz. Nie znasz mojego okrucienstwa. Odejdz, tak bedzie lepiej dla ciebie.
Dubhe nie poddawala sie.
— W Wielkiej Sali jest przejscie, wiem o tym, ale nie udalo mi sie go znalezc. Powiedz mi tylko, gdzie.
— Mylisz sie, nie ma zadnego przejscia.
— Jest, prowadzi do pokoi Straznikow.
Sherva zmarszczyl sie groznie.
— Czy chcesz mnie zmusic, zebym cie zabil?
— Jestes tu w srodku jedyna osoba, ktorej moge zaufac. Powiedz mi tylko, gdzie jest to przejscie.
— Kiedy ktos odchodzi, to koniec, rozumiesz mnie? Nikt nie moze opuscic tego miejsca. Przestan probowac.
— Boisz sie, ze cie zabija? Tego sie boisz?
— Nie probuj ze mna sztuczek… Ty chcesz zdobyc eliksir, zeby moc odejsc.
Dubhe zacisnela piesci i przygryzla wargi.
— Ty nie wierzysz w Thenaara, ty nie wierzysz w przeklete rysy tego miejsca, ty chcesz tylko wladzy dla siebie! No wiec co ci zalezy, czy mi to powiesz, no co? Co cie obchodzi los tego miejsca. A moze myslisz, ze dzien, w ktorym Yeshol znajdzie sie w twoim zasiegu, nigdy nie nadejdzie?
Sherva stal nieporuszony, lodowaty.
— Wyjdz.
Nie zadzialalo. Nie pozostalo juz nic do dodania. Dubhe pochylila glowe i ruszyla w kierunku drzwi.
— Miedzy stopami posagu, miedzy basenami, stoi statua taka jak w swiatyni.
Glos Shervy byl niewiele glosniejszy od szeptu, ale Dubhe i tak az podskoczyla.
Dziewczyna odwrocila sie i spojrzala na niego z wdziecznoscia, ale twarz Straznika Sali Cwiczen pozostala tak samo twarda.
— Idz sobie — wysyczal.
Dubhe nie kazala sobie tego dwa razy powtarzac.
Zabrala sie do dziela od razu, tej samej nocy.
Kiedy tylko upewnila sie, ze wszyscy w Domu spia, opuscila swoj pokoj i ruszyla pospiesznie. Wydawalo jej sie, ze jej stopy sa zbyt halasliwe, ze kazdy krok czyni nieznosny rumor. Jej serce bilo zbyt mocno, a stawy skrzypialy. Miala wrazenie, ze kazdy jej ruch powoduje ogluszajacy halas. Wiedziala, ze to tylko jej odczucie. Sherva wiele ja nauczyl.
Z szalejacym sercem zatrzymala sie na skraju sali. Wewnatrz wszystko bylo spokojne. Posag Thenaara moczyl nogi we krwi.
Dubhe odwrocila wzrok od basenow. Byly wezwaniem dla Bestii, ktora szarpala sie w oddali.
Ostroznie weszla do srodka i dlugo przygladala sie posagowi Zawsze sadzila, ze oba baseny sa polaczone, a przynajmniej ich sasiadujace brzegi stykaja sie miedzy nogami Thenaara, udaremniajac przejscie. Patrzac uwazniej, zorientowala sie jednak, ze byla tam mala, ciemna przestrzen, bardzo trudna do dojrzenia. Ten odstep byl waski i z pewnoscia, aby tam sie dostac, trzeba bylo przecisnac sie obok posagu, ale istnial.
W duchu podziekowala Shervie, po czym ruszyla naprzod. Nalezalo odnalezc rzezbe, o ktorej jej powiedzial, a nastepnie miejsce, gdzie trzeba bylo nacisnac, aby uruchomic mechanizm drzwi. Fakt, ze Sherva wspomnial o swiatyni, podpowiadal jej jednak, ze prawdopodobnie chodzi o ten sam punkt rzezby.
Podeszla z oczami utkwionymi w stopy posagu, skoncentrowana, ale nie na tyle, zeby nie zdawac sobie sprawy z tego, co sie wokol niej dzieje. Najpierw bylo to niejasne uczucie zagrozenia, potem szelest, glosny i niezgrabny. Ktos tu byl.
Jej cialo zareagowalo jak maszyna.
Lonerin wrocil juz dwa dni po rycie ofiarowania.
Chociaz jeszcze czul sie wstrzasniety, na pewno nie nalezalo tracic czasu. W kazdej chwili mogli zlozyc w ofierze i jego, wiec musial dzialac.
Tej nocy tez wyszedl. Trzeba bylo wejsc do pokoi Zabojcow i dlatego postanowil naszkicowac sobie jak najdokladniejszy plan tego miejsca, a potem wrocic i rzucic okiem na pokoje w ciagu dnia, gdyby znalazl ku temu okazje.
Teraz, w glebi nocy, znajdowal sie w sali, gdzie odbylo sie zlozenie ofiary. Przeszedl szybko. Jego kroki szelescily po posadzce i odbijaly sie o sklepienie. Nie martwil sie tym jednak. Zreszta o tej porze nikogo tu nie bylo.
To dlatego skamienial, kiedy zimna dlon schwycila go za gardlo. Rzucono nim o znajdujacy sie za nim mur, po czym dostrzegl blysk sztyletu.
Wszystko odbylo sie tak niewiarygodnie szybko, ze nawet nie zdazyl odczuc strachu. Przerazenie przyszlo potem, nie do opanowania, i sprawilo, ze ugiely sie pod nim nogi.
O wlos od jego gardla znajdowal sie sztylet, a niewiele dalej twarz, ktora Lonerin natychmiast rozpoznal.