juz przy ich pierwszym spotkaniu. Nie, to nie byla Zabojczyni, nie w sensie, jaki to slowo mialo tam, pod ziemia.
Nagle dziewczyna sie ocknela.
— Mowisz, ze jestes czarodziejem?
Lonerin przytaknal.
Popatrzyla na niego przez chwile, po czym podwinela rekaw koszuli i pokazala mu cos.
— Rozpoznajesz to?
Lonerin wzial jej ramie i ustawil je pod swiatlo ksiezyca. Niewiele ponad lokciem widnial wielki czerwono- czarny symbol. Chlopak przyjrzal mu sie uwaznie i przesunal po nim palcami. Nie potrzebowal wiele czasu, aby to rozpoznac. Zadrzal.
— To pieczec.
— Powiedziano mi, ze to klatwa. Glos miala zlamany.
Lonerin przez chwile patrzyl jej w oczy. Bala sie.
— Istnieje roznica pomiedzy klatwami a pieczeciami. Klatwy nie naleza do magii zwiazanej z zyciem czarodzieja, ktory je rzuca, ale sa prostymi zakleciami niskiego poziomu, dzialaja tylko raz i moga zostac przezwyciezone silniejsza magia. Pieczecie nie.
— Znam te roznice, ale teoria wcale mnie nie interesuje. Dlaczego mowisz mi, ze to pieczec?
— Znam ten rodzaj Zakazanej Magii: zadna klatwa nie pozostawia na ciele symboli. Tylko pieczecie maja te ceche.
Dubhe szorstko wyrwala mu ramie i zakryla je z powrotem.
— Jezeli chcesz, zebym ci pomogl, musisz powiedziec mi wszystko.
Nie podniosla glowy, dalej zajeta byla zakrywaniem ramienia. Zaskoczyla go, kiedy nagle zaczela mowic.
Opowiedziala mu swoja historie. Historie okrutnego oszustwa, historie dlugiej agonii tam, pod skalami, historie potwora spragnionego krwi, ktory stopniowo pozeral jej dusze.
— Ja chce stad odejsc. Pozostajac tutaj — umieram. Tu przekracza sie wszelkie granice, a ja…
— Wiem — mruknal Lonerin, zaciskajac piesci. — Wiem.
— Chce zdobyc eliksir — powiedziala. — Dlatego tam bylam. Szukam pokoju Strazniczki Trucizn, aby ukrasc jej eliksir i odejsc. Czy ty mozesz go dla mnie zdobyc?
Lonerin nie znal jej, ale czul dla niej litosc. Kolejna ofiara Gildii.
— Oszukuja cie.
Dziewczyna podniosla gwaltownie glowe.
— Pieczeci nie mozna wyleczyc. Eliksir, ktory ci daja, opanowuje symptomy, ale pieczec caly czas dziala i sie rozwija. Oni tego nie zatrzymuja.
Nie mial odwagi spojrzec jej w twarz. Slyszal, jak oddycha coraz szybciej.
— Mylisz sie…
— Ja nie jestem specjalista od pieczeci, ale… nie mozna ich przelamac… A przede wszystkim nie mozna ich wyleczyc zwyklym eliksirem.
Siedzaca przed nim Dubhe wydawala sie calkiem skamieniala. Patrzyla na niego zagubiona, z ramionami opuszczonymi na uda.
— Mylisz sie… — powtorzyla.
— Bardzo rzadko, ale zdarzaly sie przypadki ich przelamania — dorzucil litosciwie. — Jezeli pieczec nie zostala nalozona przez zbyt poteznego czarodzieja, to mimo wielkich trudnosci mozna ja przelamac. Na przyklad Aster jedna zlamal.
Krew zdawala sie powracac na policzki Dubhe.
— Jest to jednak trudne. Moze sie udac tylko wielkim czarodziejom, kosztuje wiele wysilku i w dodatku nie zawsze skutkuje…
— Znasz takich?
Lonerin przerwal.
— Co?
— Czarodziejow, ktorzy potrafia cos takiego zrobic.
Nie wiedzial. Folwar?
— Moze…
— Dam ci wszystko, aby sie z nimi spotkac, cokolwiek… Zaprowadz mnie do nich, a zrobie dla ciebie wszystko. Byla zdesperowana. — Ja… mam misje… a potem… uciec…
— Przeprowadze za ciebie rozeznanie.
Widac bylo, ze powiedziala to z rozpedu, ale jednak wydawala sie naprawde przekonana. Nie robila wrazenia osoby, ktora mowi na prozno.
— Chcesz, zebym ci powiedziala, co dzieje sie w tych murach. Zrobie to. Ja mam wieksza swobode ruchu niz ty, a juz na pewno potrafie szukac. W koncu to moj zawod. Odkryje to, co chcesz wiedziec, i wyprowadze cie stad, a ty w zamian zaprowadzisz mnie do kogos, kto potrafi mnie wyleczyc.
Lonerin nagle poczul sie zawstydzony. Jej blagalny wzrok i ta oferta, ta wymiana: zycie w zamian za wykonanie zadania ktore przeciez nalezalo do niego. Nie byl pewien, czy moze ja uratowac, ale jak odmowic?
— Nie jestem pewien, czy moge cie ocalic… — poczul sie w obowiazku powiedziec.
— To niewazne. Mnie wystarczy odlegla nadzieja, po prostu mysl, ze bede mogla opuscic to miejsce.
Otchlan jej strachu i jej determinacja przerazily go.
— Zgoda — zamruczal.
28. Pierwszy raz
Od kiedy Dubhe podjela decyzje, czuje sie pewniejsza. Wszelkie mosty laczace ja z przeszloscia zostaly ostatecznie zburzone, jej droga jest wreszcie wyznaczona. Po spotkaniu ze swoja matka ma wrazenie, ze nie ma juz mozliwosci wyboru. Z zaskoczeniem przylapuje sie na mysli, ze moze rzeczywiscie wszystko jest ustalone od poczatku. Przeznaczenie. A jej przeznaczeniem jest zabijanie, zostanie zabojca i calkowite poswiecenie sie Mistrzowi, jedynemu stalemu punktowi w swiecie pelnym chaosu.
I tak znowu podejmuja podroz; nowe domy i nowe ziemie. Wyruszyli tego samego wieczoru, kiedy dokonala wyboru.
— Chcialabym zmienic klimat… — zaczela niesmialo.
Mistrz popatrzyl na nia.
— Nie czujesz sie pewna swojej decyzji?
Dubhe pospiesznie pokrecila glowa.
— Nie, nie, to nie to… tylko ze… to trudne… Zaczelo sie dla mnie nowe zycie, a wiec dlaczego nie…
Na poczatku krazyli po Krainie Slonca: caly rok spedzony w podrozy po miasteczkach i wioskach. Ani razu jednak nie trafili na Selve. Moze juz nie istnieje, a moze nigdy nie istniala i zyje tylko we wspomnieniach Dubhe. Tamto zycie wydaje jej sie tak dalekie, a ona sama tak sie od tamtej pory zmienila, ze trudno jej nawet nadac tym wspomnieniom jakis sens.
Potem wrocili do domu, do Krainy Morza. Kiedy Dubhe znowu widzi ocean, czuje, jak rosnie jej serce. Biegnie po piasku az do linii wody, jak za pierwszym razem, i tak samo jak wtedy morze jest wzburzone.
Nic sie nie zmienilo, dom tez stoi dokladnie tam, gdzie byl. To wlasnie jest swiat Mistrza: swiat, ktory sie nie zmienia, ktory zawsze zostaje taki sam. To raczej ona sie zmienia, ona jest jedynym poruszajacym sie punktem na nieruchomym horyzoncie. Odkrywa to, kiedy znowu kladzie sie spac.
Pamietala szerokie i wygodne lozko, teraz znajduje waskie poslanie, gdzie moze sie zmiescic tylko pod warunkiem, ze zegnie nieco kolana.
Urosla, jej cialo sie zmienilo. Widzi to, czuje i ma trudnosci z zaakceptowaniem tego faktu. Biodra bardziej