taka, jak chcesz, zrobie wszystko, czego chcesz.

— Ale ja tego nie chce!

Jego glos jest silny, ale prawie rozpaczliwy.

Wysuwa sie z objecia, bierze jej twarz w dlonie, patrzy na nia.

— Ja nie chce, zebys ty dalej zabijala, nie chce, zebys byla taka, jak ja.

Dubhe nie wie, co ma myslec. Na swiecie pragnie tylko Mistrza i nawet jezeli dla niego musi zabijac i za kazdym razem odczuwac to samo przerazenie, te sama udreke, zrobi to.

— Popatrz na mnie! Ty nie chcesz zabijac, ja to wiem! Gdybys mogla zostac ze mna bez tego, co bys wybrala?

Nie bardzo wie, co ma odpowiedziec.

— Ja chce byc z toba… Ty zawsze ze mna byles, chce zawsze byc z toba…

— Ale czy chcesz zabijac? Chcesz czynic to dalej dzien po dniu, dopoki nie zgasniesz tak jak ja?

Patrzy na nia tak intensywnie, ze pod jego wzrokiem Dubhe czuje sie calkiem naga.

— Nie! Nie chce! Nie chce juz tego robic! — mowi przez lzy, sciskajac go mocno. — Ale ty mnie nie zostawiaj!

— Nie zrobie tego… nigdy… Zostaniesz ze mna, ale przysiegam ci, nigdy wiecej nie zostaniesz zmuszona do tego typu rzeczy.

Dubhe obejmuje go mocno i przytula sie do niego.

— Dziekuje, Mistrzu, dziekuje…

Mistrz odsuwa ja powoli od siebie, delikatnie zbliza wargi do jej czola.

To Dubhe, popchnieta nie wiadomo przez co, podnosi glowe na tyle, na ile trzeba i przez ulamek sekundy ich wargi sie spotykaja. I o ile dla niego jest to pocalunek braterski, pocalunek stworzenia upadlego i istoty, z ktora dzieli to samo mroczne przeznaczenie, o tyle dla niej to cos innego. Dla niej to meta po dlugiej drodze, uwielbienie, ktore wzrastalo razem z jej cialem i trwa w nieskonczonosc, wyspa pokoju i slodyczy w morzu nazbyt gorzkiej nocy.

Ale to tylko chwila: Mistrz wycofuje sie prawie od razu. Odsuwa wargi i ogranicza sie do przytulenia jej do siebie jeszcze raz.

Dubhe czuje rozluznione cialo, mimo ze serce wali jej jak szalone. Ale to juz nie strach ani wyrzuty sumienia. To cos nowego i slodszego. Lek stopniowo ja opuszcza. Potem nadchodzi sen.

29. Strzepki prawdy

Tamtego wieczoru Dubhe odprowadzila Lonerina do jego dormitorium. Po raz pierwszy widziala miejsce, w ktorym mieszkali Postulanci. Odor wielu stloczonych tam cial chwycil ja za gardlo. Powiedziala sobie, ze ten chudy chlopak musial naprawde bardzo nienawidzic Gildii, skoro ryzykowal wlasne zycie i pozwolil sie upokorzyc az do tego stopnia, aby ja zniszczyc. Patrzyla na niego, kiedy ostroznie wchodzil do sali, i pomyslala, ze naprawde sa do siebie podobni. Zatrzymala go.

— Sama cie znajde. Ty stad nie wychodz. Lonerin popatrzyl na nia zbity z tropu.

— A to dlaczego?

— Bo jestes Postulantem, nie potrafisz sie dobrze poruszac i jesli bedziesz sie krecil po Domu, znajda cie w mgnieniu oka. Zawiadom mnie tylko w razie, gdyby zblizalo sie zlozenie ofiary, ale sadze, ze nie stanie sie to przed uplywem trzech czy czterech miesiecy.

Lonerin kiwnal glowa, niezbyt przekonany.

— Jak chcesz… A kiedy sie zobaczymy?

— Najpozniej za tydzien.

Odwrocila sie i najszybciej, jak tylko mogla, wrocila do swojego pokoju. Znowu sama, zgasila ostatnia swiece, jaka sie jeszcze palila, i w ubraniu rzucila sie na lozko. Starala sie panowac nad swoim oddechem, ale byla wzburzona ponad wszelka miare.

Tak naprawde nigdy nie wierzyla, ze Gildia moze uzdrowic ja z klatwy: byla przekonana, ze beda starali sie utrzymac ja w obecnym stanie najdluzej, jak to bedzie mozliwe, bo w ten sposob byla slaba i podatna na szantaze. Jednak co do faktu, ze leczenie istnialo i ze byl to eliksir, ktory wydawala jej Rekla — co do tego nigdy nie miala watpliwosci.

W rzeczywistosci wcale tak nie bylo. Zniklo jedyne rozwiazanie, ktore dostrzegala.

Oczywiscie, moglo byc tak, ze Lonerin sklamal, ale nie mial powodu, aby to robic, zas Gildia miala nieskonczone powody, aby ukrywac przed nia rzeczywisty stan rzeczy. Nie, Lonerin powiedzial prawde. Ona o tym wiedziala. Nie poprawialo jej sie, wrecz przeciwnie: Bestia coraz czesciej podnosila glowe i Dubhe czula, ze z dnia na dzien jest ona coraz silniejsza. Mysl o daremnosci tych wszystkich miesiecy byla dla niej wielkim ciosem i prawie doprowadzila ja do lez. Bol tego calego okresu, upodlenie, do ktorego sie znizyla, ofiara z tamtego czlowieka… wszystko na prozno, wszystko bylo owocem straszliwego oszustwa.

Teraz jednak wiedziala. Nie miala juz zadnej watpliwosci. Znajdzie sposob…

Zniszczy to miejsce, zabije Yeshola i pod stosem ruin pogrzebie kult Thenaara i Astera.

Nastepnego wieczoru postanowila przestac zwlekac. Pierwszym zadaniem, jakie nalezalo wykonac, bylo odnalezienie kwatery Straznikow: jezeli Gildia cos ukrywala, a Dubhe byla tego niemal pewna, odpowiedzi musialy znajdowac sie nie gdzie indziej, tylko wlasnie tam.

I tak w srodku nocy, okryta swoim zwyklym plaszczem, znowu wybrala sie do Wielkiej Sali. Caly czas krecilo jej sie w glowie, a Bestia szeptala z otchlani prawie przekonujaco, ale Dubhe nie pozwolila, zeby cokolwiek ja zatrzymalo.

Tak jak poprzedniej nocy, podeszla do basenow. Odnalazla waskie miejsce pomiedzy dwoma posagami. Panowala tam prawie calkowita ciemnosc. Dubhe ukucnela, aby wejsc do tej szczeliny i aby przyzwyczaic swoje oczy do gestego mroku. Na poczatku widziala tylko ciemnosc, potem zaczela rozrozniac mgliste kontury tego, co sie przed nia znajdowalo. Zgodnie z tym, co powiedzial jej Sherva, stal tam posag, ale nie wydawal sie tak, jak w swiatyni. Z jednej strony rysowal sie niewyrazny cien dwoch skrzydel, glowa wydawala sie miec cos w rodzaju dzioba, a cialo bylo raczej smukle: prawdopodobnie nalezalo do weza.

Dubhe bardzo dokladnie przebiegla palcami po lsniacej i gladkiej powierzchni posagu. Wymacala kazde wybrzuszenie wcisnela kazde male wglebienie, pociagala za kolce i co tylko mogla, ale wszystko okazalo sie bezskuteczne. Wydawalo sie, ze nie ma nic, co mogloby uruchomic jakis mechanizm.

Godziny mijaly bezowocnie, dopoki nie zorientowala sie ze jest pozno. Sale zdawal sie ozywiac lekki szelest. Przycupnela, ale nikt nie przeszedl. W sama pore zorientowala sie, ze halas nie dochodzil z sali, ale zza posagu — dokladnie z miejsca, gdzie powinna sie dostac. Odglos krokow wchodzacych po schodach.

Skoczyla, wyszla z niszy, w ktorej sie znajdowala i pobiegla kawalek dalej, ukryc sie w cieniu.

Zobaczyla wyraznie, jak posag bazyliszka obraca sie na wlasnych zawiasach i jak otwiera sie za nim niewielka, oswietlona przestrzen. Wyszla z niej jakas sylwetka. Byl to Straznik z zielonymi guzikami na gorsecie. Poczula, jak wzbiera w niej zlosc. Dotarla o krok od celu, ale nie mogla sie do niego dostac.

Wrocila nastepnego wieczoru i znowu ta sama historia. Byla pewna, ze poprzedniej nocy niczego nie przeoczyla, ale sprawdzila wszystko od poczatku. Nic z tego. Posag byl absolutnie solidny, niewzruszony.

Dubhe odsunela sie od niego, na ile mogla, starajac sie jednak nie wychodzic z niszy. Czula sie sfrustrowana ponad wszelka miare. Miala ochote zniszczyc wszystko ze zlosci. Poza tym od tego ciaglego pochylania sie bolaly ja kolana i plecy, a otaczajacy ja zapach krwi w cztery dni od ostatniego przyjecia eliksiru sprawial, ze czula sie bliska utraty kontroli nad soba.

Zdala sie na zmysl wzroku. Bylo to posuniecie, ktore przy calej tej przekletej ciemnosci wydalo jej sie wyjatkowo glupie, ale nie miala innego pomyslu. Byla zrozpaczona, bo probowala juz wszystkiego. Statua patrzyla na nia drwiaco z dziobem otwartym w czyms, co zapewne w zamysle rzemieslnika mialo byc przerazajacym wrzaskiem, ale jej teraz zdawalo sie przesmiewczym grymasem… Paszcza! Nie sprawdzila wewnatrz paszczy! Zrobila to teraz. Dziob byl otwarty, lekko wystawal zen jezyk, Sprobowala go dotknac. Nie ruszal sie. Moze znowu sie pomylila. Sprobowala nacisnac glebiej, ze zloscia, az dotknela gardla posagu, i… Klik.

Musiala blyskawicznie sie odsunac, a skrawek jej plaszcza prawie zaplatal sie w obrotowe drzwi.

Вы читаете Sekta zabojcow
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату