Byla w pulapce. Jezeli zostanie tutaj, bedzie w pulapce.
Wyszla z pokoju, w najwyzszym pospiechu zamknela drzwi i drzacymi dlonmi starala sie ustawic z powrotem zamek. Dziekowala bogu, ze byl tak malo skomplikowany. Z oddali juz dochodzily do niej echa glosow.
— Znow zostawiles te przeklete drzwi otwarte? Ile razy musze ci mowic, ze to, co znajduje sie tu w srodku, jest cenniejsze niz wszystko inne? Nic na calym swiecie nie jest warte tyle, ile ta biblioteka, a ty musisz otaczac ja najwyzsza troska, czy to jasne?
Byl to niewatpliwie glos Yeshola.
Dubhe instynktownie przywarla do sciany, ale doskonale wiedziala, ze na nic sie to nie przyda.
Tak, ale to w tym pokoju byl postument oraz sekretne drzwi; jezeli naprawde tam przechowywana byla wielka czarna ksiega Yeshol wpadnie prosto na nia.
— Wybaczcie mi…
— Kolejne trzy dni kary, a nastepnym razem z pewnoscia nie bede taki litosciwy, jasne?
I rzeczywiscie, Yeshol i jego mlody ordynans szli w jej strone. Dubhe przeszla do sali obok i ustawila sie z boku regalu, na linii drzwi. Blagala, aby mezczyzna tamtedy nie szedl. Posuwal sie wielkimi krokami.
— Dohor o was pytal.
— Widzielismy sie niedawno.
— Mowi, aby wam przypomniec, ze chce byc stale na biezaco, a wydaje mu sie, ze wy go nie informujecie.
— Spotkam sie z nim zatem. Przeklety niedowiarek… Nie mozna negowac jego zaslug, ale jego arogancja jest naprawde irytujaca.
Szli w jej kierunku.
Dubhe biegiem przedostala sie do sasiedniego pokoju, starajac sie jednoczesnie zachowac maksymalna cisze. Uslyszala, jak kroki ustaja.
— Wasza Ekscelencjo?
Cisza trwala wiecznosc.
— Nic… wydawalo mi sie… tak czy inaczej, nic.
Kroki ruszyly znowu. Dubhe przeszla kolejne dwa pokoje, tym razem wolniej. Glosy dalej dochodzily do niej, ale juz bardziej stlumione.
— Nie chce, zeby przez caly wieczor ktokolwiek mi przeszkadzal, jasne? Chce rowniez, zebys i ty znalazl sie daleko stad, jak mozesz najszybciej.
Dubhe znowu sie przemiescila, az w koncu udalo jej sie dotrzec do glownej sali. Jej oddech byl krotki, urywany. Podbiegla do drzwi. Byly jeszcze otwarte. Prezent od losu. Otworzyla je delikatnie i rzucila sie na zewnatrz.
Kiedy wynurzyla sie spomiedzy dwoch posagow w sali z basenami, poczula sie prawie bezpieczna. Uratowana od Yeshola, ale nie od tego, co odkryla. Twarz w kuli. Duch Astera, gotowy, aby powrocic i znow wtracic Swiat Wynurzony w szpony terroru.
Szybko podniosla dlon do twarzy i pod opuszkami palcow poczula miekka skore i swoje wlasne rysy. Eliksir przestal dzialac. Musialo minac strasznie duzo czasu, sala basenow byla prawie calkiem pusta, a okoliczne korytarze ciche.
Dubhe opuscila kaptur na twarz tak nisko, ze prawie nic nie widziala, i zaczela biec.
Spotkala kilku Zabojcow, ale byla tak szybka, ze nikt z nich nie zwrocil na nia uwagi. Dotarla do pokoju Postulantow i zatrzymala sie nagle. Wartownik. Drzemal, siedzac przed wejsciem do pokoju, ale byl jeszcze dosc czujny, aby moc uslyszec, jak idzie. Dubhe zaklela. Nie pozostawalo jej nic innego, jak tylko czekac na jego zasniecie lub odejscie.
Dlugo stala przywarta do sciany. Jej oczy byly utkwione w tym mezczyznie, ale mysli galopowaly dziko. Wszystkie najbardziej ponure opowiesci z jej dziecinstwa dotyczace Tyrana i Mrocznych Lat wylanialy sie jak zywe i wypelnialy jej glowe obrazami zmarlych i rzezi. Jasne, i ich czasy nie byly okresem pokoju. W ciagu siedemnastu lat swojego zycia widziala sporo masakr, a jednak czula, ze to nigdy nie bylo tak, jak wtedy, kiedy Aster byl jeszcze bezdyskusyjnym wladca calego Swiata Wynurzonego. Tamte czasy byly prawdziwym pieklem. Pomyslala, jak blisko ducha tego potwora sie znalazla, znow przypomniala sobie chwile, kiedy ich oczy sie spotkaly. Nie bylo to wiecej niz dziecko, ale ilez zgrozy wywolala w niej jego niewinnosc, jego pozorna rozpacz.
Wreszcie mezczyzna przeciagnal sie, podniosl i odszedl drobnymi kroczkami.
Dubhe rzucila sie do pokoju. Natychmiast pochylila sie nad Lonerinem i potrzasnela nim zdecydowanie.
Tym razem chlopak nie dal sie zaskoczyc. Nie mogl byc pograzony w glebokim snie, bo od razu otworzyl oczy i spojrzal na nia przytomnie.
Natychmiast spytal, co sie stalo. Byl zaniepokojony.
— Chca przywrocic do zycia Astera — powiedziala jednym tchem.
Lonerinowi zabraklo slow. Patrzyl na nia przez chwile, jakby staral sie zrozumiec, co takiego powiedziala, po czym zesztywnial i postaral sie nad soba zapanowac.
— Jak?
— Przywolali jego ducha, widzialam go w sekretnym pokoju, pod naszymi stopami. Teraz szukaja ciala, aby go wen wprowadzic.
Lonerin patrzyl na nia pewnym wzrokiem. On tez sie bal, ale panowal nad tym.
— Musimy zawiadomic Rade.
Dubhe przytaknela.
— Odejdziemy dzis w nocy. Zaraz. Lonerin, kiedy znajda te osobe, tego Pol-Elfa, bedzie koniec, rozumiesz?
— Tak, rozumiem az za dobrze, ale jak stad wyjsc? Masz jakies sugestie?
— Ze mna.
Lonerin patrzyl na nia pytajaco.
— Nie mamy stad daleko do swiatyni, a jezeli jeszcze troche poczekamy, bedzie srodek nocy. Przy odrobinie szczescia nie spotkamy w Domu nikogo. Wyjdziemy glownym wyjsciem.
Lonerin natychmiast przytaknal. Dubhe zdziwila sie, ile spokoju i determinacji okazywal w chwili takiej jak ta.
Podniosl sie z legowiska, zarzucil na siebie czarny plaszcz, identyczny jak ten Zwycieskich, tylko starszy i bardziej wyblakly. Kiedy mial go na sobie, mozna go bylo wziac za Zabojce.
— Idziemy — mruknal.
Wyjscie z pokoju bylo latwe. Wszyscy tam spali w najlepsze, nikt sie nie poruszyl. Na zewnatrz jednak od razu poczuli sie niepewnie.
— Rob to co ja — szepnela Dubhe. Oboje ustawili sie, przywierajac do muru. Korytarz byl slabo oswietlony. W zasiegu wzroku — nikogo. Weszli w korytarz i pobiegli do konca. Dalej nikogo. Byli zdyszani, ale Lonerin zachowywal spokoj i skupiona twarz.
Dubhe rzucila okiem w nastepny korytarz. Serce bilo jej gwaltownie. Wlasnie miala opuscic Gildie. Wrocic na wolnosc. Nie pomyslala o tym w pierwszej chwili.
Znowu pobiegli. Doszli do centralnego korytarza. W glebi zamajaczyly schody prowadzace na zewnatrz, do swiatyni. Dubhe wychylila sie, ale stanela jak wryta.
— Co jest? — wyszeptal Lonerin.
— Rekla — mruknela.
— Kto?
— Strazniczka, ktora mnie zna. Odwrocila sie do Lonerina:
— Naciagnij kaptur na twarz, idz zdecydowanie i trzymaj glowe nisko, jasne?
Ona tez opuscila kaptur na glowe, sprobowala sie zgarbic i calkiem owinela sie plaszczem. Wziela gleboki oddech, po czym odwrocila sie, idac w kierunku przeciwnym niz ten, w ktorym powinna.
Slyszala za soba miarowy krok Lonerina, po czym gesta cisze, ktora lekko zaklocaly stlumione kroki jej nieprzyjaciolki.